Rozdział 28

114 10 0
                                    

Hejo, do końca tego tomu pozostały jeszcze dwa rozdziały. Pytacie kiedy pojawi się tom drugi. Nie wiem. Nie jestem w stanie określić tego dnia. Doba musiałaby mieć 48 godzin, a to i tak mało. Będę powoli pisać drugą część, ale kiedy i co będzie, tego Wam nie powiem. Na tę chwilę chcę skończyć w końcu czwarty tom cyklu "Uśmiech losu". Miała to być bardzo lekka i niedługa historia, a pisze mi się ją bardzo ciężko. Po tej części nastąpi przerwa i do serii wrócę za kilka miesięcy. Muszę od niej odpocząć, zacząć pisać inne teksty, a obecnie mam masę pomysłów. Nie zapomnę jednak o drugiej części "W rytmie miłości". Tom na pewno będzie miał u mnie priorytet. Ale na wszystko potrzebuję czasu. Szkoda, że nie mogę się rozdwoić. :)



— Nie patrz na mnie jak ten kot ze Shreka — burknął Quinn. Założył ręce na piersi niezadowolony, że został wmanewrowany w coś takiego. Miał być udawanym chłopakiem tego imbecyla. Też coś.

— Ale pomożesz?

— A co mam zrobić? Zaraz będziemy przed twoim domem. Pomogę.

— Dzięki, jestem twoim dłużnikiem.

— Uważaj, bo zechcę odebrać dług.

— Jeżeli w naturze, to bardzo chętnie.

Quinn spojrzał na chłopaka jak na kosmitę i próbował otworzyć drzwi w trakcie jazdy. Te na szczęście automatycznie się zamknęły, kiedy samochód ruszył.

— Wypuść mnie ty podstępna gadzino. Natury mu się zachciało.

— Drzewa, krzewy, trawka są dobre. Masz coś do nich? — zapytał Reynolds uśmiechając się pod nosem. — Poza tym, nie wiem co wyobraziłeś sobie jako odebranie długu w naturze, ale pochlebiasz mi. Ja myślałem o wypadzie do pubu, zjedzeniu niezdrowego jedzenia. A tobie seks w głowie.

Greenwood oparł czoło o zimną szybę próbując nie wyciągnąć rąk by potrząsnąć porządnie typkiem siedzącym obok. Z drugiej strony, sam się w to wpakował. To on sobie wyobraził coś, czego zapewne nie było w jakże niewinnych słowach Martina-kretyna. Aczkolwiek, kiedy ten chłopak się odzywa podteksty same nasuwają się do głowy.

— W twoich słowach przeważnie nie ma nic niewinnego. Jaaasne.

— Przeważnie — rzucił Martin podjeżdżając pod dwupiętrowy dom w stylu wiktoriańskim.

Martin kochał ten dom. Nie za wygląd, bardziej za ciepło, które w nim panowało. Wychował się w rodzinie darzącej się miłością, troską i uczącej tolerancji pod każdym względem. W rodzinie z tradycjami, które nakazywały, być dobrym człowiekiem, a to kogo kochasz nie ma znaczenia. Nie mógł urodzić się w lepszym miejscu. Problem w tym, że czasami miał wrażenie jakby w ten sposób odebrał od życia całą miłość jaką mu los przydzielił i nie zostało już nic więcej. Nawet grama tej romantycznej nie dostawał. Szczególnie jeżeli chodziło o osobę, która mu towarzyszyła.

Quinn dyskretnie przyglądał się cichemu z nagła, Reynoldsowi. Rzadko go takim widział. Najczęściej, na ustach chłopaka tkwił ten przeklęty, zadziorny uśmieszek, a w oczach pojawiał się błysk wyzwania. W tej chwili to gdzieś uleciało, a poważna, jakby smutna twarz podpowiedziała mu, że zimny książę, możliwe, że ma jakieś uczucia. To jednak nie zmaże tego jak chłopak przez lata nazywał go pedałem. Hipokryta — pomyślał Greenwood.

— To będziemy tak siedzieć, czy idziemy?

Dzięki pytaniu Quinna Martin ocknął się. Spojrzał na chłopaka, który jak zawsze wyglądał cudownie i wojowniczo.

W rytmie miłości tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz