▌▏BUKIET KONWALII
﹙remus lupin x
female oc﹚
❝Piękno obdarowywania kwiatami
polega na patrzeniu na ich delikatne
płatki, fikuśne łodygi oraz niesforne
liście i dostrzeganiu w nich cech człowieka,
któ...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
ZAKOCHANIE TO STAN, który nie pozwala spać w nocy ani funkcjonować w dzień. To jak ciągłe uczucie oczekiwania na coś wspaniałego, bez wiedzy o tym, czym jest owa wspaniałość. Wystarczy jedna myśl o tej osobie, by natychmiast zabrakło nam tchu, a przecież każda myśl pędzi tylko ku niej. Można więc rzec, że zakochanie to czas bezdechu.
Miłość jest całkiem inna, choć na pierwszy rzut oka zadziwiająco podobna. Miłość nie jest stanem, lecz postawą. To niema obietnica składana całą duszą. W miłości nie chodzi o piękne uniesienia i bezkresną niewiadomą. Właściwie wszystko jest jasne.
Kiedy kogoś kochasz, jesteś gotów poświecić własne szczęście dla szczęścia tej osoby — bo odtąd twoim prawdziwym szczęściem nie jest własna wygoda, lecz jej radość.
Gdy miłość jest odwzajemniona i szczera, staje się czymś silniejszym i piękniejszym niż wszystko inne w świecie. Jeśli dwie osoby się kochają, dają i posiadają — poświęcają i otrzymują, a ich serca łączy nić porozumienia, której nic, nawet smierć, nigdy nie będzie w stanie rozerwać.
Miłość w przeciwieństwie do zakochania nie jest stanem bezdechu, lecz nowym tchnieniem — jest jak wyburzenie się spod tafli wody, oddech dobrze nam znany, ale dawno zapomniany, dlatego doceniany z najszerszą intencją.
Edith Bell czuła się właśnie tak, jakby narodziła się na nowo i choć bała się to zaakceptować, była prawie pewna, że nie jest już w Remusie tylko zauroczona czy zakochana, lecz że go kocha. To nie była decyzja, którą podjęła pewnego dnia, nie wybrała go z katalogu jakiegoś pięknego magazynu, ani nie wybrała jego cech.
Było w nim mnóstwo rzeczy całkowicie irytujących, jak przedziwny nawyk strzelania z każdej możliwej kości w najbardziej nieodpowiednich momentach, mamrotanie różnych dziwnych rzeczy przez sen, zasypianiem przypadkowych miejscach (raz zdarzyło mu się zasnąć na lekcji eliksirów, z nosem w kociołku cynowym) czy jego okropnie przemądrzały ton, gdy z uśmiechem powtarzał „a nie mówiłem?" jak jakaś pozytywka.
Ale Bell choć zasadniczo nie cierpiała tych rzeczy, kochała je w nim, bo po prostu były jego. Nie mogła go kochać, nie kochając tych nawyków.
To wszystko po prostu się stało. Powoli, z każdą minutą, godziną i dniem coraz mocniej dostrzegała jego piękno, a kiedy minęła sensacja, pozostał spokój i chęć, by uchylić mu nieba. Wiedziała, że to studnia bez dna, że nigdy nie zaspokoi tej potrzeby, ale coś pchało ją do tego by wciąż próbowała — może jego piękny uśmiech, może radosne ogniki lśniące w oczach, może ciepło, które promieniowało z jego duszy. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale naprawdę kochała tego chłopaka i miała tylko nadzieję, że i on kocha ją.
Jeśli chciała szukać drobnych znaków, które mogłyby potwierdzić jego uczucia, to nie musiała długo czekać. Już następnego ranka na szafce nocnej leżał bukiet konwalii i lawendy. Połączenie było raczej nieco dziwne, ale dla Edith miało szczególne znaczenie. Pamiętał.