Jo
Lubiła, kiedy dzwonił.
Lubiła moment, w którym telefon wykonywał szalone, lecz wciąż rytmiczne wibracje, zwiastując przychodzące połączenie, a na wyświetlaczu widniał mem z Toy Story w towarzystwie krótkiego napisu z nazwą kontaktu, tuż przy samej górze ekranu. Na twarzy pojawiał jej się wtedy ten cholernie niekontrolowany uśmiech, a nastrój niezależnie od tego, jaki był jeszcze minutę temu, poprawiał się do wysokiego stanu uniesienia.
Lubiła, gdy z momentem wciśnięcia zielonej słuchawki i przyłożenia telefonu do ucha, on już mówił. Zaczynał opowiadać ciekawe zlepy słów, kiedy ona nawet nie zdążyła powiedzieć jeszcze zwykłego, szarego cześć.
Lubiła, kiedy pytał co u niej. Tak niewiele ludzi to robiło. Nikogo nie obchodziło, co się u niej działo. Nie interesowali się jej światem i pomimo łatki dobrej znajomej, czy przyjaciela i tak woleli przez większość czasu mówić o sobie, bez najmniejszego zainteresowania drugą stroną,
Lubiła naturalność w jego głosie, kiedy rozmawiali. Nie było wstydu, powstrzymywania się i długiego zastanawiania nad wypowiadanymi słowami, nim zdążą one wylecieć w eter. Opowiadał o swoim dniu i przeciętnej codzienności, chcąc podzielić się z nią tymi chwilami.
Lubiła donośny śmiech, jakim ją otulał, gdy powiedziała coś śmiesznego.
Lubiła w nim tę wyjątkową troskę, sympatie i milion innych rzeczy, na których wypisanie nie starczyłoby kartek w najbardziej obszernym zeszycie dostępnym w Pepco. Tak bardzo lubiła.
— Wiedziałaś, że pingwiny mogą być homoseksualne? Poważnie! — wypalił od razu, gdy tylko odebrała telefon. — Osobniki płci męskiej łączą się w pary na całe życie, budują razem gniazdo i umieszczają w nim kamień, próbując wysiadywać go jak jajko. Jakby nie patrzeć, to urocze
— Homo pingwiny? — zaśmiała się, przytrzymując telefon ramieniem, kiedy dłonie zajęte były rozwiązywaniem czerwonych, błyszczących butów z logo Rudd's. — Chcesz mi powiedzieć, że znajdują sobie kamień, który wygląda im na jajko i go sobie chowają jak własne? — zrzuciła buty, wyciągając spod ławeczki, na której aktualnie siedziała swoje własne, czarne conversy, zaraz potem wciskając je na niewielkie stopy. — Urocze maks, ale jakie przykre w tym samym czasie. Przecież z tego kamienia finalnie nigdy nic się nie wykluje. Biedne pingwiny — chlipnęła teatralnie ustami, imitując płacz i zajęła się rozpinaniem bawełnianego fartuszka, zawiązanego z tyłu wielką kokardą. — Swoją drogą, jak pojebane jest to, że pingwin tworzą związki na zawsze. Że tak znajdują jednego osobnika i po prostu z nim są? Na dobre i na złe. Nie ważne jakby się nie waliło i paliło, jak popierdolone ich życie by nie było, jak wiele gór lodowych trzeba by przejść i z iloma fokami zmierzyć - zawsze razem. To dopiero piękne. Szkoda, że ludzie wypadają przy tym tak brzydko — skwitowała, zarzucając kurtkę i łapiąc za zielony, workowaty plecach. Jej mózg nawet nie mógł ogarnąć tego całego procesu miłości wśród pingwinów. Jeden osobnik na zawsze? To bardzo piękna wizja miłości, ale w tym samym czasie tak bardzo nierealna.
Wstała na równe nogi zgarniając po drodze niewielką portmonetkę z napiwkami z dzisiejszej zmiany i wyszła z zaplecza, ruszając do wyjścia, po drodze kiwając na pożegnanie osobom za ladą, w tym samym czasie wciąż wsłuchując się w ciepły głos Otisa.
— Ej, co nie? Całe to na zawsze jest strasznie popierdolone. Ja nie wiem, jak ludzie wytrzymują z jedną osobą po trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat. To znaczy, to jest mega niesamowite, ale równie mocno przerażające — słyszała, jak odpala papierosa, następnie wypuszczając donośnie dym. — Nie, żebym przyklaskiwał poligamii, ale czy w ciągu ćwierćwiecza nie da się zanudzić na śmierć z jedną osobą?
CZYTASZ
(nie)właściwy numer.
RomanceOn jest listonoszem, ale ściemnia, że tworzy aplikacje komputerowe. Ona wychowała się w sierocińcu, jednak woli udawać, że ma wspierającą rodzinę. Poznali się całkiem przypadkiem. Wystarczył błędnie wystukany numer, żeby poczuli przywiązanie i więź...