Wściekłość

189 15 6
                                    

„To, co pustoszy ducha
Wzbudza niepohamowaną wściekłość Uczyniła z ciebie potwora
Złamanego przez prawa miłości Poprowadzi cię przeznaczenie Zrobisz to, co musisz zrobić
*
Nie wiem, jak pozwolić ci odejść Każdy moment naznaczony Widmem twojej duszy
Poruszam się szybko
Usiłując uciec pragnieniu Bycia przy tobie”
(Sarah McLachlan, „Do What You Have To Do”)

***

Nastąpiła napięta i nerwowa cisza.
— Nie.
Mimo protestu Harry’ego krew spływała strumyczkami, tworząc kałuże, które przenikały przez pęknięcia i szczeliny w ciemnym kamieniu, a jedynym dźwiękiem temu towarzyszącym było trzaskanie ognia w palenisku. Poświata płomieni nie wyglądała już anielsko, ponieważ została splamiona czerwienią, wciąż jednak otaczała mglistym blaskiem ciało Draco, niemal tuszując pokrywający je szkarłat. Malfoy upadł na bok, postrzeloną częścią głowy do podłogi, więc Harry nie widział, jak wiele szkód wyrządził pocisk.
Mimo to nie wyglądało, aby Draco nadal oddychał, poruszał się, żył.
— Nie — powtórzył Harry, nie było jednak nikogo, kto powiedziałby to razem z nim i sprawił, by protest stał się rzeczywisty. — Zrobię to, co ty — warknął.
Podniósł pistolet i drżącą dłonią przystawił go do skroni, zaciskając powieki. Oddychał powoli przez nos, kiedy jego palec trząsł się na spuście.
— Nie. — Tym razem nie był to jego głos, więc otworzył oczy. Z progu poważnym wzrokiem patrzyła na niego Hermiona. — Harry, nie. — Jej twarz błyszczała od łez.
— Muszę pójść za nim- powiedział.
— Nie możesz — wyszeptała. — Harry, nie możesz pójść tam, gdzie jest on. Tym razem nie uda ci się go uratować.
— To twoja wina — warknął. Hermiona zadrżała. — Dlaczego przyniosłaś tutaj broń? Gdzie nauczyłaś się, jak jej używać? To twoja wina!

Hermiona łkała.
— Przepraszam, Harry, naprawdę. Ale nie możesz pójść w jego ślady!
Harry spojrzał pustym wzrokiem najpierw na nią, a potem na leżące między nimi ciało.
— Nie istnieje miejsce, do którego mógłbym pójść, nie mam też żadnego powodu, żeby tam pójść, skoro jego już ze mną nie ma.
— Harry... — Przyjaciółka próbowała go dotknąć, ale cofnął się.
Opadł na kolana w kałużę czerwieni i poprzez jaśniejącą otoczkę rzucaną przez płomienie dotknął dłoni Draco. Leżała na podłodze tuż obok twarzy, niemal rozpłaszczona na
kamieniu i pokryta krwią.
Hermiona nagle pojawiła się u jego boku, szepcząc słowa, które miały go ukoić. Otoczyła go ramionami i zaczęła kołysać.
— Nie możesz za nim pójść, Harry. Jeszcze nie — powiedziała stłumionym głosem.
— Nie masz prawa — wysyczał, próbując się odsunąć. — Nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Chcę umrzeć. To moja wina, moja...
Ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała na niego z powagą.
— Posłuchaj mnie. Nie możesz. Jeszcze nie. Potrzebujemy cię. Nie wolno ci nas teraz zostawić. Jesteś naszą jedyną nadzieją.
Harry popchnął ją tak mocno, że upadła, lądując twardo na kamiennej podłodze.
— Pieprzyć to! — wrzasnął. — Pieprzyć bycie jedyną nadzieją! Nie mam nic! Draco znał jedyne zaklęcie, które może nam pomóc, a teraz nie żyje.
Podczołgała się do niego i pogłaskała go po włosach, pocałowała w policzek i powiedziała cicho:
— Proszę, Harry. Daj nam tę ostatnią rzecz, a puścimy cię wolno. Wtedy będziesz mógł do niego dołączyć. Proszę...
Komnatę przeszył dziwny, niemal zwierzęcy krzyk bólu. Harry’emu zajęło długą chwilę, zanim zdał sobie sprawę, że głos należał do niego.
— Weź — powiedziała Hermiona, wyciągając rękę. W dłoni trzymała złoty pierścień- świstoklik należący do Malfoyów. — Prosił, żebym ci to dała.
— Wiedziałaś? — zapytał Harry. — Wiedziałaś. — Popchnął ją znowu, a ona ponownie upadła, szlochając i zwijając się w kłębek. Nie zaprzeczyła, że znała zamiary Malfoya, nie powiedziała nic. Pierścień wyślizgnął się z jej palców i potoczył po posadzce, lśniąc w
świetle pochodni i zatrzymując się przy stopie Harry’ego. Nie zauważył tego. — Nienawidzę cię — wysyczał.
Rozkwitła w nim wściekłość gorętsza i bardziej wszechogarniająca niż kiedykolwiek, sprawiając, że drżał i płonął, jakby pożerał go ogień. Była dzika, nieokrzesana i gwałtowna, a Harry nie potrafił powstrzymać się przed zaatakowaniem Hermiony. Jeśli w ogóle chciał się powstrzymać.
Nie pragnął jej uratować, lecz rozerwać na strzępy, ponieważ to ona zatrzymała go w sypialni, kiedy Draco był sam, decydując, że śmierć to jedyna opcja. Oddychał ciężko, zdając się na instynkt i atakując magią na oślep. Hermiona krzyczała, gdy unosił ją w powietrze i uderzył nią o kamienną ścianę, a potem opadła na ziemię. Nastąpiła cisza, choć Harry słyszał, że przyjaciółka nadal oddycha, leżąc twarzą w dół.
Cisza i krzyk nie były wystarczające, więc zaatakował ją ponownie i jeszcze raz, wrzeszcząc, dopóki jego głos nie stał się zachrypnięty, a ona leżała nieruchomo. Jej klatka piersiowa wciąż się unosiła, ale ledwo zauważalnie.
Czując się zraniony i zdradzony i zachowując niemal jak zwierzę, Harry opadł na kolana obok Draco. Był ledwie świadomy, a siła jego gniewu stała się tak wielka, że nie potrafił wykrzesać z siebie żadnej racjonalnej myśli.
Jęknął cicho, kuląc się przy Draco i odgarniając mu z twarzy włosy pokryte krwią. Podniósł go, przycisnął do siebie i kołysał.

— Byłem twój — szepnął, krzywiąc się i ukrywając twarz w zakrwawionych kosmykach.
— A teraz nie ma nic.

Uderzyła w niego czarna fala żalu i zaczął głośno płakać. Walczył o oddech pomiędzy drżącym szlochem, tuląc do siebie Draco utopionego w rzece szkarłatu.
Czuł, że w gardle narasta mu krzyk, wściekły i pełen nienawiści. Nie pozwolił sobie na to, ponieważ jedynie ostatek kruchej kontroli powstrzymywał go przez rozszarpaniem całego świata na kawałki siłą swojej złości. Przez całe życie pragnął tylko jednej rzeczy, a teraz trzymał ją roztrzaskaną w ramionach.
— Dlaczego? — załkał.
Wiedział, dlaczego. Powinien przewidzieć, że to nastąpi. Ponieważ łatwiej jest nienawidzić niż kochać, łatwiej nauczyć się czarnego patronusa, niż tego jasnego. A Draco uczył go, jak nienawidzić. Zniszczył siebie, żeby Harry mógł żyć.
Ale wszystko zrozumiał źle. Harry nie chciał żyć, jeśli nie było z nim Draco. Nie było po co żyć, za co umierać, nic się nie liczyło poza tym, że na podłodze była krew należąca do Malfoya, a ten przelał ją po to, by ocalić świat. Niechętni bohaterowie zawsze stali na czele w kolejce po śmierć.
Ale nie za nic.
Harry położył Draco delikatnie na jego własnej krwi i pocałował w czoło, po czym wstał. Oddychał ciężko, wciąż wściekły i pełen nienawiści do świata, który go w to wplątał.
Hermiona jęknęła cicho, więc podszedł do niej i przewrócił ją na plecy. Całą jej twarz pokrywały rany.
— Co mam robić? — Głos miał lodowaty i mroczny, w żyłach czuł czarną magię. Oczy Hermiony rozszerzyły się na ten dźwięk.
— Pierścień jest świstoklikiem do miejsca zbiórki dementorów — powiedziała z wysiłkiem.
— To pułapka dla tych, którzy ośmielą się przelać krew Malfoyów. Kiedy zostanie w niej umoczony następna osoba dotykająca pierścienia zostanie przetransportowana w sam środek siedziby dementorów... Na egzekucję.
Nie obchodziło go to. Opuszki jego palców migotały od czarnej magii. Wpatrywał się w pierścień, który zostawił mu Draco, leżący teraz w jego krwi.
— Zrobię to — powiedział bezbarwnym głosem.
Podniósł pierścień. Zdawało mu się, że ten płonie, wypala ślad na jego dłoni. Harry zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, krzycząc z powodu bólu. Świstoklik przeniósł go z jaskini do siedziby dementorów, o której Draco powiedział mu wieczór wcześniej.
Były ich tysiące.
Wściekłość osłabła przy fali strachu. Nie da rady tego zrobić, nie wiedział jak, nie był wystarczająco silny, Draco umarł na darmo… A potem, kiedy ogarnęło go lodowate przerażenie spowodowane magią dementorów, głos w jego głowie wrzasnął: „Nie jesteś gotowy umrzeć, nawet dla Draco, nie jesteś gotowy!”
Ale z drugiej strony, na pewno nie był też gotów żyć bez niego.
Cofnął się, lecz za plecami napotkał kamienną ścianę. Nie istniała droga ucieczki, a potworne stworzenia przysuwały się bliżej. Nie słychać było żadnych dźwięków, żadnego wiatru. Daleko nad sobą widział poranne niebo.
Rzucił patronusa, choć nie miał pojęcia, co może zdziałać przeciwko tysiącom dementorów. Stwory cofnęły się nieco, ale potem zaczęły powoli przybliżać się, ponieważ siła ich połączonego terroru przezwyciężyła nędzne zaklęcie. Rzucił je więc po raz kolejny i kolejny, aż otaczał go pierścień srebrnych jeleni, tańczących wokół niego. W głowie słyszał odległy krzyk swojej mamy i szybkie strzały z pistoletu, te, które zabiły Ginny oraz Draco, wciąż i wciąż.
Był załamany i słaby, wiedział o tym cały czas. Siła przerażenia sprawiła, że upadł na kolana i skulił się na kamiennej podłodze. Nad nim wisiało czyste niebo. Płakał.

Dementorzy nie mogli przedrzeć się przez krąg jeleni i przez chwilę był bezpieczny, pozostawiony wizjom i dźwiękom pochodzącym z umysłu. Kiedy jeden z jeleni znikał, rzucał kolejne zaklęcie, stając się coraz słabszym i słabszym, kiedy słońce zaczynało wznosić się nad horyzontem.
Panikował, nazywając siebie głupcem za myślenie, że był na to dostatecznie silny. Doskonały sposób na śmierć dla Harry’ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył Przez
Przypadek: płakanie i drżenie, klęcząc na kolanach pod nieskazitelnym niebem, podczas gdy tysiące dementorów obserwują go i śmieją się.
Och, Boże, Boże, nie jestem gotowy…
Słońce wzeszło, a Harry wciąż tam był, przerażony i zamarły w bezruchu, nadal ochraniany przez bezużyteczne zaklęcia stworzone ze wspomnień z jego szkolnych dni w towarzystwie Hermiony i Rona, z pocałunków i uśmiechów Draco, ze słów Pansy, która powiedziała, że należy do Malfoya. Słaby, słaby, słaby... Był skazany na śmierć i zupełnie na nią nieprzygotowany.
Niedługo potem zrobiło się ciemno. Kiedy dzień przeminął? Upłynęły całe godziny przeżywania na nowo najokropniejszych rzeczy, jakich dokonał. Zastanawiał się, czy tak wyglądał Azkaban albo czy to właśnie jest piekło. Czy może jednak zabił się po tym, jak Draco umarł? Czy zabił się i trafił do piekła? To znaczyłoby jednak, że Draco również tu był. W piekle. Lecz jeśli dzielił z nim to miejsce, to w ogóle nie byłoby piekło, ale niebo, a sama myśl o tym, że Malfoy porzucił go dla własnego, prywatnego piekła, wywoływała w Harrym wściekłość.
Wykorzystał go nie jako kochanka ani nawet przyjaciela, ale jako bohatera. Kogoś, kogo można rozgnieść na pył i przerobić na osobę zdolną do uratowania pieprzonego świata. Ale zawiódł. I to była wina Draco. To on sprawił, że poczuł się silny. Nie nauczył go wystarczająco. Nie złamał, ponieważ Harry nadal wiedział, jak to jest leżeć w ramionach Draco, mieć go w sobie, całować, smakować, śmiać się z nim i robić inne rzeczy...
Wszystko to wystarczało, by powstrzymać go od upadku. Jakimś cudem. Ale to nie miało sensu! Nic nie miało sensu. Nic poza tym, że znajdował się w piekle, a Draco nie było tu razem z nim.
— Nienawidzę cię! — wrzasnął. Wstał, choć nogi drżały mu i niemal upadł. Krzyczał do gwiazd, których nie obchodziło, że cierpiał, umierał przy akompaniamencie wystrzału z pistoletu w głowie. Krzyczał do dementorów, tak bardzo cierpliwie czekających na to, aż oszaleje i zmęczy się na tyle, by mogli go dostać. Krzyczał do Draco w przypadku, gdyby miejsce to okazało się piekłem, a ten stałby gdzieś i obserwował go. Krzyczał, dopóki nie stracił głosu, a potem, gdy po jego policzkach spływały łzy i nienawidził wszystkiego, z jego różdżki eksplodowała magia.
Nienawiść wypłynęła z niego niczym czarna fala, przesiąkając przez każdą komórkę ciała i rozsadzając palce, drążąc strumień w różdżce niczym zimny oddech i wylewając się migoczącym, mrocznym cieniem, który zmienił się w węża-bazyliszka, wijącego się po kamiennej podłodze, by potem unieść łeb, przygotowując się do ataku.
Wąż ruszył i zanurkował w jednym z dementorów, niszcząc go i zamieniając w pył. Potem obaj zniknęli, podczas gdy pozostałe dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć stało na swoich miejscach.
Harry zaczął się śmiać, kompletnie wyczerpany. Pragnął umrzeć. Zaklęcie Draco okazało się nie warte zachodu. Malfoy złamał go, by dać mu moc do zniszczenia jednego pieprzonego dementora.
Świat był skazany na zagładę. Tak samo jak Harry Potter.
Zatrzymał wokół siebie ochronny krąg z jeleni. Rzucały na niego srebrną poświatę, a dementorzy czekali, aż opadnie z resztek sił. Zaczął niszczyć jednego dementora na raz, choć było to bezcelowe. Niedługo potem zmęczył się, drżały mu nogi, a policzki miał lepkie od łez.
Nienawiść nie była wystarczająca. I miłość również.
Jęknął cicho, całkowicie wycieńczony, i wszystko, co mógł zrobić, to nie upaść na ziemię. Słyszał własny zachrypnięty oddech i nie miał nawet tyle energii, by unieść różdżkę do rzucenia kolejnego zaklęcia. Noc minęła szybko i niedługo znów miało wzejść słońce.
Harry nie wiedział, czy patronusy przetrwają do świtu.
To wina Draco. Powinien tu być, trzymać go za rękę, mówić, że to w porządku, że nie jest wystarczająco silny i odważny. Draco przyrzekł nigdy go nie zranić, obiecał, że pójdzie z nim nawet do piekła, a teraz Harry był w nim sam.
Zaczął płakać. Nie istniała nadzieja, jedynie mrok i srebrna poświata, setki dementorów oczekujących cierpliwie na szansę, by zabrać jego światło, pochłonąć jego duszę.
Jeśli wiedzieliby, że już oddał swoje serce i duszę Draco, pewnie nie czekaliby tu, aż znikną wszystkie jego patronusy.
Draco zabrał jego części wtedy, gdy umarł. Zabrał wszystko, co było w nim dobre i sam był jedyną dobrą rzeczą, którą Harry mógł stracić. A teraz nie żyje. Nie pozostało mu już nic, czym mógłby nakarmić dementorów. Wypuścił lekki oddech, a wraz z nim uleciał ostatni strzęp wściekłości.
Noc wcześniej dał jednak Draco pozwolenie na to, by zniszczył go w ten sposób.
„— A gdyby jedynym sposobem na uratowanie osoby, na której ci zależy, było jej zniszczenie? Zrobiłbyś to?
— Zniszczyłbym wszystko, co by ci groziło, nawet jeśli byłbyś to ty sam, jeśli to oznaczałoby, że będziesz żył.
— Czy jestem złym człowiekiem, jeśli nie sądzę, bym potrafił zrobić to samo?
— Potrafiłbyś. Nikt nie sądzi, że mógłby poświęcić rzeczy, które najbardziej się dla niego liczą, dopóki nie nadejdzie odpowiedni czas.”
Może nie było żadnej nadziei na ich życie i Draco to wiedział. A może, kiedy to wszystko się skończy, Draco będzie czekał na niego po drugiej stronie.
Wystarczy zrobić jeszcze jedną rzecz.
— Wybaczam — wyszeptał posępnie, otwierając szeroko oczy. Nie było innego wyjścia. Przebaczył Voldemortowi za tysiące morderstw, za zabijanie w imię swojej wizji lepszego świata; Syriuszowi za bycie na tyle niezdarnym, by wpaść za zasłonę; Ronowi za utracenie magii; Hermionie za bycie tak bardzo zajętą; Ginny za utratę zmysłów.
Wybaczył Charliemu, który sprawił, że Harry czuł się winny, i Pansy za wynalezienie klątwy. A przede wszystkim wybaczył Draco za to, że go pokochał, zostawił i zniszczył. Przebaczenie wylało się z niego i splotło z nienawiścią, bo mimo iż przebaczył, nie potrafił kochać. Nie pamiętał, jak. Nienawiść i przebaczenie złączyły się, srebrne światło gwiazd i najczarniejszy mrok, wyjąc, kiedy wyszarpywało z niego siłę, odwagę i moc, wrzeszcząc w jego żyłach. On jednak nie krzyczał, choć bardzo tego pragnął. Głos ugrzązł mu w gardle i odbijał się echem od umysłu razem ze wszystkimi koszmarami, które go
męczyły. Krzyki jego matki, potknięcie Syriusza i krew Draco na jego dłoniach... A potem czarny patronus wzleciał w górę, po czym z sykiem zanurkował z powrotem, atakując armię dementorów. Przebaczenie zmroziło ich w przerażeniu, a nienawiść rozszarpała na strzępy.
Dwa patronusy złączyły się w jeden, wyzwalając swoją moc, splatając oba uczucia silne na tyle, by wyprodukować energię potrzebną do przebicia się przez terror dementorów i zniszczenia każdego, który się tam znalazł.
Magia Harry’ego, jego odwaga i desperacja rozrosły się na cały świat i unicestwiły każdego dementora.
A potem rozpoczął się deszcz ich szczątek.
Dzika magia ruszyła ku Harry’emu, wszystkie pozostałości klątwy, która okupowała umysły i zamykała ludzi w koszmarach na całej ziemi. Nie mogła zostać zniszczona, więc powróciła, rozprzestrzeniając się w postaci światła i gorąca. Kiedy dementorzy zostali spaleni i obróceni w popiół, niebo zdawało się płonąć i nawet gdy słońce zaczęło wschodzić, gwiazdy nadal się skrzyły.
Jednak nie cała nieokiełznana magia rozprzestrzeniła się w postaci światła i dźwięku, ponieważ kiedy magia Harry’ego została z niego wydarta, w jego stronę ruszyła ta dzika, by zachować równowagę.
W momencie, w którym w niego wstąpiła, stała się szalona i mroczna jak sam Harry. Nie istniało w nim już miejsce na światłość, został więc pochłonięty przez najciemniejsze
zakamarki czarnej magii. Koszmary, przerażenie, pragnienie śmierci, które uwolnili wszyscy cierpiący na klątwę, przeszyły jego umysł. Odchylił głowę do tyłu i wrzasnął z bólu, mimo gorącego pragnienia, by poczuć jeszcze więcej i więcej.
A potem nastąpił koniec.
Kiedy pył po dementorach zaczął opadać, tworząc grubą warstwę sadzy, Harry osunął się na skąpaną w słońcu ziemię. Wypuszczając lekki oddech, poddał się słabości i pozwolił sobie na śmierć.
Popiół i sadza uspokoiły się, tworząc mglisty obłok, który osiadał powoli i przykrywał Harry’ego niczym koc. Harry nie poruszał się i ledwie oddychał. Leżał na brzuchu z dłonią ułożoną pod zapadniętym policzkiem i drugą zaciśniętą w pięść na zakurzonej ziemi.
Jedną nogę miał lekko ugiętą w kolanie, a drugą wyprostowaną. Sweter uniósł mu się do góry, ukazując wrażliwą część pleców. Na linii jego kręgosłupa ułożył się cień. Włosy powiewały mu lekko na wietrze, a okulary leżały obok, roztrzaskane. Blizna lśniła
intensywną czerwienią, kiedy czekał na swój koniec.
To nie powinno zabrać dużo czasu. Był pobity i posiniaczony i tak niesamowicie słaby. Mógł po prostu odpłynąć, ulecieć w nicość. Tak bardzo zmęczony...
Ale nie dane było mu umrzeć.
Draco pojawił się przy nim nagle, zasłaniając jasno świecące słońce, które niemal go oślepiało. Jego sylwetka sprawiła, że światło załamało się i lśniło wokół niego niczym aureola i coś, co mogło być postrzępionymi, anielskimi skrzydłami.
— Więc jestem martwy — stwierdził Harry z cieniem ulgi. Był taki zmęczony, ale teraz odzyska wolność. Hermiona mu na to pozwoli.
Zamknął oczy.
— Kurwa. — No, to nie było właściwe. Anioły nigdy nie przeklinają. Harry otworzył z powrotem oczy, a światło zmieniło się. Draco klęczał teraz obok niego i nie wyglądał wcale tak anielsko. Twarz miał pokrytą warstwą sadzy. — Obudź się — rozkazał mu.
— Nie śpię — powiedział Harry niewyraźnie, choć jego usta nie poruszały się ani nie wymknął się z nich żaden dźwięk. Ciało miał nieruchome i obolałe, i nie potrafił określić, czy oddycha. Nie chciał oddychać. Zdradził samego siebie i wszystko, w co wierzył, z powodu tej pieprzonej klątwy. Dla prawa do tego, by umrzeć i podążyć za Draco, który też zdradził go i opuścił. I teraz chciał umrzeć. Dlatego to zrobił, więc wreszcie może odpocząć. Spać. Umierać. Nie istniało dla niego nic. Ani miłość, ani nienawiść, ani wina. Opuścił powieki.
— Otwórz oczy — wysyczał Draco. Ale to było złudzenie, bo on przecież nie żył. Z powodu Harry’ego. Obwinił go za swoją własną śmierć. Więc Harry nie posłuchał. — Oddychaj. Kurwa, Harry, oddychaj. Czemu on nie oddycha? Cholera… — Draco-Nieprawdziwy dotykał jego twarzy. Miał zimne palce. Może to dlatego, że skóra Harry’ego płonęła.
— On nie chce oddychać. — Kolejny głos, chłodny i spokojny. Harry nie pozwolił sobie wmówić, że osoba ta nie chciała go skrzywdzić. Całe jego ciało, serce i dusza były poranione i poobcierane. Nie otwierał oczu. — Och, Harry, proszę... — Był świadomy obecności Hermiony dotykającej jego twarzy i odgarniając mu z czoła spocone włosy, ale nie obchodziło go to.
Kiedy pochyliła się nad jego uchem, poczuł jej łzy spływające mu po twarzy.
— To nie było prawdziwe — wyszeptała.
Był obolały, pusty w środku i zmarznięty, ale otworzyło czy i spojrzał na nią beznamiętnie. Gardło zapiekło go lekko, kiedy nabrał drżącego oddechu.
Obserwowała go brązowymi oczami zasnutymi mgiełką łez, głaszcząc go po policzku i przełykając ślinę.
— Tak bardzo mi przykro, Harry — zaszlochała. — To nie było prawdziwe.
Nieprawdziwe? To nie miało sensu... Harry’emu było raczej przykro, że to było prawdziwe i jego powieki znowu zatrzepotały ze zmęczenia, jakby zaraz ponownie miały się
zamknąć.
Nagle Harry nie leżał już na ziemi. Ktoś podniósł go i niósł w ramionach.
— Harry. Harry, przestań w tej chwili, nie pozwolę ci umrzeć.
— A to zabawne — starał się powiedzieć, ale jego gardło zamarło i nie chciało z nim współpracować. — Bo to samo myślałem o tobie.
Draco obdarował go gwałtownym, karcącym pocałunkiem, a Harry podniósł pięści, by go odepchnąć. Hermiona krzyczała coś wściekle i potrząsała go za ramiona, wyrywając z uścisku Draco. A potem upadał na ziemię, jego umysł pękał i kruszył się tym bardziej, im bliżej Harry był podłogi...
To było to. Umieranie. Draco, zaczekaj na mnie…
Zanim Harry upadł, jego umysł roztrzaskał się na kawałki. A potem nastąpiła nicość.

***

„Dogasający żar Pali się, gorący Pali się powoli
Głęboko w sobie drżę od gwałtownej potrzeby Istnienia tylko dla ciebie…”

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz