Klaustrofobia

265 16 5
                                    

„Wpatrywałam się w niebo, szukając gwiazdy,
By modlić się, życzyć sobie czegoś czy cokolwiek jeszcze. Śniłam na jawie o pewnym chłopcu...”
(Fiona Apple, „Paper bag”)


Gdy Harry dotarł w końcu do Hogsmeade, słońce wzeszło już całkowicie. Migoczące promienie świtu zmieniły się w przytłumione światło dnia. Miasteczko zdawało się niemal opustoszałe. Wciąż przebywali w nim ludzie, ukryci w domach i pielęgnujący swych
najbliższych bądź sami cierpiący z powodu klątwy. Było ciche i upiorne.
Centrum Sieci Fiuu ziało pustką, więc Harry sam wziął resztki proszku i wrzucił je do najbliższego kominka, z którego buchnęły zielone płomienie. Wszedł w nie, wykonując wszystkie ruchy automatycznie. Ślepo wypełniał rozkaz Draco. Odejść najdalej, jak tylko się da.
Potem jednak, stojąc w ogniu, nie potrafił przypomnieć sobie żadnego miejsca, do którego powinien się udać.
— Ulica Pokątna — zadecydował, a chwilę później wirował już jak bąk, lądując ostatecznie w opuszczonym Dziurawym Kotle.
We wnętrzu pubu każdą powierzchnię pokrywała warstwa kurzu. Żaden z gości nie pił ani nie czaił się w cieniu i Harry uznał to za dobrą rzecz. Tak jakby. Nikt nie będzie chciał oddać go w ręce ministerstwa, jeśli ono w ogóle jeszcze istniało.
Udał się do swojego mieszkania, znajdującego się nieopodal Pokątnej, po drodze nie spotykając żadnego człowieka. Wszystko było tak ciche i obce, że wytrącało go z równowagi. Nie zastanawiał się zbyt wiele, jak wielkie konsekwencje dla świata przyniesie klątwa. Do tej chwili skupiał się na tym, jakie efekty wywołuje w jego najbliższym
otoczeniu i że Draco słabnie i traci zmysły. Ledwie potrafił wyobrazić sobie życie bez Draco Malfoya, a teraz nagle stanął twarzą w twarz z wizją świata bez żadnej ludzkiej istoty. Nieważne, czy zginęli od szaleństwa, czy też przez samobójstwo, opiekowali się
najbliższymi albo chowali pod łóżkami, nie spotkał nikogo i czuł się samotny bardziej niż kiedykolwiek.
Budynek mieszkalny stał otworem, więc wszedł do środka. Dźwięk jego kroków odbijał się echem od schodów. Harry otworzył drzwi swojego mieszkania, popatrzył beznamiętnie na meble, które zdawały się już nie należeć do niego, a pokoje wyglądały, jakby
pozostawały niezamieszkane przez całą wieczność albo i dłużej. Zatrzaskując za sobą drzwi, z piekącymi ze zmęczenia oczami podążył powoli do sypialni i opadł na łóżko. Leżał tak przez trzy dni, śpiąc albo wpatrując się tępo w sufit, oddychając płytko i nie wydając z siebie nawet jednego dźwięku. Opuszczał pokój tylko od czasu do czasu, by pójść do łazienki, ochlapać wodą twarz i powpatrywać się w swoje odbicie w lustrze, a potem wracał z powrotem do łóżka.
W końcu burczenie w brzuchu przywiodło go do kuchni. Poruszał się powoli, nogi zdrętwiały mu z powodu bezczynności, a ciało drżało z głodu, którego nie czuł od tak dawna.
Zjadł połowę kanapki przygotowanej z chleba, który dzięki zaklęciu nigdy nie staje się czerstwy. To było wszystko, co zdołał przełknąć. Drżał z powodu mdłości i dziwnego uczucia, że żył całe trzy dni w kompletnej ciszy, nawet bez dźwięku własnego głosu. Podszedł do okna, łaknąc widoku jakiegokolwiek ludzkiego stworzenia.
Nie ujrzał nikogo.
Obojętniejąc i mając ochotę na coś, czego nie potrafił zdefiniować, a co na pewno nie było pragnieniem kontaktu z człowiekiem, bo nigdy nie chciał już musieć kiedykolwiek z kimkolwiek rozmawiać, a przynajmniej nie dopóki to wszystko się nie skończy i Draco po niego nie przyjdzie, wyszedł z domu. Wspiął się na dach i skierował wzrok na londyńskie budynki. Przed nim rozpościerała się siatka zacienionych obszarów, gdzie ludzie nie włączali już nawet świateł, a inne części miasta jaśniały bardziej niż kiedykolwiek, jakby myślano, że intensywniejsze światło odgoni szaleństwo. A może wydawały się tak jasne w kontraście z ciemniejszymi miejscami.
Położył się na niskim betonowym murku, który biegł wzdłuż granic dachu i wsunął ręce pod głowę. Jedyny dźwięk wokół wydawał chłodny wiatr.
Leżał tak przez całe godziny, wpatrując się w gwiazdy, które błyszczały coraz bardziej i bardziej, w miarę jak zapadała noc. Światła Londynu powoli przygasały, ludzie zapadali w sen, pogrążali się w klątwie albo umierali, a inni zakrywali ich ciała. Ciemność wkradała się do miasta, ale gwiazdy nadal lśniły jasno.
Odpoczywał. Poprzysiągł sobie, że pokona klątwę i zrobi to, ale był taki zmęczony.
Wszystko zdawało się tak ciche, milczące i nieruchome i jedyne, czego teraz pragnął, to umrzeć. Nie mógł tego jednak zrobić, oczywiście, że nie mógł. Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył nie śpi, kiedy świat rozpada się na kawałki. Świat popadł w desperację, szaleństwo i śmierć, wszyscy zginą, a on będzie jedynym, który ocaleje. Nie miał nawet siły, by się poruszyć, o walce nie wspominając.
Był zbyt wyczerpany, by płakać i w końcu zamknął oczy. Spał na krawędzi dachu, a obudziło go wschodzące słońce i słaby pomruk ulic poniżej, pełne żalu szepty ludzi przebywających w szpitalach i domach pogrzebowych.
Wpatrywał się bezradnie w niebo, błękitne i bezchmurne. Jęknął cicho, a sam dźwięk własnego głosu zaskoczył go i przełamał ciszę. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że słyszy Draco, który kpi sobie z tego, jak żałosne jest wszystko wokół. Leżał tak i czekał na koniec świata, podczas gdy ciążyła na nim odpowiedzialność, by zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić.
Wstał, przeczesał włosy drżącą dłonią i wziął głęboki oddech.

— Gotowy — wyszeptał ochryple, przyrzekając sobie, że zrobi tyle, ile będzie trzeba. Marnowanie czasu na dachu nie ocali życia ani jemu, ani Draco.
Wrócił do mieszkania pełen determinacji, choć bez konkretnego pomysłu, co dalej. Koncepcje przelatywały mu przez głowę, widział siebie uzbrojonego w archaiczny łuk i strzały, biegającego pomiędzy cieniami i mordującego dementorów jednego po drugim,
dopóki ich wszystkich nie wytępi. Nie miał jednak czasu na tak trywialne rozmyślania, nie był zbyt dobrym strzelcem.
Coś musi wymyślić. Wciąż nie potrafił wyczarować Czarnego Patronusa, który jako jedyny był w stanie zabić dementora. Wpadł na kolejny fantastyczny pomysł, w którym on i Draco śledzą razem dementorów, łączą swoją magię i rzucają naraz Jasnego i Czarnego Patronusa, ale zdawał się on jeszcze bardziej nierealny niż pierwszy.
Denerwując się coraz bardziej, pozbawiony złudzeń, Harry jęknął. Hermiona, która opracowała plan, miała przynajmniej jakąś szansę na powodzenie. On nie należał do strategów.
Opadł na krzesło, wzdychając. Mebel niemal się przewrócił i Harry zaklął pod nosem.
Jedna z nóg była złamana, zanim Draco znalazł się w jego mieszkaniu. Nie przebywał tu już tak długo, że o tym zapomniał.
Przeszukując swoją biblioteczkę, zaczął układać książki pod krzesłem, by je ustabilizować. Jego ręka zatrzymała się w powietrzu nad trzecim tytułem: „Pentagramy i cząsteczki: teorie magikularne”.
Zaczął śmiać się głosem ochrypłym, pełnym ironii i bólu, bo w swoim salonie odnalazł książkę, która wysłała go do posiadłości Malfoyów.
Śmiech zakończył się zduszonym szlochem. Harry skończył układać książki pod krzesłem, a potem skulił się na nim, kładąc sobie na kolanach tę, co do której Hermiona
zdecydowała, że posiada w sobie całą wiedzę niezbędną do powstrzymania klątwy. Pamiętał, że dostał ją od Charliego na urodziny, przypadające kilka tygodni po ich pierwszym razie. Weasley nigdy go nie znał, niezupełnie, i myślał, że mu się podobało. Harry uśmiechnął się wtedy do niego w dziwnym rodzaju podziękowania, które nie było prawdziwe, wetknął książkę na półkę i nigdy więcej na nią nie spojrzał.
Na wewnętrznej stronie okładki Charlie napisał: Harry, dziękuję. Za wszystko. Charlie. Harry wypuścił powietrze i przewrócił stronę.
Czytał wiele godzin, ucząc się o naturalnych właściwościach magii, o których wcześniej nie słyszał nawet w szkole. Trudno było skupić się tak długo w klasie i zastanawiać raczej nieuważnie, czy będzie pamiętać to wszystko do czasu egzaminów. Teraz była to sprawa życia i śmierci dla czarodziejskiego świata, dla świata mugolskiego, dla Draco. Była wszystkim.
Przewracał stronę po stronie, ucząc się o magii jako procesie fizycznym, o tym, że istnieje konkretna jej ilość, podobnie jak w przypadku każdej innej rzeczy na tym świecie. Że różne rodzaje zaklęć potrzebowały różnej ilości energii, jak tę energię
odzyskać z innych elementów i, jeśli tylko zdołałby dotrwać do końca klątwy, jak wielka ilość szkodliwych magicznych odpadów zostanie stworzona. Nauczył się wszystkiego o molekularnej teorii różnych dziedzin magii, jasnej, czarnej, naturalnej i pozanaturalnej. Magii, która manipulowała przestrzenią i czasem, tej dodanej do istniejących obiektów i tej, która się z nich wydzielała. Nauczył się różnych sposobów jej wzajemnej interakcji z naturalnym środowiskiem, tego, jak pobiera z niego różne elementy i zmienia w różnym stopniu, by wywołać to, co pełni ignorancji mugole nazywają zjawiskami paranormalnymi.
W końcu, gdy zapadła już noc i gdy przeczytał uważnie każdą stronę, poczuł, że nie wie nic poza tym, od czego zaczynał, to znaczy, że magii, podobnie jak energii, nie można ani stworzyć, ani zniszczyć.

Zrozpaczony i sfrustrowany, na krawędzi paniki, udał się do kuchni, by zrobić kolejną kanapkę z masłem orzechowym i dżemem.
Wyczerpany i bezradny, zrezygnował jednak z masła i dżemu, po czym udał się z powrotem na dach. Usiadłszy na krawędzi, przez chwilę obserwował gwiazdy, myśląc, jak beznadziejnie przedstawiało się wszystko wokół i czując się bardzo, bardzo małym. Nie pokona klątwy. Nie potrafi nawet uratować sam siebie, więc jak mógłby uratować kogokolwiek innego? Nie jest bohaterem... jest niczym. Jedynym momentem, w którym mógł zdefiniować siebie, był ten, kiedy przebywał z Draco. Zaczynał myśleć, że pozwolenie mu na to, by odleciał i zostawił go samego, było najgłupszą rzeczą, jaką Harry kiedykolwiek zrobił.
Bez Draco ledwie mógł oddychać. Jak ma sprostać temu bez niego?
To zbyt wiele, ta cisza, ciemność i ogromna połać nieba, za którym tęsknił tak bardzo, a które teraz zdawało się przygniatać go i wywoływała klaustrofobię. Wszedł do środka, desperacko pragnąc usłyszeć dźwięk inny od swego oddechu i bicia serca, poczuć ciepło czyjejś dotykającej go dłoni. Jego skóra z braku dotyku stawała się coraz bardziej odrętwiała. To dziwne, że tak przywykł do fizycznego kontaktu w relatywnie krótkim czasie, jaki spędził z Draco.
Wbił wzrok w książkę, którą czytał, pozostawioną na stole. Coś lodowatego zdawało się wić w jego wnętrzu, powodując dreszcze. Charlie wiedział, co to samotność, wiedział, jak sprawić, by odeszła. Charlie mógłby go dotknąć, a Harry zaczął już zapominać, jak to jest być dotykanym. Charlie... lubił go dotykać. Oczywiście Harry nie lubił być dotykany przez Charliego...
Ale czuł się taki samotny.
Sięgnął po książkę, udał się do pokoju i zabrał miotłę, po czym wspiął się na dach. Cały Londyn tak bardzo pochłonięty był zwijaniem się w małą piłeczkę i umieraniem w obłędzie, iż Harry nie sądził, aby ktokolwiek przejmował się jakimś chłopcem latającym na miotle. Więc poleciał.
Szybował przez ciemne niebo przez godzinę, w końcu lądując przed małym domkiem na peryferiach miasta, gdzie Bill i Charlie mieszkali razem, zanim starszy z nich nie umarł kilka lat temu.
Z tego, co wiedział, Charlie nadal tam przebywał.
W oknie na drugim piętrze widać było migoczące światełka, więc zapukał lekko do drzwi. Kiedy nikt nie odpowiedział, zapukał głośniej, a potem jeszcze głośniej.
W końcu drzwi otwarły się. Stał w nich Charlie z dziko zwichrzonymi włosami i jeszcze bardziej dzikimi oczami. Minęła chwila, zanim jego wzrok spoczął na twarzy Harry’ego. A potem Charlie momentalnie pobladł.
— Jesteś martwy — powiedział, nie była to jednak groźba, a puste stwierdzenie, wypowiedziane znudzonym tonem, jakby Charlie nie potrafił zgromadzić w nim emocji. Wokół niego, w jego chudym ciele i szalonych oczach, widać było echo koszmaru.
Najwyraźniej klątwa już w nim zakwitła.
— Nie jestem.
— Och. — I wtedy Charlie go uderzył, pięść nagle znalazła się z boku jego twarzy, łamiąc mu nos i rozcinając usta o przednie zęby. Harry zamrugał z zaskoczenia i zatoczył się, po czym upadł, uderzając głową o chodnik. Wokół zapadła ciemność.
Kiedy się ocknął, co następowało powoli i stopniowo, pierwszą rzeczą, jakiej był świadom, to rodzaj brzęczenia, bólu, którego nie odczuwał jeszcze w pełni, ale który już promieniował z policzka i nosa. Po tym, jak przybrał na sile, zamiast usłyszeć ten dziwny, wibrujący szept w swojej głowie, zdał sobie sprawę z czyichś rąk, które przebiegały gorączkowo po jego ciele, z tego, że ktoś go przytula i kołysze jak dziecko. W końcu dosłyszał głos należący do Charliego.

— Och, ciii, Harry, tak bardzo przepraszam, przepraszam, obudź się… No już, kochanie, przepraszam… — mówił, a Harry rozwarł powieki i spojrzał na niego beznamiętnie. Twarz Charliego była jeszcze bledsza niż wcześniej, a oczy szeroko otwarte i lśniące łzami. — Nie chciałem, przysięgam, wszystko w porządku? Byłem tak... Krwawisz. O Boże.
— Nic mi nie jest — spróbował powiedzieć, ale słowa zlewały się i załamywały z powodu rozciętej wargi. Nie miało to jednak znaczenia, bo Charlie podniósł go i trzymał, podpierał jego głowę i przekręcając na bok, kiedy wchodził do domu. Harry zdołał jedynie
zaprotestować słabo, zanim ostrożnie został położony na kanapie.
— W porządku? — wciąż powtarzał Charlie. Dotknął lekko jego nosa, na co Harry się wzdrygnął. — Ach, cholera — wyszeptał. — Złamany. Uleczę go. — Odszedł, żeby przynieść wodę, lód i różdżkę do rzucenia zaklęcia.
Gdy zniknął, Harry, czując się słaby i uwięziony, bezbronny jak mysz, która dobrowolnie weszła w pułapkę, w której już kiedyś był, zaczął płakać. Nie chciał tu być, nie chciał, by Charlie go dotykał, nie tęsknił tak bardzo za samym dotykiem, jak za dotykiem Draco.
Teraz miał złamany nos i krwawił, a dotyk Charliego i tak się nie liczył. Wciąż czuł się tak bardzo, bardzo samotny.
Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy go widział, jak Charlie go całował, dotykał i naznaczył, jak Pansy i Draco chronili go przed nim. Teraz nie było tu nic poza jego własną krwią i szaleństwem Charliego, a on sam okazał się głupcem, że tu przyszedł.
Chciał tylko Draco. Zaszlochał cicho dokładnie wtedy, gdy Charlie wrócił do pokoju.
Mężczyzna zamarł, a po chwili podszedł bliżej i klęknął obok niego, i zaczął ostrożnie zmywać krew z jego twarzy. Harry wzdrygnął się ponownie, przerażony swoją reakcją.
— Ciii — uspokajał go Charlie. — Już dobrze, Harry. Już dobrze. — Odgarnął mu włosy do tyłu, a on desperacko próbował zrozumieć, jak wszystko może być w porządku. — Ja zrobiłbym to samo.
Harry wydał z siebie dźwięk protestu, na co Charlie najpierw spojrzał mu w oczy, a potem szybko odwrócił wzrok. Odepchnął jego ręce i wstał, przełykając krew, która spłynęła mu po gardle i zakaszlał. Wyciągnął różdżkę, zanim Charlie zdążył zareagować albo go powstrzymać i sam uleczył sobie nos. W ciągu sekundy kość powędrowała na swoje miejsce, usuwając ból. Zmył krew z twarzy szmatką, a potem uleczył również swoje usta. Charlie kucnął i przyglądał się wszystkiemu z lekko pobłażliwym uśmieszkiem,
wyglądając niczym ojciec, który obserwuje, jak jego dziecko stawia swoje pierwsze kroki, jednocześnie oczekując, że maluch zaraz się przewróci.
Harry pozwolił upaść szmatce na podłogę, po czym popatrzył nerwowo na Charliego.
— Nic mi nie jest — powiedział lekko chropowatym głosem. — Co miałeś przez to na myśli?
— Przez co? — Charlie usiadł obok niego. Zbyt blisko.
— Że zrobiłbyś to samo.
— Bo zrobiłbym.
— Co takiego?
— Gdybym to był ja... — Charlie przeczesał dłonią włosy Harry’ego. — Musiało być ci tak ciężko. Ja... chciałem powiedzieć, jak mi przykro. Tamtego dnia byłem zaskoczony. W twoim mieszkaniu. Kiedy Mafloy wyszedł z sypialni z tą dziewczyną. Nie myślałem. To znaczy, powinienem wiedzieć…
— Co wiedzieć? — Harry czuł się zdezorientowany, nic nie miało sensu i czuł, że wszystko powinno potoczyć się nie tak, jak właśnie się toczyło.
— Wiedzieć, że byłeś niewinny. Jesteś przecież Chłopcem, Który Przeżył. Nie udzielasz azylu wrogom i tego typu rzeczy, ty... jesteś bohaterem. Niezawodnym. To jedna z rzeczy, które tak w tobie podziwiam.
Harry wpatrywał się w niego przez długi moment, po czym powiedział:

— Ale właśnie tak było.
Charlie zignorował go i owinął rękę wokół jego barków.
— Byłem po prostu... cóż, byłem zazdrosny. Myślałem... — Roześmiał się cicho, przyciskając twarz do ramienia Harry’ego. — Myślałem, że ty i on... To głupie.
— Charlie. — Harry odsunął się. — Myślałeś, że co to było, jeśli nie udzielanie schronienia i… spanie z nim? To znaczy, co to, do diabła, mogło być? — Zaczynał denerwować się coraz bardziej.
— Najwyraźniej Malfoy cię ścigał. Zaatakował cię. Gdy się obudziłem, zagroziłem mu, że na niego doniosę, a on uciekł. Cieszę się, że powstrzymałem go od tego, by cię ze sobą zabrał. Kiedy usłyszałem, że zniknąłeś z ministerstwa, byłem przerażony. Bałem się, że znajdzie cię i zrobi ci krzywdę. — Charlie wydał z siebie pełen wściekłości dźwięk. — Nie zrobił ci krzywdy, prawda? Jeśli cię dotknął, zabiję go.
Harry wstał z kanapy, a z gniewu jego policzki pokryły się czerwonymi plamami.
— W porządku. Charlie, po prostu… przestań mówić. Za każdym razem, kiedy otwierasz usta, wychodzi z nich coś cholernie głupiego. Muszę pomyśleć, zanim wszystko pogorszysz. — Przeczesał palcami włosy i wściekle potrząsnął głową.
— Harry, uspokój się — powiedział Charlie błagalnym tonem. — Usiądź. Co się dzieje? Powiedziałem coś...
— Powiedziałeś tysiące popieprzonych rzeczy! Wszystko to jest kompletną stratą twojego czasu i oddechu! — Krzyczał i naprawdę go to nie obchodziło. To dziwne uczucie, krzyczeć i nie przejmować się tym, że wypowie rzeczy, których będzie żałował, gdy tylko się uspokoi. Odwrócił się szybko twarzą do Charliego i wysyczał: — Dotykał mnie, Charlie, i naprawdę mi się to podobało, czego niestety nie mogę powiedzieć o kontaktach z tobą.
— Harry. — Charlie brzmiał na zszokowanego.
— Co, zawiodłem cię? — prychnął. — Nie jestem bohaterem, Charlie, nigdy do tego nie dążyłem. Jeśli to jest coś, co najbardziej we mnie podziwiasz, to w ogóle mnie nie znasz. Draco był w moim mieszkaniu, bo go tam przyprowadziłem. Chciałem, żeby tam był. A ty byłeś tam, bo czułem do ciebie litość.
W mgnieniu oka Charlie znalazł się przy nim, oplatając go ramionami, które nie powinny być tak silne, i przyciskając go sobie do piersi.
— Cii, Harry, uspokój się, dobrze? — wyszeptał. — Już dobrze, nie zranię cię... Boże, tak mi przykro, nie wiedziałem...
Harry zamarł, zdezorientowany.
— Czego nie wiedziałeś? — zapytał ostrożnie, pewien, że Charlie znowu opacznie go zrozumiał. Jeśli wiedziałby, co wydarzyło się naprawdę, znowu by go uderzył, jak wtedy, gdy pojawił się na progu jego domu.
— Że zrobił ci krzywdę.
— Nie zrobił.
Charlie westchnął.
— Cicho, kochanie, rozumiem.
— Myślę, że nie rozumiesz.
— Jak powiedziałem, ja zrobiłbym to samo.

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz