Rozdział 3

102 16 25
                                    

Jo

Niedziela. Co za skurwiały dzień to był. Nie dość, że człowiek przeważnie budził się z kacem gigantem, zapoczątkowanym suchością w gardle, bólem głowy i największą zagwozdką pod tytułem co się stało poprzedniej nocy, to jeszcze uderzała ta nieprzyjemna świadomość, że jeszcze kilka godzin i będzie poniedziałek. A przecież poniedziałków nie lubił nikt i chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego.

I już nawet to, że sama od rana walczyła z pomelanżowym kacem, głowa dudniała pieprzony marsz Dąbrowskiego, a kobieca co miesięcznica przyszła nieco za wcześnie wprawiło ją w okropny nastrój, oj nie. To jeszcze byłaby w stanie jakoś wytrzymać, przełknąć kulę goryczy i przetrwać dzień. To pewien wysoki człowiek z kręconymi włosami, przypominający cholerną żyrafę na dragach sprawił, że poranek Jolene King stał się istnym koszmarem. Doprowadził ją na skraj desperacji, wywołując z lasu prawdziwe zwierze, a przecież wszyscy dobrze wiemy, że kobieta podczas okresu nieobliczalna jest, czyż nie? Tak więc on lizał słoik, ona gryzła jego. Całkiem normalny dzień w sklepie spożywczym.

— Puść słoik, to przestanę! — zagroziła niewyraźnie, wciąż wbijając białe kły w owłosioną rękę chłopaka. Fakt. Była nienormalna. Nawet nie miała zamiaru podważać jego słów, wypowiedzianych z wyjątkowym niedowierzaniem. Zupełnie jakby był to pierwszy raz, kiedy ktokolwiek go ugryzł. Dziwne? Dziwne. Jo jedynie przewróciła oczami i totalnie nic sobie z tego nie robiąc, wciąż walczyła jak prawdziwa lwica, zagryzając jego pulsujący już nadgarstek, do momentu, w którym wielkie łapsko chłopaka nie objęło jej twarzy, odcinając dopływ powietrza i odpychając z całej siły. — Bierz kurwa te małpie szpony z mojej twarzy — wysyczała, tym razem podgryzając i jego palce. Przecież nie mogła teraz odpuścić! Nie kiedy była już tak blisko zwycięstwa. Jednak on wciąż napierał, a jej powoli zaczynało brakować powietrza.

— Zapłacę ci za ten słoik, tylko weź rękę — powiedział desperacko i chyba nawet mówił całkiem poważnie. — Dam ci tyle, ile kosztuje masło. Będziesz mogła kupić sobie w innym spożywczaku dwa słoiki, a jak trafisz na promkę, to nawet trzy — dodał jeszcze z głupim uśmiechem, szarpiąc coraz mocniej, o mały włos nie wyrywając jej zębów. Wariat, no!

Niechętnie zwolniła uścisk na jego skórze, wciąż jednak kurczowo trzymając się słoika i przylegając do niego ciałem. Uniosła głowę, spoglądając w wielkie, turkusowe oczy, malując na twarzy istne niedowierzanie.

— Jaja sobie robisz, typie? Gdybym miała ochotę iść do innego sklepu, to już dawno by mnie tu nie było, siłując się z tobą jak z pięcioletnim dzieckiem o ostatni słoik pieprzonego masła orzechowego. Co z tobą nie tak? — rzuciła z wyrzutem, doprawiając jeszcze charakterystycznym przewrotem oczu. Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, w jak niezręcznej sytuacji się znajdowali - ich ciała stykały się na prawie każdy możliwy sposób, a twarze znajdowały zaledwie centymetry od siebie. Za blisko. Był zdecydowanie za blisko. Nie znali się wcale, a w ciągu kilku minut zdążyli naruszyć wszystkie strefy wzajemnej przestrzeni osobistej. Nie no tak nie może być. Rzuciła mu ostatnie bliskie spojrzenie w oczy, po czym wyrzucając z siebie okrzyk prawdziwego wojownika, szarpnęła za słoik, zapierając się całym ciężarem ciała. Koniec tej szopki. Wszystko albo nic.

Wypadło na nic. Słoik pod wpływem rozciągnięcia wręcz WYPIERDOLIŁ w górę, gdzieś za głowę typka i nim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, na cały sklep rozległ się dźwięk pękniętego szkła. Serce Jo stanęło na moment, a brzuch aż zabolał od widoku rozpaćkanego masełka z orzechami na obrzydliwie brudnej, sklepowej podłodze.

— I CO TO KURWA ZROBIŁEŚ?! — ryknęła na chłopaka, dźgając go palcem w środek klatki piersiowej. — Nie mogłeś odpuścić, co? Musiałeś kurwa postawić na swoim? Nosz kurwa mać. I chuj, no i kurwa jeden wielki chuj.

(nie)właściwy numer.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz