Rozdział 25

148 9 0
                                    

1.
Już w chwili, gdy przekracza próg domu, Harry wie, że coś jest nie tak. Odwieszając kurtkę na wieszak, wszędzie czuje krew. Metaliczny posmak, który osiada mu na języku, zdaje się unosić w powietrzu, dusząc go.
Pyrrha opuściła ministerstwo kilka minut przed nim. Zaszła po niego do departamentu aurorów i klepnęła go w ramię.
— Gotowy, tato? — spytała, kiwając głową kilku aurorom, którzy uśmiechnęli się do niej.
— Daj mi kilka minut — poprosił Harry. — Chcę tylko skończyć ten raport.
Teraz żałuje, że nie wrócił do domu razem z córką, bo jeśli coś stało się jej albo Jamesowi czy Malfoyowi...
Biegnie schodami na górę, widząc smugę światła dochodzącą z sypialni.
— Co się stało? — krzyczy, otwierając drzwi i wpadając do środka.
I wtedy się zatrzymuje.
Pyrrha, do tej pory pochylona nad Malfoyem, wstaje. James siedzi obok niego na łóżku, trzymając go za rękę.
— O Boże, co tym razem? — szepcze Harry.
— Przyszłam do domu i... James powiedział, że papa przespał cały dzień na podłodze, i zobaczyłam go, i on naprawdę tam leżał, i... — Pyrrha nieprzerwanie kręci głową, płacząc. — Co mu jest, tato? — Jej pierś faluje, gdy chwyta dłoń Malfoya i mocno ją ściska.
Harry odrzuca prześcieradło, którym przykryty jest Draco, a jego serce wali jak młot. Powinien przewidzieć, że ten idiota zrobi coś głupiego, powinien to przewidzieć. Malfoy był zbyt cichy, zbyt miły przez ostatnie kilka dni. Cholernie dobrze wiedział, co zamierza.
Na chwilę głos zamiera mu w gardle.
— Czy to... To było... On... Czy on poronił? — pyta.
— Nie — mamrocze Pyrrha. Podaje mu niewielką buteleczkę z zielonego szkła. Butelka jest odkorkowana. Harry wącha jej zawartość, ale w środku nic już nie ma, więc jedyne, co czuje, to słaby zapach oleju, przebijający się przez wszechobecny odór krwi.
— Coś ty sobie zrobił, Draco? — pyta Harry, krztusząc się. — Coś ty sobie, do kurwy nędzy, zrobił? — Przeczesuje wzrokiem zakrwawioną pościel i szaty, przylepione do ciała Malfoya. Ściąga je drżącymi dłońmi najdelikatniej, jak umie, choć najchętniej po prostu by je zdarł.
Malfoy wydaje z siebie ciche westchnienie.
Ale nie budzi się.
— Idź... Idź pomóc siostrze z kolacją — mówi Jamesowi. Pyrrha kręci głową i wypowiada bezgłośne „nie", ale Harry nalega: — Przygotuj coś dla nas wszystkich, dobrze?
— Tato, proszę — błaga dziewczyna. — Pozwól mi pomóc. Mogę wezwać uzdrowiciela. Znam... Znam dziewczynę z Hogwartu. Mogłaby przyjść, nic nikomu nie powie, przysięgam. Ja...
Harry bez słowa kręci głową. Pyrrha przygryza wargę i ze łzami w oczach wyprowadza Jamesa z pokoju.
Malfoy jest nieprzytomny i rozpalony, Harry czuje gorąco, dotykając jego spoconego czoła. Zdaje sobie sprawę, że jedynym dźwiękiem rozlegającym się w pomieszczeniu jest jego własny, chrapliwy oddech, gdy zdziera z Draco szaty. Materiał rwie się, a ostry dźwięk sprawia, że Malfoy drży i wzdryga się, ale wciąż się nie budzi.
— A więc to zrobiłeś — szepcze Harry, widząc ciemną, zaschniętą krew między bladymi nogami. — Zrobiłeś to dla ojca? — syczy. — Nie obchodziło mnie, jaki byłeś — jęczy. — Boże, dlaczego to zrobiłeś? — Przyciska dłonie do brzucha Malfoya, mocno, chce wbić paznokcie w jego skórę, jakby w zamiarze wydrapania trucizny z wnętrzności. Ledwie jest w stanie oddychać, tak bardzo ściśnięte ma gardło. W jego żołądku rozrasta się ołowiana kula. Chce mu się płakać. Krzyczeć. Wsuwa ramię pod barki Malfoya i podnosi go, chcąc przywrócić go do życia. — Boże, Draco, dlaczego to zrobiłeś? — szepcze w jego szyję. Czuje słony pot na skórze, która parzy jego wargi, gdy składa szaleńcze pocałunki na szczęce, policzkach i kącikach ust Malfoya.
Przestraszony, że mógłby go skrzywdzić, kładzie Draco ostrożnie na łóżku, gdy ten nagle otwiera oczy, niesamowicie jasne i wielkie, po czym podnosi się i zaczyna wymiotować tym, co jeszcze zostało mu w żołądku. Harry klęczy, przez chwilę sparaliżowany, najprawdopodobniej z szoku, po czym chwyta Malfoya za ramiona i podnosi go, uderzając mocno w plecy; boi się, że Draco mógłby się zakrztusić albo znów stracić przytomność.
Jest ubrudzony krwią i wymiocinami, a w całym pokoju cuchnie. Rzuca zaklęcie czyszczące, ale to niewiele pomaga, zwłaszcza że w tej samej chwili Draco wciąga gwałtownie powietrze, drżąc gwałtownie. Oczy uciekają mu w tył głowy, a on sam osuwa się bezwładnie w ramiona Harry'ego.
A potem Harry widzi, jak świeża krew zaczyna wypływać spomiędzy jego nóg.
— Boże, coś ty nawyprawiał? — szepcze, gorączkowo sprawdzając, co się dzieje. Jego dłonie drżą równie mocno co sam Malfoy. Rękami, wilgotnymi i śliskimi od ciepłej krwi, bada Draco. Nie umie znaleźć przyczyny krwotoku. Pyrrha miała rację, to nie jest poronienie, ale nie może znaleźć niczego ani za zwiotczałym członkiem Malfoya, ani za jego jądrami. Nie wie nic, z wyjątkiem tego, że Malfoy musiał sobie coś zrobić, bo...
...tam już niczego nie ma.
Niczego, czego nie dała mu natura od urodzenia. Niczego... dodatkowego.
I nie ma też źródła krwotoku, przynajmniej dopóki jego palce nie naciskają nieco mocniej, odnajdując niewielką ranę, niemalże zasklepioną, ledwie widoczną i niemal niewyczuwalną.
Wyciera dłoń o prześcieradło, po czym przyciąga Draco bliżej siebie, kładąc go sobie na kolanach. Malfoy drży, jest na przemian zimny i rozpalony, szczęka zębami, a po skórze spływa mu pot. Harry obejmuje go mocno ramionami, próbując w ten sposób powstrzymać drżenie.
— Jeśli umrzesz... — mówi, dławiąc się własnymi słowami. — Jeśli umrzesz, ja... Ja nie umiem...
I wtedy rozlegają się słowa niewiele głośniejsze od wiatru, którego przecież nie ma w pokoju, są tylko oni, obaj drżący, pokryci wymiocinami, krwią i łzami. Jedyne, z czego Harry zdaje sobie sprawę, to ciche mruczenie Malfoya:
— Nie jestem martwy.

nic nie trwa wiecznieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz