Otis
Rudd's od lat był jego ulubionym pubem i przychodził tutaj dużo wcześniej, jeszcze zanim Jolene zatrudniła się jako barmanka, więc nie miał zamiaru rezygnować z przychodzenia do lokalu tylko dlatego, że nie mieli ze sobą nadzwyczaj pozytywnych relacji. Razem z Waltem i Bobbym wpadali do baru długo przed swoją osiemnastką (każdy z nich był nienaturalnie wyrośnięty, więc nie było problemu z kupnem alkoholu na sfałszowane dowody osobiste), dlatego musiałby być niezłym desperatem, żeby po prawie dziesięciu latach znaleźć sobie inną knajpkę i to wyłącznie ze względu na pracującą za barem, szurniętą laskę. Szanujmy się, ten pub nawet nie był jej własnością.
Nie spodziewał się tego celnego ciosu prosto w nos w wykonaniu jednego z klientów baru ani krwi, którą zalał się znienacka. Tyle krwi to nie było nawet wtedy, gdy tata Otisa zabijał na farmie świnkę Piggy, a mama narobiła później z jej mięsa zapasów na ponad pół roku. A jakby tego było mało, twarz bolała go niemiłosiernie.
Nawet po tym, jak Jolene opuściła zaplecze, dalej miał mroczki przed oczami, a ból przemieścił się aż gdzieś z tyłu czaszki. W dodatku wierzchem dłoni rozmazał krew na znaczną część twarzy, a łupanie w potylicy odbijało się wewnątrz głowy głuchym echem.
Nie dało się ukryć, że Otis i Jolene nie przepadali za sobą. Ba, można śmiało stwierdzić, że po prostu się nie lubili. Czasem tak bywa, że kogoś nawet dobrze nie poznasz, a automatycznie nie pałasz do niego jakąś ogromną sympatią. Wtedy na starcie irytuje cię jego głos i sposób bycia, i czegokolwiek by ten ktoś nie zrobił, masz taki wstręt, że nie próbujesz zmienić swojej postawy wobec niego. Choćby skały srały i mury pękały, to nie potrafisz spojrzeć na tę osobę niż przez pryzmat kilku pojedynczych sytuacji, kiedy działała ci na uzębienie i jedyne, na co masz ochotę, to podjeść i klepnąć ją w łeb, żeby przynajmniej zamknęła gębę.
Jolene była dla Otisa jakimś wyjątkiem, bo on z reguły lubił wszystkich. Był jak pies, jak jebany golden retriever, który lgnął do ludzi i poszedłby za każdym. Ale akurat o tej adopcji nie mówił poważnie, zwyczajnie odpłacił się piękny za nadobne. I trzeba przyznać, że zrobiło mu się jakoś... Głupio.
— Sorry — rzucił, kiedy dziewczyna wróciła i wręczyła mu butelkę z zimnym piwem. Miał dziwne wrażenie, że w pewien sposób ją uraził, a z natury był dobrym człowiekiem i nie lubił sprawiać nikomu przykrości, nawet jeśli ta wyszła z jego strony całkiem przypadkiem. To Jolene zaczęła słowną przepychankę o adopcji. Niby skąd miał wiedzieć, że ona naprawdę wychowywała się w sierocińcu? — Ej, niezłe do piwo — skwitował po złapaniu kilku łapczywych łyków gazowanego napoju, który ukoił pierwsze pragnienie, a goszczący w ustach nieprzyjemny, metaliczny posmak krwi w końcu zniknął. — Chłopaki wciąż tutaj są?
— Mhm, nigdzie się nie ruszyli.
— Ale mam wiernych kompanów. Będę musiał postawić im flaszkę — upił jeszcze trochę niskoprocentowego alkoholu, obrócił butelkę w dłoniach, wpatrując się w swoje długie palce.
— Bo ja wiem, czy tacy wierni? Po prostu mamy najlepszy alkohol w okolicy. Na twoim miejscu nie łudziłabym się, że to w twojego powodu — usłyszał w odpowiedzi, w której nie mogło zabraknąć złośliwości. Mimo to Otis postanowił być ponad to.
— Mój tata wychował się w domu dziecka — powiedział nagle, właściwie nie wiedząc dlaczego. Tak mu się jakoś wymsknęło. Zwykle nie zwierzał się znajomym z przeszłości własnej rodziny, bo nie uważał, żeby losy jego ojca kiedykolwiek kogokolwiek interesowały. Poza tym pan Goldsworthy nieczęsto wracał do bolesnych doświadczeń i raczej unikał tematu. — Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, sam nigdy nie byłem w podobnej sytuacji, więc mogę tylko sobie wyobrazić, jak musiało ci być trudno. Dlatego jeszcze raz sorry. Nie miałem pojęcia — wzruszył ramionami, bo gdyby wiedział, że Jolene całe życie spędziła w sierocińcu, nigdy, przenigdy nie palnąłby w odwecie czegoś podobnego. Mógł jej nie lubić, mógł być wredny i nie pozostawać dłużny w docinkach, ale miał jeszcze trochę oleju w głowie, żeby zachować szacunek wobec drugiego człowieka.
CZYTASZ
(nie)właściwy numer.
RomanceOn jest listonoszem, ale ściemnia, że tworzy aplikacje komputerowe. Ona wychowała się w sierocińcu, jednak woli udawać, że ma wspierającą rodzinę. Poznali się całkiem przypadkiem. Wystarczył błędnie wystukany numer, żeby poczuli przywiązanie i więź...