Prolog

535 34 32
                                    


Tik, tok, tik, tok...
Purpurowy zegar na ścianie tykał cicho, wybijając dwudziestą, gdy Jolene King nerwowo krążyła po pustej przestrzeni pokoju. Stopy stawiała ciężko, nawet na moment nie myśląc o tym, jak wielki bałagan już spowodowała, nie zdejmując butów zaraz po wejściu do domu. Biały dywan potrzebował zaledwie kilku dobrych sekund, by nieodwracalnie przemienić się w brązowy, zbity puch a drewniana podłoga wyglądała jak scena morderstwa, w której sprawca pozostawił po sobie jedynie ślady butów i masę błota. Nie przejmowała się tym jednak. Nie mogła. Nie miała na to czasu. Była zbyt zdenerwowana.

Tik, tok, tik, tok...
Minuty mijały, napięcie nie schodziło, a ona wciąż nie mogła pojąć jak on mógł. Jak mógł tak po prostu przekreślić wszystko, co przez tyle czasu uczynnie budowali i po prostu zdradzić. Zdradzić. Po dwóch latach związku. Kurwa. Roztrzęsiona, kobieca dłoń zacisnęła się mimowolnie na telefonie, a do gardła podeszła obrzydliwie gorzka żółć. Nie. Koniec. Był dla niej skończony. Nie czekając ani chwili dłużej, wyszukała jedyny kontakt z serduszkiem przy nazwie i usunęła z listy. Samotna łza spłynęła po zaczerwienionym policzku, opadając prosto na niebieską, o wiele za dużą bluzę, którą dostała od niego na zeszłe święta. Nie ważne jak bardzo by nie chciała; nie potrafiła się go pozbyć. Był wszędzie. Otaczał ją. Osaczał. Gryzł do tego stopnia, że skóra pod materiałem momentalnie zdawała się swędzieć. Cisnęła telefonem na oślep przed siebie, następnie czym prędzej ściągając z siebie to dziadostwo, które (tak dla odmiany) wylądowało prosto za oknem. 

 Kipiała. Niewielka żyłka, która pojawiła się już jakiś czas temu na samym środku czoła, poruszała się rytmicznie, sprawiając wrażenie bliskie eksplozji. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Znowu krążyła po pokoju bez najmniejszego celu. Dwa kroki w przód. Jeden w tył. Trzy w bok. Wiedziała jednak jedno: Nie mogła tego tak zostawić. Nie zasłużył na ciszę. Nie zasłużył na spokój i smutne rozstanie. Nie po tym co zrobił.
Odnalezienie telefonu okazało się trudniejsze, niż z początku się spodziewała, jednak już po dobrych kilku minutach z powodzeniem (i przy użyciu mopa) wyciągnęła komórkę spod pełnej pajęczyn kanapy, notując przy okazji w głowie, by w najbliższej przyszłości użyć tego mopa zgodnie z jego faktycznym przeznaczeniem. 

Tylko jaki to był do cholery numer, spytała samą siebie w myślach, nerwowo przygryzając dolną wargę. Pamiętała większość. Pierwsze sześć cyfr składało się kolejno z jej rozmiaru buta i roku urodzin papieża. A potem? Potem już był problem. Pięć osiem? Osiem pięć? Nie. Osiem pięć, na pewno. Tak. Sto procent. Ręce trzęsły się przy wpisywaniu ostatniej cyfry, a gdy tylko zielona słuchawka zniknęła z ekranu, Jo w pełnym złości i agresji nastroju przyłożyła telefon do ucha, gotowa rozpętać istne piekło na ziemi. 

— Halo? 

— Ty pieprzony oszuście. Ty skurwiały popierdolcu! — krzyknęła na start, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, a trochę wyzwisk jeszcze przecież nikomu nie zaszkodziło. — Myślałeś, że się nie dowiem, co? No słucham. Myślałeś, że będziesz pieprzyć na boku inną i ujdzie ci to wszystko na sucho? Tak? Nosz kurwa mać. Ty zdradziecka świnio. Nie wierzę, że byłam taką idiotką, że pozwoliłam ci kłamać przez ten cały czas. Kurwa. Nie wstyd ci? No pytam się. Masz mi coś do powiedzenia? — wrzała. Twarz przepełniła mocna czerwień, a krew zdawała się najzwyczajniej w świecie przestać dopływać do mózgu.

Po drugiej stronie wybrzmiała głucha cisza. Było tak cicho, że dało się usłyszeć jak za oknem rośnie trawa, a sytuację można było porównać do sceny z westernu, kiedy to przez środek miasteczka przemieszczały się uschnięte gałęzie biegacza stepowego. Tak, Otis Goldsworthy czuł się jak na Dzikim Zachodzie. Dosłownie. Był gotów wyjąć rewolwer i odpłacić się pięknym za nadobne. Bo po pierwsze - kto miał czelność zakłócać mu sobotni wieczór? I dlaczego była to jakaś walnięta laska, której nawet nie znał?

(nie)właściwy numer.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz