Zaraza

515 35 23
                                    

"Jeśli istnieje jakiś nowy początek Czy jeszcze na czymś mi zależy? Ten prosty plan został zniszczony Ten czas, który jest nam dany Potrzebowałem poparcia i miłości
Jednak sięgnąłem po dłoń nienawiści By znów mnie uratowała
By znów mnie rozbiła
Zniszcz to, co widzisz
Wytatuuj rzeczywistość, zmień wszystko Ocal dla mnie świat"
(Sevendust, "Disease")


Lucjusz nie lubił się śmiać, ale słuchał śmiechu Ginny. Nie lubił tańczyć, lecz oglądał jej taniec. Lubił, gdy miała na sobie jedwab, satynę, aksamit, lubił obserwować jej lśniące włosy, gdy rozpuszczała je i pozwalała im żyć własnym życiem. Lubił karmić ją czymś, czego nigdy wcześniej nie jadła, lubił, gdy jej oczy rozszerzały się, kiedy robił z nią rzeczy, których nigdy wcześniej na niej nie próbował, kiedy zabierał do miejsc, o których jeszcze niedawno nawet nie marzyła. Lubił nazywać ją swym pączuszkiem i
kwiatuszkiem, swoim zwierzątkiem. Powiedział, że smakuje jak wanilia, najczystszy ze smaków.
Całował ją i za każdym razem, gdy to robił, Ginny zamykała oczy i całkowicie zapominała o swoim dawnym życiu, zapominała o nędzy i samotności i o tym, jak desperacko pragnęła być zauważona i dotknięta, ceniona i wielbiona, ale nikt na świecie nie chciał spełnić jej pragnienia. Aż do Lucjusza. Całował ją, a ona zamykała oczy. Za każdym razem...

Pocałował ją, a ona krzyknęła. Otworzyła oczy i oczy Rona również się otworzyły. Byli tak blisko, tacy podobni i myślała, że przygląda się własnemu lustrzanemu odbiciu.
Zamrugał, ona nie. Iluzja roztrzaskała się, a po ciele Ginny przebiegł dreszcz.
-Och, Boże- wyszeptał Ron. Usta wprawione w ruch przez słowa poruszyły się na jej wargach, więc odsunęła się tak szybko, jak tylko mogła.- Och, Boże, Ginny, nie chciałem cię przestraszyć... Ja tylko... Przepraszam, ja nie... Chciałem szepnąć ci coś do ucha.

Czy mu uwierzyła? Gdy kłamał, jego uszy stawały się czerwone, a teraz płonęła mu cała twarz. Wpatrywała się w niego, zszokowana. Czuła, jak mrowią ją usta i nie potrafiła stwierdzić, czy powodem tego było wspomnienie, czy wargi Rona.

-W porządku- powiedziała słabo, akceptując jego wymówkę. Wyglądał tak, jakby z serca spadł mu ogromny kamień.

-Naprawdę nie chciałem- powtórzył błagalnym tonem.

-Rozumiem.

Spełzł z łóżka i wycofał się w stronę drzwi. Ginny ostrożnie osunęła się na poduszkę i okryła kołdrą aż po podbródek.

-G-ginny?- Zamknęła oczy i nie odpowiedziała, ponieważ wiedziała instynktownie, że nie chce usłyszeć, co ma jej do powiedzenia.- Smakujesz jak wanilia.

Chciała umrzeć.


***


Harry obudził się nagle i gwałtownie wciągnął powietrze. Śnił najdziwniejszy sen w swoim życiu.
Malfoy leżał odwrócony do niego plecami, zwinięty w ciasny kłębek, tak, jak zawsze spał, a Harry z dziwaczną intensywnością wpatrywał się w punkt, gdzie jego szyja spotykała ramię. I przypomniał sobie swój sen oraz to, dlaczego patrzenie na Malfoya w ten sposób tak bardzo go niepokoiło.

Potem jednak przypomniał sobie, co tak naprawdę go niepokoiło i to, że jego sen nie był snem. Wzdrygnął się i usiadł, wydobywając z siebie cichy jęk.
Nie pocałowali się, nigdy by się nie pocałowali i ktoś, kto kiedykolwiek próbował powiedzieć inaczej, był szalony, tak samo szalony, jak Pansy, kiedy zasugerowała, że mógłby pokochać Draco Malfoya, który walczył po ciemnej stronie, zabił przyjaciół Harry'ego, pracował dla człowieka, który zamordował jego rodziców.
Ale ten Malfoy nie robił takich rzeczy. On nawet nie był w stanie wstać z łóżka albo wypowiedzieć więcej niż jednego zdania. Ten Malfoy miał skórę cienką niczym papier, powieki tak ciemne jak siniaki, a usta suche i popękane.
Harry nie mógł pocałować kogoś, kto zabijał i tak bezmyślnie poprzysiągł swą lojalność, ale być może mógł pocałować Malfoya, który pozwalał mu się dotykać, tulić, szeptać do ucha. Malfoya, który go potrzebował. Wcześniej inni ludzie również potrzebowali
Harry'ego, ale były to sprawy bardziej skomplikowane niż odpędzanie złych snów i osobistych demonów. Potrzebowali go do wybawienia, przywództwa, nadziei. Nadziei, która była zbyt delikatna, by podtrzymywał ją ktoś, kto spędził jedenaście lat w komórce pod schodami. Ale dotyk i ucieczka od koszmarów? Mógł to zaoferować. Nawet Malfoyowi, który był wszystkim, czego Harry powinien nienawidzić. Wszystkim, czego nienawidził.
Malfoy odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął sennie. Nie był jeszcze przebudzony, nie warczał i nie krzywił się. Ten słodki, nieznaczny uśmiech niemal doprowadził Harry'ego do własnej zguby. Mógłby pokochać kogoś, kto potrzebował go jak Malfoy, kogoś, kto tak się do niego uśmiechał.
Harry wstrzymywał oddech, dopóki Draco ponownie nie zatonął we śnie, a potem wyczołgał się z łóżka, ubrał i czym prędzej opuścił sypialnię.
Pansy siedziała w kuchni i, gdy tylko wszedł, posłała mu przez ramię lodowate spojrzenie, a potem zabrała się za przeszukiwanie kolejnych szafek.

-Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha- powiedziała.

-To twoja wina- wyrzucił z siebie Harry.- Potęga sugestii, to wszystko.

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz