1.
Kiedy dociera do niego wiadomość, czuje jedynie pustkę. Nie dowiaduje się tego z listu, jakiejś przekazanej notatki czy choćby cichego szeptu z kondolencjami.
Dowiaduje się z nekrologu w „Proroku Codziennym".Narcyza Malfoy, lat 41, znaleziona martwa w swoim domu w...
Nie jest w stanie doczytać do końca. Gazeta upada na ziemię, tuż obok jego stóp, ale on tego nie widzi — łzy w oczach zamazują obraz wszystkiego dookoła. Upada na kolana i zamiera w bezruchu, dławiąc szloch aż do chwili, gdy jego nogi drętwieją całkowicie, a słońce zaczyna wschodzić nad Londynem.
Jego rodzina, wszystko, co jeszcze posiadał, odeszła.
A winę za to ponosił Potter2.
Nadchodzi zima. Tego roku w Londynie jest nadzwyczaj chłodno, śnieg zasypuje chodniki, ulice. On też jest ciągle zmarznięty — swoje palce czuje tylko wtedy, kiedy w kranie leci gorąca woda, co nie zdarza się zbyt często.
Ale on i tak nie czuje tego zimna na zewnątrz, ponieważ w środku już jest martwy.
Nikt nie wysłał jakichkolwiek kondolencji, nawet Snape, który przecież kochał jego matkę, choć ojca jeszcze bardziej. Draco nie jest głupi, wiele razy słyszał odgłosy dochodzące z gabinetu Lucjusza, wtedy, kiedy jeszcze wszyscy byli żywi, kiedy stanowili rodzinę — wtedy Snape przychodził z wizytą do ojca, a matka przemykała po domu, nakazując skrzatom przygotować wystawną kolację z tortem czekoladowym na deser właśnie dlatego, że Draco tak bardzo go uwielbiał.
W zeszłym tygodniu znalazł na śmietniku nadgryzione ciastko czekoladowe. Trzymał je w dłoniach, z ust ciekła mu ślina, a w brzuchu donośniej burczało, ale nie mógł się zmusić, by je zjeść. Nie, kiedy nie było przy nim jego rodziców.
Wciąż się ukrywa, bo oni nadal go szukają. Wychodzi z domu tylko wtedy, gdy jest ciemno, mając na sobie długi płaszcz z kapturem. Jest zbyt wysoki, by uchodzić za kobietę, i zbyt prosty, by udawać starą, zgrzybiałą wiedźmę, a tylko tyle mógłby osiągnąć zaklęciami maskującymi bez wiedzy ministerstwa. Nie zgadza się jednak na przeprowadzkę do mugolskiej części Londynu, choć widzi go codziennie z jedynego, brudnego okna swojego mieszkania.
Ostatnie galeony z ich rodzinnej fortuny leżą przy materacu. Śpi obok nich, wyobrażając sobie, że kupuje za nie możliwość spędzenia jeszcze kilku chwil z rodzicami. Matka, jej samobójstwo na strychu, o którym nikt nie wiedział przez tydzień. Ciało ojca, wrzucone na dno Morza Północnego, zjedzone przez ryby. Poza nim, oboje nikogo nie obchodzą.
— Zawiodłem nas — szepcze. To jego mantra. Semper familia, semper familiae*. Ród Malfoyów jest dosłownie wryty w jego serce i Draco przysięga przed samym sobą, że nigdy, przenigdy o nich nie zapomni.
— Zawiodłem nas — szepcze po raz kolejny, gdy nagle niesiona wiatrem gazeta uderza go w twarz. Chowa ją do kieszeni, po czym znika w mieszkaniu, jak zawsze niewidziany przez nikogo.
Ogłoszenie jest małe i skromne, ale jego treść wydaje się być tym, na co tak długo czekał. Mamy to, czego pragniesz — Rodzinna Apteka Appuleanis, Ulica Śmiertelnego Nokturnu 993. Słowa na papierze przez chwilę drgają, po czym znikają bez śladu.3.
Apteka znajduje się w jednym z najciemniejszych i najbrudniejszych zaułków Nokturnu, niedaleko stoiska wiedźmy handlującej wyschniętymi ludzkimi dłońmi i zamarynowanymi wątrobami. Draco szczelniej przesłania twarz kapturem — nie chce ryzykować, że ktokolwiek go rozpozna. Wie, że mogli wyznaczyć nagrodę za jego głowę.
Poza tym, boi się. Mijane stare czarownice patrzą na niego w taki sposób, jakby po prostu wiedziały, co zamierza zrobić. Drży za każdym razem, gdy czarodzieje, obok których przechodzi, odwracają się do niego, warcząc lub mrucząc coś nieprzychylnie. Jego płaszcz jest gruby, wełniany i zdecydowanie zbyt duży, a on i tak oblewa się zimnym potem.
Gdy wchodzi do apteki, jest jedynym klientem. W pomieszczeniu panuje ciemność, wszystko, od podłogi po sufit, wyłożone jest panelami i boazerią. Pod ścianami stoi zaledwie kilka półek, zaś na nich jeszcze mniej buteleczek. Z krokwi zwisają suszone zioła, a w kątach porusza się coś włochatego. W całym sklepie unosi się zapach zgniłej kapusty, marihuany i mocnego kadzidła. Ta mieszanka aromatów sprawia, że zaczyna kaszleć, nadal nie zdejmując kaptura.
Nagle coś starego, zgniłozielonego i pokrytego pajęczynami, co do tej pory siedziało za kasą, zaczyna się poruszać.
— Mogę jakoś pomóc? — skrzeczy.
Draco obraca się gwałtownie, czując, że coś ciągnie go za szatę. Odskakuje i widzi przed sobą niewielkiego człowieka, prawie tak pomarszczonego i niskiego jak Flitwick, z brwiami zrośniętymi tak, że zdają się być nie dwoma, lecz jedną, wyjątkowo krzaczastą. Malfoy uśmiecha się nieco ironicznie, patrząc na czarodzieja z góry.
— Nie wiem — mówi po dłuższej chwili ciszy. — Eliksir, którego szukam...
— Jest czarno-magiczny? — odpowiada kpiąco sprzedawca — Podejrzewasz mnie, że rozprowadzam coś zakazanego?
— Ja... — Nie ma pojęcia, dlaczego tak właściwie tu przyszedł. Może z nadziei, może po prostu z desperacji. Może to pomoże mu jakoś zapełnić pustkę, którą czuje od momentu, gdy stracił rodzinę, choćby tylko na kilka minut. Ale teraz, kiedy przypomina sobie, dlaczego jest tutaj, znów zaczyna drżeć. Potrząsa głową.
— Przepraszam, pomyliłem się — mruczy i kieruje się ku wyjściu. Płaszcz i szaty trzepoczą za nim, gdy się odwraca. W tym samym momencie drugi mężczyzna zjawia się przy nim z szybkością żądlibąka, blokując wyjście.
— Och, nie, proszę pana, wiem, jak mogę panu pomóc — uśmiecha się szeroko. Jego oczy świecą się niczym londyńskie niebo, uważnie świdrując przy tym Draco. Odwraca się i idzie zygzakiem przez sklep, by po chwili zniknąć za czerwoną, atłasową zasłoną.
Wraca chwilę później, krzycząc tryumfalnie „Aha!". Wspina się na ladę obok kasy i przywołuje do siebie Draco kiwnięciem palca.
— Wierzę — mówi, podając mu mały flakonik — że tego właśnie szukasz. — Unosi połowę brwi i odsuwa się nieco do tyłu, jakby zachęcając Draco, by podszedł bliżej.
Malfoy unosi skraj płaszcza i podnosi buteleczkę. Miał do czynienia ze zbyt wieloma eliksirami, zbyt wieloma czarno-magicznymi przedmiotami, by nie wiedzieć, że powinien dotykać ich tylko w rękawiczkach. A teraz, jak na złość, kiedy naprawdę ich potrzebuje, nie ma ze sobą ani jednej.
Uważnie przygląda się fiolce. Jest niewiele większa od jego małego palca, wykonana z wyjątkowo delikatnego szkła o kolorze głębokiego szkarłatu, a woskowy korek zbrązowiał od kurzu i brudu. Etykietka, choć maleńka, jest dość czytelna — równe, wykaligrafowane litery układają się w napis: Semimas fieri.
— Co to jest? — pyta.
— Rozwiązanie wszystkich twoich problemów. Twoich rodzinnych problemów.
Słysząc te słowa Malfoy ma wrażenie, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Ponownie zerka na fiolkę i stawia ją na ladzie. Ten człowiek nie może wiedzieć.
— Nie mogę tego wziąć — mówi.
Ale mężczyzny już nie ma.
Tak samo jak sklepu.
Draco stoi na środku ulicy obok budynku, przy którym śnieg usypał się w niewielką kupkę. A na jej środku błyszczy kropla szkarłatu. Sięga ręką po niewielką fiolkę i drży lekko, gdy skóra dotyka lodowato zimnej buteleczki.
W domu, gdy rozpuszcza eliksir w kubku letniej herbaty, ma wrażenie, jakby pustka, którą czuł do tej pory, zaczynała się zapełniać.* „Zawsze rodzina, zawsze ród"
CZYTASZ
nic nie trwa wiecznie
FanfictionOd razu zaznaczam, że opowiadanie nie należy do mnie, ja je tylko udostępniam. Tytuł: Nic nie trwa wiecznie Autor: eutychides Tytuł oryginału: Things that change Tłumaczenie: Aribeth i Amanda Link do oryginału: http://eutychides.livejournal.com/6844...