Portugalia

148 9 2
                                        

- Mówi kapitan. Za chwilę lądujemy w porcie lotniczym Faro. Proszę zapiąć pasy - odezwał się głos z głośników.

Wyglądałam właśnie przez okno i widziałam jak powoli opadamy w kierunku ziemi. Jak zwykle wstrzymałam oddech, gdy to się zaczęło. Mimo najszczerszych chęci dalej nie potrafiłam się pozbyć lekkiego lęku wysokości. Co było dość ironiczne, zważywszy na fakt, że zawsze siadam przy oknie, by móc monitorować wysokość. Na szczęście nikt kto mnie znał o tym często nie wspominał. Oprócz Mike'a nikt nie wiedział skąd wziął się u mnie ten strach, ale on się temu nie dziwił.

Spojrzałam na siedzenie obok Harry właśnie budził Ellie, która usnęła zaraz po wylocie. Kiedy wylądowaliśmy panowała tu już późna noc. Po wejściu na lotnisko pierwsze w oczy rzuciły mi się duże, żółte rury wiszące pod sufitem. Stwierdziłam, że fajnie by się było po nich wspinać, ale raczej ochrona lotniska nie byłaby zachwycona. Podeszliśmy odebrać nasz bagaż, czyli trzy sportowe torby. Chyba trochę się rzucaliśmy z tym bagażem w oczy. Skierowaliśmy się do wyjścia. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie, ale teraz musieliśmy ustalić co dalej. 

- Ana, co teraz robimy? - odezwał się do mnie Harry.

Podeszłam do jednej z kobiet wyglądających na miejscowe.

-Onde fica a locadora de carros mais próxima? - zapytałam. Gdzie jest najbliższa wypożyczalnia samochodów?*

- Depois de sair, vire à direita e siga em frente. À esquerda haverá um estacionamento com várias locadoras - odpowiedziała mi pani z uśmiechem. Po wyjściu trzeba skręcić w prawo i iść prosto. Po lewej będzie parking, przy którym jest kilka wypożyczalni.

- Obrigada - dziękuję.

Wróciłam do moich przyjaciół. Ellie patrzyła się na mnie z zaskoczeniem.

- Nie wiedziałam, że umiesz mówić po portugalsku. Mówiłaś jak rodowita Portugalka - powiedziała z podziwem. - W ilu jeszcze językach potrafisz mówić?

- Chyba łatwiej zapytać w ilu nie potrafi mówić? Nie zdziwiłbym się gdyby potrafiła ze słuchu rozumieć język migowy.

- To chyba nie jest czas na takie rozmowy. Wypożyczalnia samochodów jest tuż za rogiem. Jesteśmy tu dość późno i nie powinno być dużego ruchu. Do hotelu dojedziemy w jakąś godzinę. Jutro możemy zacząć szukać Richarda.

Widziałam jak moi przyjaciele wymienili niepewne spojrzenia, ale postanowiłam to zignorować. Dotarliśmy do wypożyczalni i tym razem Harry musiał rozmawiać ze sprzedawcą. Słuchałam jednym uchem, rozmyślając co z Richardem, ale z tego co zrozumiałam doszli do porozumienia. Wsiedliśmy do auta. Ellie usiadła na kanapie z tyłu i już po chwili znowu zasnęła. Ja i Harry usiedliśmy z przodu. Po kilkunastu minutach jazdy Harry wreszcie zebrał się na odwagę i zapytał:

- Ana, wiesz że może być już za późno, żeby mu pomóc, prawda?

- Tak, zdaję sobie z tego sprawę.

- Chcę, żebyś wiedziała, że nie ważne co się stanie ja i Elaine będziemy cały czas przy tobie. Nie jesteś sama Ano. Pamiętaj o tym.

- Dzięki Harry.

Odwróciłam głowę w stronę okna. Wiedziałam, że chce dobrze, ale dzisiaj na prawdę nie miałam siły na takie rozmowy. Nie czułam zmęczenia. Jednak mam dość problemów i nie potrzebuję, by mi ktoś o tym przypominał.

Reszta drogi minęła bez rozmów, choć co jakiś czas Harry zerkał na mnie z niepokojem. Po dotarciu do hotelu i rozgoszczeniu się w pokoju zdecydowaliśmy się położyć spać. Kiedy usłyszałam ciche chrapanie Harry'ego i wyrównany oddech Ellie, wstałam powoli z łóżka. Przebrałam się w łazience, zabrałam broń i wyszłam przez okno. Wylądowałam na ziemi na ugiętych kolanach i pobiegłam w stronę palmy, za którą się ukryłam. Odczekałam kilka minut, ale chyba nikt nie zorientował się, że mnie nie ma. 

Przeszłam przez resztę drzew i dotarłam do ścieżki biegnącej nad rzeczką. Doszłam do ulicy i przeszłam na jej drugą stronę. Zeszłam z drogi po drugiej stronie rzeki i skierowałam się do miejsca gdzie najprawdopodobniej był Richard. Udało mi się namierzyć miejsce gdzie strzelali, a w pobliżu było tylko jedno miejsce, gdzie ktoś mógł się ukryć - stara, opuszczona chatka na polu. Droga do niej zajęłaby mi ponad 40 minut, gdybym chciała iść legalnymi drogami. Jednak ja zdecydowałam się pójść na skróty, czyli przez pola aż do chatki. Droga zajęła mi tylko 20 minut.

Ukryłam się w krzakach przed budynkiem. Oczywiście mogłam się pomylić, a Richarda wcale tu nie było, albo był już martwy, ale po tylu latach nauczyłam się ufać instynktowi. Nigdy mi nie zawodził. Przez okna domku nic nie było widać - ani ludzi, ani światła.

Wejście przez któreś okno lub drzwi byłoby nierozsądne. Przez kilka chwil nie miałam pomysłu jak dostać się do środka. Nagle rzuciło mi się w oczy okna na dachu. Musiało prowadzić na strych. Jeżeli nikt tam nie spał to była to jedyna bezpieczna, choć ryzykowna droga. Niestety nawet jeżeli weszłabym tamtędy to nadal pozostawał jeden problem - Richard był najprawdopodobniej trzymany w piwnicy, więc musiałabym przejść przez cały dom, a później wymyślić sposób ucieczki z niego razem z, możliwie, ciężko ranną osobą. Osoby, które go tu więziły na pewno były uzbrojone i nie wahałyby się do mnie strzelić, żeby zabić.

Cicho westchnęłam, rozważając wszystkie za i przeciw. Mogłam tam wejść i narazić siebie oraz Richarda na wielkie niebezpieczeństwo, albo wrócić do hotelu, ustalić rano plan razem z Ellie i Harrym, a później tu wrócić, ryzykując że nikogo nie będzie, i uratować Richarda. Jednak tylko jedna opcja wydawała mi się właściwa - postanowiłam zaryzykować. Podeszłam do ściany budynku. Na szczęście nie była ona tak pionowa jak wiele obecnych budynków, ale było na niej kilka miejsc gdzie mogłam bezpiecznie się złapać lub postawić nogę.

Nie mogłam wspinać się szybko, by nie hałasować, a poza tym jakiś czas temu lekko wykręciłam sobie nadgarstek lewej ręki i przy większym wysiłku (jak podciągnięcie się na jednej ręce) cały czas delikatnie mnie bolał. Weszłam na dach i podeszłam do okna. Delikatnie uchyliłam ramę i otworzyłam je. Po cichu wylądowałam na podłodze. Odwróciłam się za siebie i zobaczyłam, że nie jestem w tym pomieszczeniu sama. 

Za mną leżał ktoś na ziemię, ale z powodu mroku oraz tego, że był przykryty czarnym kocem i odwrócony do mnie plecami, nie wiedziałam kto to. Wyjęłam broń i powoli podeszłam do tajemniczej postaci. Gwałtownym ruchem zdjęłam koc, odbezpieczyłam broń i zaniemówiłam z wrażenia...

- Richard?!

***

*

Mogą pojawiać się błedy w tłumaczeniu.

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziałów, ale miałam dużo nauki. Nie wiem kiedy będzie następny, ale mam nadzieję, że już niedługo.

Napiszcie w komentarzach czy dalej tu jesteście i jak Wam się podobał rozdział.

Do napisania

Ana Avlynn

Agentka 00XOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz