Rozdział 4

100 13 6
                                    


Jo

Stawiała powolne kroki w kierunku zapełnionej kwiatami, zielonej furtki. Słońce wydawało się u szczytu możliwości, ogrzewając półnagie plecy i dając więcej witamin niż nie jedna porządna tabletka w aptece. Ptaki śpiewały w najlepsze, otrzymując akompaniament od szumiących pod wpływem wiatru drzew i trawy. Uniosła leniwie dłoń, obracając między palcami duży, złoty klucz na metalowym łańcuszku. Nie miała pojęcia, jak się przy niej znalazł, jednak jakimś cudem doskonale wiedziała, że będzie pasować do drewnianej furtki tuż obok. Ujęła okrągłą klamkę i umieściła klucz w odpowiedniej dziurce, przekręcając niepewnie zamek. Cichy trzask dotarł do jej uszu, dając zielone światło na przejście. Zawahała się. Czy na pewno powinna? Czy będzie tam mile widziana? A co jeśli nie spodoba się jej to, co zaraz zobaczy? Kłębek myśli zawisł nad jej głową, przepychając się o miejsce na podium. Drzwiczki uchyliły się samoistnie, zupełnie jakby ktoś otworzył je za nią. Zaproszenie. Wzięła to za zaproszenie.

Spojrzała na układającą się pod bosymi stopami kamienną ścieżkę, otoczoną niewielkimi, niebieskimi kwiatami. Niezapominajki, pomyślała, przypominając sobie słowa zmarłej matki i wierszyk, który mówiła jej zawsze przy pleceniu wianków na działce. Powtarzała go w myślach, przemieszczając się wzdłuż dróżki i wtedy go zobaczyła - stał na końcu drogi, tuż przy drewnianym domku, spoglądając na nią z wielkim uśmiechem. Chłopiec w wieku wczesnoszkolnym uniósł wysoko dłoń i podskakując delikatnie, pomachał serdecznie, wykrzykując jej imię.

Benny.

Samotna łza radości spłynęła po zaokrąglonym policzku, spadając prosto na białą koszulkę, a serce na widok młodszego brata aż podskoczyło. Próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz się widzieli. Osiem lat temu? Dziesięć? A może minęło już całe jedenaście, odkąd oboje trafili do domu dziecka, jednak jego zabrano już następnego dnia? Kolejna łza popłynęła po zaczerwienionym policzku. Tak bardzo za nim tęskniła.

Benny! krzyknęła, ruszając w jego stronę przyśpieszonym krokiem, kiedy nagle głośny dźwięk alarmu rozbrzmiał dookoła.

Ociężale przewróciła się na drugi bok, przecierając zaspane oczy i czoło, na którym znajdowało się kilka kropel potu. Co to było, do cholery? Wykonała głębszy oddech, próbując powrócić do rzeczywistości i zrozumieć, co wyrwało ją ze snu. Snu, do którego nagle desperacko zapragnęła wrócić. Minęło kilka sekund, zanim doszło do niej, że źródłem całego zamieszania był telefon grający słodkie melodie blink-182.

Leniwym ruchem dłoni wymacała wibrujące urządzenie i z przymrużonymi, wciąż nieprzyzwyczajonymi do nadmiaru światła oczami spojrzała na wyświetlacz.

Otis.

Przesunęła zieloną słuchawkę, przykładając wyjątkowo ciężką komórkę do ucha.

— Mam nadzieje, że masz dobry powód, dla którego dzwonisz do mnie o tej porze — rzuciła z nadmiarem chrypki w głosie. Odsunęła na moment telefon, żeby spojrzeć, która właściwie była godzina i kiedy na zegarze ukazała się trzecia trzydzieści, wiedziała, że chłopak nie dzwoni wcale na zwykłe, codzienne pogaduchy. — Halo, Otis? Jesteś tam? — dopytała, mając wrażenie, że po drugiej stronie słuchawki nie słyszy żadnego odzewu.

— Jo? — odezwał się w końcu.

— Wszystko okej? — podniosła się, ponownie przecierając twarz dłonią. Przez głowę przemknęło kilka ciemnych myśli. No bo co jeśli to coś poważnego?

— Cze-eść — czknął głośno cały rozbawiony, momentalnie uświadamiając Jo, że chuja, a nie coś poważnego. W sekundę opadła na poduchy.

— Otis, Czy ty jesteś NAJEBANY?

(nie)właściwy numer.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz