Rozdział 14

61 7 0
                                    

Jo

Słyszeliście kiedyś o drinku Aunt Roberta? Nie? I bardzo dobrze dla was. Ciocia Roberta - brzmi niewinnie? To tylko pozory! W rzeczywistości drink ten może zwalić z nóg nawet największego twardziela, gdyż jest to mikstura sporządzona wyłącznie na bazie mocnych alkoholi, podawany wyłącznie dla psychopatów i kompletnych obłąkańców, a przynajmniej tak zawsze tłumaczyła to sobie Jolene. W przyrządzeniu był bardzo prosty, jednak sam jego skład aż prosił się o pomstę do nieba, a mianowicie: dwie porcje absyntu, porcja brandy, trzy porcje wódki oraz półtorej porcji ginu. Oczywiście nie można zapomnieć dodać, że na koniec polewa się to wszystko jeszcze porcją likieru jagodowego, tak dla dodania walorów smakowych. Wyjątkowa zdradziecka mieszkanka. I chyba nie trzeba nawet podkreślać, że nawet jedna szklaneczka tego rarytasu potrafiła zabić.

Oczywiście, znajdowali się również tacy, którym nie był on straszny, jak na przykład niski, starszy facet z pejsami, który niekontrolowanym skinieniem głowy w stronę Jo zdawał się zamawiać już szóstego z rzędu. Wariat. Prawdziwy wariat. Nie dość, że ledwo utrzymywał równowagę na barowym stołku, to wyglądał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Twarz odlatywała w ewidentnie odległe myśli, a ręce nierówno trzęsły się nad chłodną ladą. King wytarła dłonie o czerwony fartuszek i z firmowym uśmiechem numer cztery podeszła w stronę gościa.

— Przykro mi, ale osobom nietrzeźwym nie sprzedajemy alkoholu — rzuciła z udawaną sympatią, tym samym wskazując na średnich rozmiarów biały znak przy szafie z syropami, mówiący dokładnie: Osobom nietrzeźwym i młodzieży do lat 18 alkoholu nie sprzedajemy. Proste? Proste. Ruszyła do nalewaka w celu przygotowania kolejnego zamówienia, kiedy zachrypnięty, pijany głos rozbrzmiał w jej uszach.

— E, lala. Nalej mi tej wódki. Halo! Słyszysz? Mówię do ciebie — brzmiał na zirytowanego, jednak Jo za dużo razy przerabiała taką sytuację, żeby jakkolwiek się tym przejąć. Dokończyła spokojnie zamówienie dla (jak się po chwili okazało) kumpla Otisa-listonosza, który jak widać, nie miał lepszych miejsc do odwiedzania niż akurat to, w którym pracowała. Doceniła jednak fakt, że trzymał się z daleka i wysłał posłannika po swoje zamówienie. Nie była do końca pewna, na jakim etapie zostawili swoją znajomość ostatnim razem. Niby potrafili zasiąść do jednego stołu i porozmawiać, ale co z tego, skoro już po chwili i tak poprztykali się o największą głupotę? Najlepszym wyjściem dla nich, było po prostu trzymać się z daleka od siebie nawzajem. — Ej ty, kurwa, głucha jesteś? Powiedziałam wyraźnie, że chce jeszcze jednego drinka, więc zabieraj tą pustą szklankę i zapierdalaj zrobić mi nowego! — warknął mocniej, prawdopodobnie zwracając uwagę pojedynczych osób siedzących blisko barku, doprowadzając Jo do powolnej irytacji. Jeszcze trochę i będzie musiała zadzwonić po Sebka z ochrony, a bardzo nie chciała tego robić. Seba był chodzącym zbokiem, który jak już pojawiał się w Rudd's, nie opuszczał go aż do zamknięcia wisząc nad głową Jo i kelnerek jak jebany cień, zawracając dupę. Musiała to sama ogarnąć.

— Jak już mówiłam, pana stan nie pozwala na kupno kolejnego drinka. Mogę zaproponować coś bezalkoholowego, jednak jeśli nie zejdzie pan z tonu, będę musiała pana wyprosić — próbowała mówić najspokojniej jak się dało, dodając nutkę stanowczości, kiedy podeszła do niego w celu zabrania pustego szkła. Z chwilą, gdy chwyciła szklankę, poczuła szorstką dłoń, mocno zaciskającą się na jej nadgarstku. Bolało. Bardzo. — Proszę puścić. Puść mnie — stanowczy ton zmienił się na bardziej spanikowany. Syknęła z bólu, czując, jak krew powoli przestaje dopływać do dłoni. Facet machnął jej nadgarstkiem, sprawiając, że szklanka, którą trzymała, wyleciała w powietrze i rozbiła się na kafelkowej podłodze tuż przy jej nodze

— Słuchaj no — szarpnął jeszcze mocniej, sam chwiejąc się na boki i przeciągając ją nad bar, że aż musiała podtrzymać się drugą ręką, by nie stracić równowagi. — Jeśli zaraz nie nalejesz mi tego pieprzonego drinka, to przestanę być taki miły i zrobi się mało kolorowo, a ta ładna buzia może już nigdy nie będzie wyglądać tak samo — wolną ręką sięgnął do kieszeni, jakby zaraz chciał z niej coś wyjąć (pewnie gumę do żucia), a Jo czuła dziwną żółć podchodzącą do gardła. Serce biło jej jak szalone i pomimo dużej siły, jaką dysponowała, nie potrafiła wyrwać się z uścisku. Gdyby był to środek weekendu, byłoby z nią jeszcze dwóch innych barmanów na zmianie, jednak te w tygodniu zawsze pokrywała jedynie jedna osoba. Miała przejebane. Przecież nie będzie robić sceny. Potrzebowała tej roboty. No i co teraz?

(nie)właściwy numer.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz