02. 02

382 51 29
                                    



ROZDZIAŁ DRUGI:
Milczenie Ruth Dawson


RANKIEM, we wrześniowy poniedziałek Edith zbudziły promienie słońca, wkradające się do pokoju i tańczące bezwstydnie po jej powiekach. Nie miała najmniejszej ochoty wstawać, szczególnie, że poprzednią noc spędziła głównie w pokoju wspólnym, nadrabiając zaległą pracę domową z Transmutacji. Z drugiej strony wiedziała jednak, że nie zdoła ponownie zasnąć.

Zegar przy jej łóżku wskazywał godzinę szóstą trzydzieści. Do zajęć pozostawało dwie i pół godziny. Jak tylko najciszej potrafiła, wygramoliła się z łóżka, niedbale poprawiła brzegi pościeli, wciąż pozwalając by biały materiał układał się w naturalnym nieładzie, a potem przerzuciła nad nim koc w barwach Hufflepuffu. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę kaktusa Benedykta, który stał na szafce nocnej i uśmiechał się do niej szeroko (właściwie uśmiechała się doniczka, na której James narysował markerem parę nierównych kropek i poziomą, wygiętą kreskę, ale Edith uważała odtąd doniczkę za integralną część Benedykta). Potem trzeba było się zbierać.

Pojawiła się na śniadaniu jako jedna z pierwszych. Nie było śladu ani Huncwotów, ani Ruth. Dziwne, stwierdziła Bell, nie widziałam jej już od kilku dni. Co prawda miała z Dawson kilka zajęć, lecz dziewczyna zdawała się przed nią uciekać. I zwykle jej się to udawało. Edith nie miała zielonego pojęcia, o co może jej chodzić. Czy coś jej zrobiła? Czy powiedziała coś, czego nie powinna? A może to Ruth miała jakiś problem, którym z zasady nie chciała się dzielić? Bez względu na to, jak brzmiała odpowiedź na pytania Puchonki, cała ta sytuacja była okropnie podejrzana.

Edith przysiadła na końcu długiego stołu i bez zastanowienia sięgnęła po podpieczony chleb, wysmarowany grubą warstwą czekolady. Już miała włożyć go do ust, gdy nagle żołądek zacisnął się jej w pętle, jakby odmawiał posłuszeństwa. Nie, zdawał się krzyczeć jakiś głos w jej głowie, przestań. Poczucie winy zalało ją z pełną mocą. Czy powinna to jeść? Na stole leżał cały rząd innych, znacznie mniej kalorycznych i niestety również mniej pysznych propozycji. Z trudem uniosła chleb i wzięła pierwszy kęs. Zamknij się. Mam ochotę na czekoladę, więc będę jeść czekoladę, odpowiedziała dość agresywnie temu dziwnemu głosowi, a gdy odkryła, że ponownie nie upominał się o swoje prawa, uśmiechnęła się dumnie.

Nagle huk, brzdęk widelca na podłodze.

Odwróciła się.

To Ruth stała z wytrzeszczonymi oczami, biegnącymi szaleńczo od podłogi do Bell. Kilka razy dłoń zadrżała jej tak, jakby chciała podnieść sztućce, które z jej powodu wylądowały na posadzce, ale wreszcie zmieniła zdanie i odwróciwszy się na pięcie pognała do wyjścia.

Edith bez wahania uczyniła to samo, a w momencie gdy odsunęła się od stołu jej pusty już talerz rozpłynął się w powietrzu. Robota skrzatów domowych.

— Ruth! Ruth, zaczekaj! — krzyknęła za nią i mogła mieć całkowitą pewność, że dziewczyna ją słyszy. W Wielkiej Sali było tylko trzydziestu uczniów, w dodatku zbyt sennych by stwarzać znaczący szum.

Na jej nieszczęście właśnie w tym momencie przez drzwi wlała się niespodziewana chmara uczniów, którzy zupełnie zablokowali jej dostęp do Dawson. Gdy wygramoliła się z fali pierwszoroczniaków, po blondynce nie było śladu.

O co w tym wszystkim chodzi?








FUJ, to obrzydliwe... — narzekał ostentacyjnie Syriusz, coraz bardziej zanurzając się w błocie. Niebo powoli zmieniało barwę z jasnego błękitu na ciemny granat, a wraz z nadchodzącą nocą, obniżała się i temperatura. W południe wciąż było na tyle ciepło, że uczniowie w wolnym czasie spokojnie mogli paradować po błoniach w krótkim rękawie, ale wieczory były naprawdę zimne.

BUKIET KONWALII: remus lupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz