Otis
Wypad z chłopakami za miasto brzmiało jak coś, czego potrzebował. Ostatnie dni w pracy nie były łatwe, ludzie powariowali z tym wysyłaniem pocztówek, a później to on musiał wrzucać je do skrzynek, choć tak naprawdę mógłby wszystko wyrzucić do pobliskiego śmietnika i udawać, że kartki nigdy do Ocean Springs nie dotarły. Tylko, że Otis sumiennie traktował swoją pracę. Była jedyną robotą, w której czuł się dobrze i mimo że nie było to spełnienie jego marzeń, sprawdzał się w niej nienagannie. I przełożeni chyba też byli z niego zadowoleni, skoro w dalszym ciągu nie został zwolniony. Albo po prostu żaden inny frajer nie chciał podjąć się takiej nudnej pracy. Ale życie nauczyło Goldsworthy'ego, że żadne zatrudnienie nie hańbi. Jego ojciec, odkąd tylko pamiętał, ciężko pracował w stoczni jachtowej, żeby utrzymać całą rodzinę. Nigdy nie było łatwo i od małego każde z czwórki rodzeństwa łapało się dorywczych prac, żeby odciążyć rodziców. A kiedy wraz z najmłodszą siostrą wynieśli się na swoje i zdołali wynająć mieszkanie, musieli radzić sobie sami, bo o pomoc matki czy ojca nie śmieli prosić, choć byli świadomi, że każde z nich uchyliłoby im nieba.
Spontaniczny wyjazd pod namioty - pięciu chłopów, ognisko, gitara, alkohol. Czego chcieć więcej? Wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie zdążył napomknąć o wyjeździe siostrze ani Jo, a przecież z tą pierwszą mieszkał, a z drugą bezustannie wisiał na telefonie. Po komórkę sięgnął dopiero, gdy dotarli na miejsce i rozbili namioty, a przegrani w papier - kamień - nożyce zostali wytypowani do zbieranie chrustu na ognisko. Już chciał wysłać kilka wiadomości, kiedy na wyświetlaczu pojawiła się znajoma nazwa kontaktu. A chwilę później serce podeszło mu do gardła, mimo że Jo nie chciała, go niepokoić.
Tylko na to było trochę za późno, bo już wystarczająco zdążyła go zmartwić. Z drugiej strony, gdyby nie zadzwoniła, pewnie robiłby jej wyrzuty, że nie dała znać. Tak źle i tak niedobrze. A przecież mówili sobie o wszystkim i nie chciał, żeby cokolwiek przed nim zatajała. Nawet, jeśli była to najstraszniejsza rzecz na świecie. Albo taka, która sprawiłaby mu mnóstwo przykrości. Otis też trochę podkoloryzował swój życiorys, ale przez większość czasu był wobec Jo szczery. A na pewno nie okłamywał jej, kiedy mówił, że się martwił i że ją lubił, bo to akurat było najszczerszą prawdą.
Musiała mocno się potłuc i chociaż zapewniała, że to nic takiego, troska Goldsworthy'ego wcale nie zmalała; nerwowo chodził w kółko, zupełnie zapominając o czekających na niego kolegach. Ale oni nie byli teraz istotni, poczekają. Chciał z nią pobyć, mimo że wolałby być blisko. Tylko nie miał takiej sposobności, a rozmowy telefoniczne to jedyne, co mieli. Niewiele, a jednak dla Otisa znaczyły prawie więcej, niż wszystko.
— Nie powinnaś zostać w szpitalu? — dopytywał, mimo że dziewczyna zręcznie próbowała zmienić temat. — No wiesz, na obserwacji. Albo przynajmniej wrócić do domu? — chyba niezbyt dobrym pomysłem było samotne szwendanie się i przesiadywanie nad rzeką, a przynajmniej tak mu się zdawało. A co, jeśli zrobi jej się słabo i zemdleje gdzieś w środku lasu? I nikt jej nie znajdzie? Z głową nie było żartów. Bardzo to nieodpowiedzialne, bardzo nieroztropne i Otis zdecydowanie nie pochwalał takiego zachowania.
— Otis! — usłyszał w odpowiedz, co dało mu do zrozumienia, że jednak nie powinien wałkować tematu.
— Rany, no już dobrze! Chłopaki wyciągnęli mnie na dwie noce pod namioty — oznajmił, siadając na powalonym konarze drzewa. — Nie, nie przeszkadzasz — zapewnił natychmiast, gdyby przyszło jej coś podobnego na myśl. — I nie, na razie nie muszę do nich wracać. Świetnie sobie radzą sami, więc po prostu dotrzymam ci towarzystwa, dobrze? — nie chciał, żeby musiała przechodzić przez to w pojedynkę. Nie do końca rozumiał, dlaczego nie zadzwoniła wpierw do najbliższej rodziny lub przyjaciół, ale Otis nie miał zamiaru naciskać i wiercić jej dziury w brzuchu. Wystarczająco mocno skopało ją dzisiaj życie po tyłku, a on nie chciał jej dokładać. Wszystko w swoim czasie, a czasem trzeba dać czasowi trochę czasu, dlatego jeżeli Jo będzie gotowa, sama wyjaśni mu, czemu wolała zadzwonić do niego, a nie do rodziców.
CZYTASZ
(nie)właściwy numer.
RomanceOn jest listonoszem, ale ściemnia, że tworzy aplikacje komputerowe. Ona wychowała się w sierocińcu, jednak woli udawać, że ma wspierającą rodzinę. Poznali się całkiem przypadkiem. Wystarczył błędnie wystukany numer, żeby poczuli przywiązanie i więź...