Ratunek

129 8 1
                                    

- Richard?!

- Ana? To naprawdę ty? - wyszeptał.

Uklęknęłam przy nim i lekko chwyciłam go za ramię. Jęknął z bólu.

- Wybacz. Próbuję pomóc.

- Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś? I skąd masz broń? - zapytał widząc pistolet w mojej ręce.

- Teraz to nieistotne. Co oni ci zrobili?

- Trochę mnie pobili. W sumie to nawet nie wiem o co im chodzi. Nie pytali o nic. Chyba chcieli, żeby ktoś spróbował mnie odbić. Jednak nie spodziewali się, że przyjdzie mnie szukać jakaś szalona nastolatka.

Na te słowa zamarłam. Jeżeli ludzie, którzy go porwali wiedzieli kim jestem i kim jest dla mnie Richard to ta pułapka była, najprawdopodobniej, zastawiona na mnie.

- Wiesz kto cię porwał?

- Niejaki Gregory Marshall, prawa ręka szefa gangu Tigers. Pewnie nic ci to nie mówi.

Niestety mówiło i to dużo. No to po mnie. Wątpię, żeby zapomniał osoby, która go postrzeliła w nogę. Ciekawe czy dalej utyka? Jest jedną z wielu osób, którym zalazłam za skórę, ale za to jedną z niewielu, które ciągle są na wolności. Mam wielką nadzieję, że uda nam się wyjść nie spotykając go.

- Musimy iść. Domyślam się, że nie dasz rady wyjść przez okno, więc musimy przejść przez cały dom, aż do drzwi. Wiesz może czy ktoś ich pilnuje?

- Niestety nie. Na początku było tu więcej osób, ale dzisiaj, właściwie to już raczej wczoraj, wyjechały na jakieś lotnisko. Nie zrozumiałem dokładnie o co chodziło, ale chyba chcieli uniemożliwić wylot jakimś agentom. 

To zdecydowanie komplikuje naszą sytuację. Najprawdopodobniej chodziło tu o nas i nie będziemy mogli jawnie wylecieć z miasta. Skoro tak to będę musiała później pojechać w jeszcze jedno miejsce.

Po otwarcia zamka wytrychem zeszliśmy po schodach i skierowaliśmy się do holu. Niestety, jak to bywa w życiu, tuż przed dotarciem do drzwi rozległ się czyjś znajomy głos:

- No proszę proszę. Kogo my tu mamy? 

Odwróciłam się i zobaczyłam Gregora Marshalla, który w raz w jakimś drugim mężczyzną mierzył w nas z pistoletu.

- Rzuć broń. Na niewiele ci się teraz przyda - powiedział z krzywym uśmiechem.

Pokazałam mu pistolet i położyłam go na ziemi. 

- Kopnij go w moją stronę.

Wykonałam polecenie i zaczęłam rozglądać się po holu szukając innej broni. Gregory wziął mój pistolet w wolną rękę i zaczął mu się dokładnie przyglądać.

- Wyjątkowy nawet jak na wasze standardy. Siadaj na krześle, Richard. Będzie ci wygodniej.

Taylor posłusznie usiadł.

- Niezwykłe, że tak łatwo złapaliśmy najlepszego agenta PW w USA, jeżeli nie na świecie.

- To że jestem ranny nie znaczy, że nie będę walczyć. Anę zostawcie w spokoju, nie ma z tym nic wspólnego.

Marshall spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Skrzywiłam się z zawstydzeniem i wzruszyłam lekko ramionami. Roześmiał się gromkim śmiechem.

- Ty na serio nie wiesz kim ona jest?! Myślałem, że tylko grasz, żeby jej nie wydać. Jednak ty na prawdę nic nie wiesz.

- O czym on mówi? - zapytał mnie Richard.

Nie wiedziałam jak zacząć. Może i mnie porzucił, ale wrócił. Kiedy był w obliczu śmierci to mnie przeprosił. Mimo wszystko był moją rodziną, choć właściwie nigdy go nie było. Jak mu mam powiedzieć, że nie jestem tym kim myśli - zwykłą nastolatką bez rodziców, która jest bardzo dobra z informatyki i słaba w sportach. 

- Właśnie Ana powiedz mu - moje rozmyślania przerwał głos Gregory'ego. - Albo może Shadow lub po prostu 00X - podał dwa przezwiska, które wymyślili moi koledzy z zespołu i pod którymi znali mnie inni agenci.

Na te słowa Richard popatrzył się na mnie z zaskoczeniem. Mimo, że miał podbite oko, otworzył je tak szeroko, że bałam się, że mu wypadnie z oczodołów. Nagle wpadłam na pewien pomysł.

- Ana, czy to prawda?

- Oczywiście, że prawda - odezwał się znowu Marshall. - Czy ty w ogóle znasz swoją siostrzenicę? Przecież ona współpracuje z agencją właściwie od urodzenia, a od kilku lat jest jej oficjalnym członkiem. Chyba każdy z naszej Organizacji o niej słyszał. W zeszłym roku postrzeliła mnie podczas naszego spotkania. To przez nią utykam - słowa docierały do mnie jak przez mgłę, właśnie kończyłam wiązać węzeł.

- Ana? - dopiero wypowiedzenie mojego imienia zwróciło moją uwagę.

- Wybacz, mówiłeś coś? Jestem trochę zajęta.

- A czym niby? Wymyślaniem mowy pożegnalnej? - żachnął się Gregory.

- A tym - powiedziałam i wyjęłam długi sznur, który leżał wcześniej na szafce.

Wolę nie zastanawiać się po co im on był. Na końcu zawiązałam węzeł, żeby bardziej symulował broń. Uderzyłam nim szefa, któremu wypadły bronie z rąk. Schylił się, by je podnieść kiedy ja zamachnęłam się na drugiego ze zbirów. Szybko go uderzyłam w głowę, przez co utracił przytomność. Niestety Gregory zdążył już podnieś się z ziemi i wymierzył we mnie broń. Wiedziona instynktem chwyciłam metalową tacę ze stołu i się nią zasłoniłam. Rozległ się huk wystrzału, a kula mocno wygięła dawniej gładką powierzchnię, ale jej nie przebiła. Rzuciłam tacą jak dyskiem i trafiłam szefa w głowę. Zwalił się na podłogę.

- Kim ty jesteś? - z lekkim lękiem zapytał Richard gdy podnosiłam swoją broń z podłogi.

- Tym kim zawsze byłam. Idziemy - złapałam go pod ramię i dźwignęłam z krzesła.

Pobiegliśmy w stronę wyjścia. Na zewnątrz powitało nas chłodne powietrze. Widziałam, że Richard jest ciężko ranny, ale stara się biec tak szybko jak tylko może. Nagle drodze pojawiło się szybko jadące auto. Miało zgaszone światła, ale kierowca bardzo dobrze prowadził. Nie wiedzieliśmy kto prowadzi ten samochód, a że tego dnia był nów nie mogłam rozpoznać rodzaju auta. Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem. Wrócić nie mogliśmy, bo za chwilę Gregory i jego kolega mogą się ocknąć. Za to bieg w stronę auta nie wchodził w grę. Dlatego pobiegliśmy w bok i skryliśmy się za krzakami. Niestety Richard stracił przytomność, więc delikatnie położyłam go na ziemi. Miałam nadzieję, że nikt nas nie zauważy. Samochód się zatrzymał i wysiadły z niego dwie osoby. Jedną z nich był wysoki mężczyzna, a drugą dziewczyna. Czy to mogą być...?

- Ellie, musimy być teraz cicho. Nie mamy pewności czy Ana tu jest i czy nie ma tu kogoś innego.

Aż roześmiałam się z ulgi. Najwyraźniej musieli się obudzić, zobaczyć, że mnie nie ma i pójść po moich śladach. Dobrze, że zostawiłam włączony GPS w telefonie, żeby mogli mnie w razie czego znaleźć.

- Harry! Ellie! - krzyknęłam cicho, by zwrócić ich uwagę.

- Ana? Nic ci nie jest? - zaniepokoił się Harry.

- Mi nie, ale Richardowi przyda się pomoc.

- Co się stało?

- Jest nieprzytomny. Mocno go pobili, możliwe że ma połamane żebra. Musicie pomóc mi go przenieść do samochodu, zanim tamci z chaty się ockną.

Wspólnymi siłami udało nam się zapakować go na tylną kanapę samochodu. Elaine usiadła tam z nim, żeby móc opatrzyć jego rany. Harry zgodził się, że to ja powinnam usiąść za kierownicą, by w razie pościgu móc im uciec. Podał mi noktowizor, dzięki któremu przyjechał tu ze zgaszonymi światłami. Ubrałam go i szybko ruszyłam. 

- Musimy się dostać na lotnisko, ale ludzie z gangu Tiger je obstawili. Nie damy rady się im przemknąć niezauważenie. Mam pomysł, ale musimy się po drodze zatrzymać w jednym miejscu.

***

Jak wam się podoba rozdział? Mam nadzieję, że was nie zanudził. Obiecuję, że w kolejnym rozdziale będzie więcej akcji.

Do napisania

Ana Avlynn

Agentka 00XOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz