Rozdział 20

142 9 0
                                    

1.
Na trzy dni przed pierwszym września w kominku pojawia się głowa Hermiony.
- Granger chce z tobą o czymś porozmawiać - komunikuje Malfoy, szturchając Harry'ego w bok, żeby odebrał połączenie.
- Cześć, Harry – mówi Hermiona, przekrzykując świsty sieci Fiuu. - Weaesleyowie urządzają jutro wieczorem w Norze rodziny obiad. Wpadnij. Nie widzieliśmy cię od dobrych kilku tygodni.
Harry przytakuje i zapewnia, że przyjdzie. Słyszy, jak Malfoy, stojący/siedzący za nim, zaczyna zrzędzić, ale nie przysłuchuje się temu uważnie.
Zamawia na piątkowy wieczór świstoklik, ale okazuje się jednak, że Tomkins z departamentu transportu magicznego jest w stanie załatwić tylko taki, który ląduje w polu kilka mil od Nory.
- W porządku – zapewnia Harry. – Dalej pójdziemy pieszo.
- Iść? - wypluwa z siebie Malfoy, kiedy aportują się na deszczowe pole, przesiąknięte zimną wodą, wypełniającą głębokie rowy między zagonami. - Iść? – Machnięciem różdżki zdejmuje zegarek z nadgarstka Harry'ego. Łapie go jak znicza i zamienia w ogromny, czarny parasol, pod którym gromadzą się wszystkie ich dzieci.
Harry wsuwa pod niego tylko głowę – reszta się nie mieści. Mżący deszcz coraz bardziej moczy jego plecy, a buty chlupoczą w błocie. Idą, dopóki nie rozpoznaje wierzchołków drzew i nie mówi:
- To nie tak daleko stąd.
Malfoy przewraca oczami.
- Dlaczego się po prostu nie aportowaliśmy? - narzeka Abraxas.
- Zbyt duży wysiłek – wyjaśnia Harry.
- Jakby to nie był wystarczający – mamrocze Malfoy.
Tym razem to Potter przewraca oczami.
Krajobraz zmienił się nieco od czasu, kiedy Harry był tu po raz ostatni; teraz drzewa są trochę wyższe, pień ogromnego, rozłożystego dębu rozdzielony jest na pół, a wzgórze wydaje się mniejsze, jednak pole i dom stojący w jego centrum są identyczne.
- To krótsza droga – wyjaśnia im.
- Moje szaty są strasznie brudne – narzeka Malfoy.
- Moje również – jęczy Viola. - Gdybym wiedziała, że karzesz nam chodzić po błocie, ubrałabym jeansy, tato.
- To w porządku – zapewnia ich Harry. - Naprawdę.
Upłynęło dużo czasu, odkąd szedł tą drogą. Wie, że Nora jest blisko, tuż za niewielkim zagajnikiem z małymi krzakami, wysokimi dębami i wiązami, kiedy jednak wspinają się na szczyt wzgórza, okazuje się, że nie pamięta ani tej drogi ani miejsca.
Skupiska dwóch lub trzech wywróconych, wykrzywionych i porośniętych trawą nagrobków rozsypane są po całym wzgórzu. Ruszają najszerszą dróżką między grobami, przecinając pole w miejscu, w którym Harry widzi dom odznaczający się na tle szarego nieba.
- Ten spacer jest cudowny. - Malfoy przeciąga samogłoski w sarkastyczny i protekcjonalny sposób. - Idealny dzień na przyjemną przechadzkę po cmentarzu.
Harry czuje, jak ktoś przysuwa się do niego, a wilgotna ręka łapie jego własną. Zerka w dół na Jamesa, który idzie tuż przy nim.
- Tu jest pięknie – mówi Pyrrha. - I na swój sposób smutno.
- I martwo – dodaje Abraxas. Wychodzi spod parasola i podchodzi do jednego z nagrobków, odsuwając długą trawę czubkami swoich adidasów. - Tu leży Hetty Fizzlewinkle – dobra w łóżku, ale jeszcze lepsza martwa.
- Abraxas! - mówi surowo Harry.
Chłopak wzrusza ramionami.
- To nie moja wina, że tak jest tu napisane.
Viola również znika z oczu Malfoya, przechodzi ostrożnie obok Harry'ego i wchodzi między pokruszone kamienie.
- Oni wszyscy są tacy starzy, 18-któryś, 17-któryś... – Mija kilka kolejnych, pochylając się, by czytać imiona. - O, jest nawet ktoś młodszy, 1995!
- Chodźcie! - mówi głośno Malfoy. - Pośpieszmy się i dojdźmy do chałupy Weasleyów przed zmrokiem.
Abraxas wraca pod parasol, podobnie jak Harry i James, stając blisko Malfoya, poruszając się razem jak mały rodzinny odział.
Tylko Viola nie wraca. Harry rozgląda się zdenerwowany i zawraca. Zauważa ją przy jednym z nagrobków. Jej brwi są ściągnięte, oczy duże i rozszerzone.
- Viola? - woła ją.
Jeszcze przez dłuższą chwilę dziewczyna przygląda się nagrobkowi, po czym wstaje i dołącza do reszty. Jej twarz jest biała, a usta otwarte. Harry słyszy jej płytki oddech.
- Wszystko w porządku? - pyta.
- Czy to Cedric Diggory był tym chłopcem, który umarł, kiedy chodziłeś do szkoły? – pyta, plącząc się w słowach.
Harry zatrzymuje się, szarpiąc przypadkowo rękę Jamesa.
- Tak – szepcze.
Wracają wspomnienia – szklane oczy Cedrica wpatrują się w niego martwo; wciąż odbija się w nich zielone światło morderczego zaklęcia. W jego uszach rozbrzmiewa wysoki, piskliwy głos Voldemorta:
Zabij niepotrzebnego!
Harry zamyka oczy, czując dreszcz przebiegający przez jego ciało.
- Tak – powtarza.

nic nie trwa wiecznieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz