„Kiedy widziałem cię ostatni raz Właśnie rozszczepiliśmy się na dwoje. Ty patrzyłeś na mnie,
A ja na ciebie.
Byłeś tak znajomy,
Jednak nie mogłem cię rozpoznać, Miałeś krew na twarzy,
Ja miałem krew w oczach. Ale mogę przysiąc,
Odczytałem z wyrazu twej twarzy, Że ból w głębi twojej duszy
Niczym nie różnił się od mojego. To ból, Który prostym cięciem Przedostaje się do serca, Nazwaliśmy go miłością”
(Stephen Trask, „The Origins of Love”)
Pozostawiając miotłę, Harry aportował się z powrotem do swojego mieszkania, drżąc i przyciskając do piersi książkę. Oddychanie sprawiało mu ból z powodu kopnięcia
Charliego i pragnął jedynie dostać się do domu. Mieszkanie nie stanowiło domu, było niczym. Stało puste i ciche, zupełnie jak on sam bez Draco.
Zastał otwarte drzwi i przez dłuższą chwilę zastanawiał się bezskutecznie, czy tak je zostawił.
Nie zostawił.
W kuchni siedziała Pansy, opierając ręce na stole i składając na nich głowę. Miała zamknięte oczy.
— Pansy? — zapytał Harry cicho, zamykając drzwi. Dziewczyna spojrzała na niego tak, jakby ledwo żyła, jakby skurczyła się i stanowiła teraz jedynie cień dawnej siebie.
Podniosła głowę i Harry ujrzał jej oczy, pociemniałe, szklane i puste, z ciemnymi obwódkami wokół. Odgarniając włosy z twarzy, uśmiechnęła się niewyraźnie.
— Potter — powiedziała. — W ogóle się nie spiesz, dzięki Bogu wróciłeś, zanim będzie za późno.
— Skąd wiedziałaś, że tu byłem? — Nie miał siły ani chęci na rozmowę, pragnął jedynie skulić się na łóżku i umrzeć.
— Zostawiłeś na wierzchu masło orzechowe.
— Tak, ale co ty tu robisz? — Wszedł do środka i usiadł naprzeciwko niej, patrząc na nią beznamiętnie i starając się nadal oddychać, zapomnieć o wysychającej krwi na swych dłoniach. Pansy nic na ten temat nie powiedziała, nie zauważyła jej jeszcze, więc schował ręce za plecami. Nie chciał, by wiedziała. Nagle przeraziła go pewna myśl. — Czy Draco…
— Wszystko z nim w porządku. — Zamyśliła się na moment, a potem stwierdziła stanowczo: — Jesteś pieprzonym idiotą.
— Co? Pansy, ja...
— Nie, zamknij się. Nie mam zbyt wiele czasu. — Obserwowała przez chwilę jego twarz, po czym kontynuowała: — Granger myśli, że łatwiej jest nauczyć się nienawidzić niż kochać i przebaczać. Też tak sądzisz?
Harry zmarszczył brwi, myśląc zbyt wolno i czując się odrętwiały i skostniały. Nie chciał myśleć, chciał tylko umrzeć.
— Łatwiej jest znaleźć powód, by nienawidzić — odpowiedział ostrożnie, myśląc o Charliem. — Ale to niezbyt pasuje do mnie. Wolałbym kochać.
— Wiesz, co to nienawiść?
— Wiem — odpowiedział natychmiast.
— Czego nienawidzisz?
— Nienawidzę patrzeć, jak ktoś, kogo kocham, cierpi.
— To nie jest nienawiść — fuknęła. — Wszyscy myślicie, że to nienawiść. To jest miłość. Żadne z was trojga nie wie, co znaczy nienawidzić. Nawet Draco. — Sfrustrowana, wypuściła oddech.
— Nie, nie jest — powiedział po chwili. — Miłość jest wtedy, gdy wpadasz w rozpacz, gdy ktoś, kogo kochasz, cierpi. Nienawiść jest wtedy, kiedy niszczysz to, co powoduje ból. Kochasz kogoś, kto jest zraniony, a ta miłość przekształca się w nienawiść skierowaną w to, co jest przyczyną bólu. To nienawiść. Nienawiść, która pochodzi od miłości, jest najsilniejsza.
Zmrużyła oczy, zastanawiając się nad tym, co powiedział.
— Módl się zatem, żeby była wystarczająco silna- podsumowała.
— Nie wiem, o czym mówisz — powiedział Harry. — I nie powiedziałaś, co tutaj robisz.
— Przyszłam po ciebie, żeby zabrać cię z powrotem. On bez ciebie jest przegrany. Wszystko bez ciebie jest przegrane. Musisz wrócić.
— Dlaczego... dlaczego Draco po mnie nie przyszedł? — zapytał cicho, a nagłe szarpnięcie tęsknoty sprawiło, że zadrżał. Potrzebował Draco. Nigdy nie powinien go opuścić.
— Nie wie, że tu jestem. Myśli, że tu jesteś bezpieczny. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak bezpieczny byłbyś po tym, gdy świat umrze i zostaniesz tu sam. Draco sądzi, że chroni
cię przed twoją własną szlachetnością, przed potrzebą bycia bohaterem. — Spojrzała mu uważnie w oczy. — Ale twoja szlachetność i heroizm będą tym, co cię ocali. Rozumiesz
mnie? Jasne, że nie. Harry… Posłuchaj mnie. — To był pierwszy raz, kiedy zwróciła się do niego po imieniu. — Czasem musimy porzucić wszystko, co mamy, dla czegoś lepszego niż my sami. Wierzysz w to?
— Tak — odpowiedział cicho.
— Draco... on tego nie rozumie. On starałby się ocalić to, co jest dla niego najważniejsze, nawet gdyby kosztowałoby go to cały świat. Jesteś tym ty. Tym najważniejszym. Ukrył
cię więc, gdzie sądzi, że będziesz bezpieczny, choć to oznacza, że umrze, a razem z nim cały świat.
Harry wzdrygnął się.
— Nie umrze — zaprotestował, choć słabo.
— Umrze — odpowiedziała Pansy surowo. — Wszyscy umrzemy, poza tobą, bo jesteś odporny na klątwę. Ale wciąż jest nadzieja. Rozumiesz?
— Nie — wyszeptał, a oczy zapiekły go od łez. — Jaka może być jeszcze nadzieja?
— Żyjesz ty i żyje Draco, to jest coś, o co warto walczyć. Nie myśl o tym, co na ten temat sądzi Granger, nie roztrząsaj tego, co tobie samemu nakazywało zadręczać się
myślami, że go zniszczyłeś. Nie myśl o Charliem Weasleyu ani o świecie spoczywającym na twoich barkach, ani o klątwie, ani o jakiejkolwiek innej błahostce, która skierowała cię w ramiona Draco. Kochasz go?
— Tak — znowu odpowiedział natychmiast. Uśmiechnęła się.
— Powinieneś. Nie dlatego, że na niego zasłużyłeś, co w zasadzie mówi samo za siebie, ale dlatego, że nie ma na świecie silniejszego uczucia, które pokonałoby wszystkie przeciwności.
— Nie rozumiem.
Dotknęła jego twarzy. Jej dłoń była chłodna i wilgotna.
— Wiem, że nie rozumiesz — wyszeptała. — Ale posłuchaj. Jest powód, dla którego wybrałam cię dla Draco. Nie zrobiłam tego dlatego, że jesteś jedyną osobą na świecie odporną na stworzoną przeze mnie klątwę, ani dlatego, że jesteś Chłopcem, Który Przeżył, ani też dlatego, bo byłeś jedynym, który zajął się nim, gdy upadł podczas walki.
Wybrałam cię dlatego, ponieważ wiedziałam, iż nie przetrwam na tyle długo, by zobaczyć, że on to wszystko przeżył, a wtedy nie będzie nikogo, komu mogłabym go
powierzyć. Miałeś zostać przydzielony do Slytherinu. To nie obelga z mojej strony. On od zawsze był tobie przeznaczony. To największy komplement, jaki kiedykolwiek komuś powiedziałam. — Zamknęła oczy i pobladła, a Harry nagle zaczął się o nią martwić.
Zanim mógł jednak jakoś zareagować, Pansy z powrotem otworzyła oczy i kontynuowała stanowczym głosem: — Gdyby nic z tego się nie wydarzyło, cała ta rywalizacja, wojna, mało znaczące, dziecięce nienawiści i przyjaciele szepczący ci do uszu o tym, jak to z
Draco się nienawidzicie, gdybyście spotkali się jako dwaj zwykli chłopcy na placu zabaw albo na ulicy, w autobusie albo sklepie, sami, bez żadnej historii za sobą...
Wiedzielibyście o tym od razu, tak jak ja to wiedziałam. Nienawidziłam cię za to i upewniłam się, że on też cię nienawidzi. Założę się, że Weasley też to widział,
instynktownie. Wy dostrzeglibyście to, gdybyście patrzyli na siebie, a nie na wszystko to, co mówiliśmy wam, że widzimy. Ale to już nie ma znaczenia. Chcę, żebyś pamiętął jedną rzecz. Draco nigdy nie zostawiłby cię dla niczego na świecie.
Harry nie powiedział jej o tym, że przecież spotkali się wcześniej, w sklepie z szatami, ponieważ Draco też się jej z tego nie zwierzył. Zastanawiał się, co to oznaczało. Czy Draco nie pamiętał? Musiał pamiętać... Ale co widział? Harry powrócił myślami do tego spotkania, zastanawiając się, czy istniało wtedy coś wartego zauważenia… Tylko chłopiec z wielkimi, szarymi oczami… Ale z drugiej strony, sam był tak przerażony, że naprawdę mógł niczego nie dostrzec. Jedynie te oczy... Ale czy Draco widział? Harry zastanawiał się, czy było to na tyle ważne, by nie mówić o tym jego najlepszej przyjaciółce. Zadrżał, ponieważ zrobiło mu się chłodno, choć nie wiedział, dlaczego.
— Pansy — powiedział błagalnie. — Nie rozumiem.
— Wiem. To nieistotne. — Spojrzała na niego poważnym wzrokiem. — Niedługo zrozumiesz, przyrzekam. Musisz wrócić.
— Nie znam drogi. — Jęknął, ponieważ nie było teraz nic, czego pragnąłby poza opadnięciem do stóp Draco, płakaniem i błaganiem o wybaczenie albo przynajmniej zrozumienie tego, co zrobił.
— Przyniosłam to dla ciebie. — Wyjęła z kieszeni pierścień i wręczyła go Harry’emu.
Zmrużyła oczy, gdy ujrzała jego dłoń pokrytą krwią, ale nie skomentowała tego ani
słowem. Rozpoznał pierścień jako ten, który Draco dał Hermionie w posiadłości Malfoyów. Świstoklik. — Trzymaj go w dłoni i powiedz „Pendragon”.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się.
— A co z tobą?
— Ze mną? — Pansy roześmiała się. — O mnie się nie martw. Ja po prostu... —
Wyciągnęła z kieszeni niewielki listek i podała mu go. Był aksamitny w dotyku, koloru bladej zieleni, poszarpany na krawędziach. — On to zrozumie. I powiedz mu... przepraszam, że nie byłam dostatecznie silna.
— Co ty...
— Po prostu idź.
Skinął głową, rzucając jej ostatnie, zakłopotane spojrzenie.
— Dziękuję... — zaczął powoli. — Dziękuję za wszystko. Uśmiechnęła się, wstała i pocałowała go w policzek.
— Pamiętaj o tym, co ci powiedziałam.
— Zobaczymy się, kiedy to się skończy? — zapytał niezręcznie, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy.
Pansy roześmiała się cicho, poważnie.
— Idź, Harry. Ktoś cię zranił?
Zerknął na nią w milczeniu, a potem przytaknął.
— Trochę.
— A więc idź do Draco. Potrzebujesz go tak samo, jak on potrzebuje ciebie. —
Uśmiechnęła się, a Harry znowu pokiwał głową, zacisnął pierścionek w dłoni i, zamykając oczy, wyszeptał magiczne słowo. Chwilę później nie było go już w mieszkaniu.
***
Draco kłócił się z Hermioną. Harry słyszał echo ich głosów odbijające się od zacienionych korytarzy, które zaczął już traktować jako część swojego domu. Ledwie zdołał wyłapać jakiekolwiek słowa, ale podążył za dźwiękami, prowadzącymi go do drzwi biblioteki.
Nerwowo wsunął głowę do środka.
Draco wyglądał na surowego i niewzruszonego, wpatrywał się w książkę przed nim i przez długą chwilę Harry obserwował go, upajając się każdym szczegółem. Na twarzy Ślizgona malowało się zmęczenie, a Harry zastanawiał się smętnie, czy samotne spanie działało na Draco tak negatywnie jak na niego.
Potem spojrzał na Hermionę. Jej twarz była czerwona od gniewu, a włosy w zupełnym nieładzie.
— Nie przestanę o tym mówić, Malfoy! Po prostu cały czas nie rozumiem, jak mogłeś to zrobić bez porozumienia z nami! A teraz Pansy uciekła i nikt nie wie, gdzie jest Harry, a potrzebujemy go, jeśli mamy... — Zobaczyła Harry’ego stojącego w progu i urwała nagle, blednąc i wyglądając na przerażoną.
Nawet na nią nie patrząc, Draco wycedził znudzonym tonem:
— Mówiłem ci już z tysiąc razy, Granger, nie zgodzę się na to, ale jeśli wróci, to będzie jego własna, pieprzona wina i wtedy możesz robić, co tylko chcesz...
— Jestem tutaj — powiedział Harry.
Głowa Malfoya podskoczyła do góry, a książka spadła mu z kolan i uderzyła z trzaskiem o ziemię. Jej grzbiet złamał się na pół. Draco wyglądał na bardzo zaskoczonego, jego dolna warga drżała ledwo zauważalnie i pobladł bardziej, niż Harry kiedykolwiek widział.
Ciszę przerwała Hermiona.
— Och, Harry... — wydusiła, kiedy po jej policzkach zaczęły staczać się łzy. — Nie powinieneś był wracać. — Wybiegła z pokoju, płacząc, a Harry obserwował zaskoczony, jak znika.
Zanim zdążył spojrzeć na Draco, ten zdołał już opanować emocje, jego oczy były pociemniałe i nieprzystępne.
— Cóż — zaczął dziwnie chłodnym tonem — myślałem, że wyraziłem się jasno. Nie chcę cię tutaj.
Harry przełknął ślinę.
— Pansy powiedziała...
— Pansy? Poszła cię szukać? Tak myślałem. Gdzie ona jest? Chciałbym zamienić z nią kilka słów. — Wciąż był tak bardzo, bardzo zimny.
Harry wypuścił drżący oddech. To nie działo się tak, jak sobie wyobrażał.
— Nie... nie tęskniłeś za mną? — wyszeptał błagalnym głosem. Wargi Malfoya zacisnęły się na chwilę, a powieki przymknęły.
— Tęskniłem? — parsknął. Harry wzdrygnął się.
— Przepraszam, myślałem...
— Nie, nie myślałeś! Myślenie tak bardzo cię przerasta, że nigdy nawet nie przeszło mi przez głowę, że właśnie myślałeś, a potem doszedłeś do wniosku, że powrót tutaj, wbrew mojemu żądaniu, żebyś trzymał się stąd z daleka, jest najlepszym wyjściem! — Draco krzyczał, straciwszy nad sobą kontrolę, a jego twarz powoli czerwieniała z wściekłości. Harry odskoczył, zdezorientowany.
— Draco...
— Co? Sądziłeś, że odesłałem cię stąd dla własnego zdrowia i bezpieczeństwa? Oczywiście, że nie! Jesteś tak kurewsko tępy, a ja powiedziałem Granger, że może sobie robić, co chce, jeśli wrócisz, chociaż nie powinieneś! Taki z ciebie kretyn, Potter, aż nie wierzę! Gdzie jest Pansy? Przysięgam, zabiję ją...
Harry wyciągnął liść z kieszeni i pokazał go Draco.
— Powiedziała, że zrozumiesz.
Malfoy zamarł, wpatrując się w dłoń Harry’ego.
— Gdzie ona jest? — wyszeptał.
— Powiedziała, że zrozumiesz — powtórzył Harry bezradnie.— Nie... Gdzie... Harry, gdzie ona jest? — zapytał Draco, a jego oczy przybrały błagalny wyraz.
— Nie wróciła — odpowiedział, oddychając ciężko i opierając się o ścianę, a potem ześlizgując się na podłogę i oplatając kolana ramionami. — Nie wiem, gdzie jest, ale nie wróciła.
Draco pochylił się nad nim i zabrał liść z jego dłoni, przyglądając mu się i wyglądając niemal na zdruzgotanego. Przełknął ślinę i spojrzał na Harry’ego. Potem znowu pochylił się nad nim, unosząc jego podbródek i całując delikatnie.
— Tęskniłem — wyszeptał. Potem, bez kolejnego słowa, wstał i opuścił pomieszczenie. Harry siedział jeszcze przez długą chwilę i wpatrywał się w zniszczoną książkę, zastanawiając się, czy Hermiona wciąż płakała i co robił Draco. Oparł brodę o złożone na kolanach ramiona i zamknął oczy, drżąc. Wszystkie jego obawy i troski na temat Charliego zostały zepchnięte na bok. To Draco był teraz zraniony i przerażony, więc Harry czekał, aż do niego wróci.
Mógł zasnąć, ale nie wiedział tego dokładnie. Czas zatarł się w obliczu rozmyślań i snów na jawie. W pewnym momencie usłyszał, jak Draco woła jego imię. Podniósł głowę.
— Nie byłem pewien, czy wciąż tu jesteś — powiedział z progu.
— Nie mam gdzie iść — odpowiedział Harry szczerze. — Poza tym wolę być zraniony z tobą niż pusty bez ciebie. — Uśmiechnął się, a potem wciągnął gwałtownie powietrze. — O mój Boże, Draco, co się stało z twoją dłonią? — Jego skóra pokryta była krwią.
Malfoy wykrzywił usta.
— Liść — wyjaśnił. — Rozgniotłem go, krawędzie były dość ostre.
Harry podszedł do niego i ujął go za rękę, przypatrując się jej i wzdrygając.
— Jesteś idiotą — oznajmił z roztargnieniem, a potem przełknął ślinę. Jego dłoń również pokrywała krew. Całkiem o tym zapomniał.
— To była trucizna.
Harry podniósł głowę i nadal nie wypuszczał dłoni Malfoya.
— Trucizna? — powtórzył. Draco pokiwał głową.
— Nazywana pijaną zakonnicą. To rzadka roślina, jeśli ją zmielisz i wysuszysz, powstanie proszek, popularny jako środek zabójczy. Nie posiada smaku i ma powolne działanie, więc symptomy można przypisać tysiącom innych dolegliwości. A potem... krew przestaje płynąć. To bezbolesna śmierć. Zasypiasz i już nigdy się nie budzisz.
Draco wyglądał niemal jak mały chłopiec. Harry wzmocnił uścisk na jego dłoni i przyciągnął go bliżej.
— A dlaczego miała to Pansy? — zapytał cicho, pociągając Malfoya na podłogę, by mogli usiąść blisko siebie, opierając się o kamienną ścianę.
— Zażywała go, a ja o tym nie wiedziałem — wyszeptał Draco, opierając głowę o jego ramię. Harry starał się przypomnieć sobie chwilę, kiedy widział, jak Pansy dosypuje jakiegoś proszku do swojego napoju i kiedy zaskoczył ją, a ona upuściła fiolkę, która roztrzaskała się, rozsypując proszek na podłogę. Odgarnął mu włosy z czoła.
— Dlaczego to robiła? — zapytał.
— To była jej kara. Ona to wszystko spowodowała i taką wybrała pokutę. Przez umieranie. Założę się, że zażywała to przez cały czas.
Harry rozważał to przez chwilę, wciąż głaszcząc Draco po włosach.
— Jeśli chciała się ukarać, dlaczego wybrała coś o powolnym działaniu? Istnieją szybsze sposoby na śmierć.
— Musiała nam pomóc na tyle, na ile mogła — wyjaśnił Draco słabym głosem. — Ale nie mogła robić tego z czystym sumieniem, nie karząc się, więc cały czas brała truciznę. A wybrała ją, bo jest bezbolesna. Jest Ślizgonką. To wystarczy, by spowodować jej śmierć, nie chciała czuć bólu.
Harry odwrócił się i pocałował Draco w głowę, chcąc go pocieszyć, choć zupełnie nie wiedział, jak to zrobić.
— Tak mi przykro — powiedział, przyłapując się na myśli, że brzmiało to zbyt banalnie i bezsensownie. Draco odwrócił twarz w stronę Harry’ego i chowając ją w zagłębieniu jego szyi, zaczął szlochać boleśnie, wydając z siebie urywane dźwięki, jakby za wszelką cenę starał się je powstrzymać. Przełykając ślinę, Harry wyszeptał: — Och, Boże, Draco, tak mi przykro...
Tym razem słowa nie brzmiały już banalnie. Przyciągnął Draco do piersi i kołysał lekko, przytulając mocno i oddychając głęboko i ostrożnie. Jego ręce naznaczone były teraz krwią Charliego i Draco oraz pewną ilością trucizny, a Pansy umierała gdzieś samotnie. Harry nie wiedział, jak się z tym wszystkim czuć. Pozwolił Draco wtulić się w siebie i płakać, bo choć nie wiedział, jak go pocieszyć, nie sądził, że sam Draco wiedział, jak płakać.
***
Draco, zgodnie z przypuszczeniami Harry’ego, nie płakał długo. Uspokoił się, oddychając głęboko, drżący i wciąż skulony obok niego. Harry nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc nadal go tulił. Oddychał płytko, bo Malfoy przywarł do boku, w który kopnął go Charlie. Każdy wdech przypominał męczarnię.
— Harry?
— Tak?
— Masz… wszędzie masz na sobie krew.
Harry zesztywniał i jęknął cicho, prostując plecy. Draco odsunął się od niego i przyjrzał mu się badawczo.
— Och, Harry, co ty zrobiłeś? — zapytał, w końcu zauważając krew na jego ubraniu i dłoniach.
Harry wzdrygnął się, przez co poczuł kolejne ukłucie bólu, i wypuścił ostrożnie powietrze.
— Nic — odpowiedział, zmuszając się do uśmiechu.
— Jesteś ranny... — Malfoy przerwał, szybkim ruchem ocierając łzy rękawem. — Gdzie?
— Nie jestem...
— Harry.
Harry zamilkł, a do jego oczu napłynęły łzy. Przełknął ślinę, a potem wyszeptał:
— Charlie...
Draco gwałtownie pobladł z wściekłości i przerażenia.
— Och, Boże, Harry, nie mów mi, że puściłem cię wolno, a ty poszedłeś do niego. Co ci zrobił? Zabiję go, zabiję. — Wtedy Harry zaczął płakać, co jeszcze bardziej potęgowało ból w jego boku, zmuszający go do intensywniejszego płaczu, co z kolei tylko pogarszało sytuację. — Przestań — skarcił go Malfoy. — Przestań, Harry. Natychmiast. Gdzie cię boli? Co ci zrobił? Krwawisz? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Byłeś zdenerwowany, a to nic i… boli.
— Gdzie?
Harry przygryzł wargę i dotknął swojego boku, do którego przed chwilą przywierał Draco. Dotyk wystarczył, by spowodować pieczenie.
— Tu — wyszeptał.
— Och. — Draco odsunął się na tyle, by w ogóle nie dotykać Harry’ego. Potem delikatnie uniósł jego koszulkę do góry, odkrywając świeże i wyraźne siniaki. Nabrał powietrza przez zaciśnięte zęby i rzucił Harry’emu spojrzenie pełne wyrzutu. — Co ci zrobił?
— Starał się zmusić mnie do powiedzenia, że kochanie ciebie jest kłamstwem.
Nastąpiła dziwna cisza, a po chwili Malfoy odpowiedział cicho:
— Mam na myśli siniaki, Harry.
— Ja też. Powiedziałem mu to. Powiedziałem, że to kłamstwo. Powiedziałem, że go kocham. Powiedziałem… że może mnie mieć. Że mnie… zgwałciłeś… — Urwał, bo teraz dławił się własnymi łzami i przerażeniem. — Powiedz mi, że wszystko jest w porządku — poprosił. W powietrzu ponownie zawisła napięta cisza, w czasie której Harry wstrzymał oddech i czekał na przebaczenie albo zrozumienie. Draco wypuścił drżąco powietrze i dotknął ostrożnie jego siniaków, nie komentując usłyszanych słów. — Draco? —
zaszlochał. — Powiedz mi, że jest dobrze... potrzebuję...
— Chcesz, żebym to uleczył? — zapytał Malfoy nagle chłodnym tonem.
— Draco...
Malfoy odsunął rękę, pozwalając opaść koszulce Harry’ego.
— Więc po co wróciłeś?
— Bo myślałem, że zrozumiesz!
— Co zrozumiem? Że to kłamstwo i że cię zgwałciłem? I że wolałbyś być z nim, kiedy tak cię rani i sprawia, że krwawisz...
Harry pobladł, a jego oczy rozszerzyły się.
— To nie tak... Nie myślę, że... Draco, nie, nie, okłamałem go, byłem… przerażony i… nie powiedziałbym nic…
Draco prychnął.
— Aż tak zdesperowany, co?
— Krew nie jest moja.
Draco zamarł i wlepił pociemniałe spojrzenie w Harry’ego.
— Czyja? — wyszeptał.
— Charliego — zaszlochał Harry, a potem znowu zaczął płakać. Zranienia piekły go i wzdrygnął się, dławiąc łzami i starając się zapanować nad płaczem, ale nie potrafił. Łkał boleśnie z powodu obrażeń i tego, że pokrywa go krew, że Draco wściekał się, a on nie potrafił poukładać wszystkiego w głowie na tyle, by to naprawić.
— Cii — powiedział Draco po chwili. — Uspokój się, Harry, uleczę cię... Przestań... przestań płakać i powiedz mi, co się stało. Proszę, Harry, cii... — Głaskał Harry’ego po ramieniu, przysuwając się bliżej. — Oddychaj, uspokój się, zajmę się tym.
— Dobrze — odpowiedział Harry, opadając na niego i płacząc jeszcze mocniej. W jakiś sposób wydawało mu się to właściwe, bo Draco nie odsuwał się już od niego.
— Cii — szeptał Malfoy, trzymając go jedną ręką, a drugą wyciągając różdżkę. Uleczył siniaki, a potem odsunął go od siebie.
Harry wziął głęboki oddech, starając się uspokoić.
— Nie chciałem — powiedział drżącym głosem.
— Nie chciałeś czego?
— Zabić go.
Nastąpiła chwila milczenia, a potem Malfoy zapytał ostrożnie:
— Charlie nie żyje?
— Tak.
— Cóż, a więc jeden problem mniej, o który muszę się martwić.Harry skrzywił się i przełknął ślinę.
— Zrobiłem to celowo — wyszeptał. — To znaczy, ja to zrobiłem. Ja go przewróciłem, pobiłem i udusiłem, on umarł, a ja byłem tuż obok i nie mogłem tego powstrzymać, bo... powiedział, że jestem jego, że cię zabije i że ty... zraniłeś mnie, a ja myślę, że cię kocham, bo nie przestaniesz mnie dotykać i... że mnie zgwałciłeś.
Draco bardzo powoli wypuścił oddech, a Harry widział, jak krucha była jego samokontrola.
— On ci tak powiedział?
— Chciał, żebym przyznał temu rację.
— I zrobiłeś to.
Harry potrząsnął głową.
— Nie, Draco, przysięgam.
Malfoy zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
— Powiedziałeś, że to zrobiłeś, Harry.
— Ale on był już wtedy martwy. Powiedziałbym wszystko, żeby...
— Żeby? — Draco ujął jego dłoń, wciąż pokrytą krwią.
— Żeby to odwrócić. Zabiłem go, Draco. Jego krew była wszędzie. Zabiłem go, bo… wiedziałem, że nienawidziłbyś tego, co powiedział. Tego, jak leżałem pod nim na podłodze i ledwo mogłem oddychać, bo kopnął mnie i...
— Dlaczego cię kopnął?
— Nie pamiętam... On był… nie panował nad sobą. Klątwa, tak sądzę. Złamał mi nos i...Draco przesunął palcem po nosie Harry’ego i westchnął.
— Dlaczego do niego poszedłeś?
— Wszędzie było tak cicho.
— Zabiłbym go znowu, gdyby już nie był martwy. — Malfoy odwrócił wzrok. — Ale... nie myślałeś tak naprawdę? Co mu powiedziałeś? Że go kochasz i że cię zgwałciłem? Bo przysięgam, Harry, to nie było tak, ja...
— Nie wiedziałem, co mówię. On powiedział... że jestem mu to winien. Stracił tak dużo w mojej wojnie, swoich braci i siostrę... nie wiedział o Ginny, a ja mu powiedziałem...
Twierdził, że tak wiele go kosztuję i że mam wobec niego dług, że powinienem go kochać, bo...
Draco potrząsnął gwałtownie głową.
— Nawet nie waż się tak myśleć.
Harry przełknął ślinę, czując jednocześnie, jak pieką go oczy.
— To nieprawda? — wyszeptał.
— Nie jesteś winien światu żadnej pieprzonej rzeczy. — Malfoy skrzywił się gniewnie i objął Harry’ego, przyciągając go bliżej.
— Nie jestem? — zaszlochał, wyczerpany. Pochylił głowę i oparł ją o pierś Draco.
— Nie.
— Nawet tobie?
Po chwili ciszy Draco odpowiedział:
— To nie tak, Harry.
— A więc jak? — zapytał sennie.
— Potrzebujesz snu. Wyjaśnię ci rano. — Malfoy pomógł mu się podnieść i wyprowadził go z pokoju, trzymając za rękę. Zatrzymał się w łazience i zmył z niego tyle krwi, ile zdołał.
Chwilę potem położył Harry’ego do łóżka, które wcześniej dzielili razem. Pocałował go w czoło, tuż obok blizny, i powiedział:
— Wszystko jest w porządku, Harry. Nie zrobiłeś nic złego, zasłużył na śmierć, jeśli mówił takie rzeczy. Idź spać, porozmawiamy, kiedy odpoczniesz.
Harry złapał go za rękę i zapytał:
— Gdzie idziesz?
— Znaleźć Granger… Martwię się. — Wykrzywił twarz.
— Dziękuję.
Draco pokiwał głową i pogłaskał go po włosach. Dotyk był przelotny, ale kojący.
— Draco?
— Tak?
— Przykro mi. Z powodu Pansy. Draco nie poruszał się.
— Wiem. Ale teraz śpij, dobrze?
Harry wymamrotał coś sennie i zamknął oczy. Zasnął, zanim Draco zdążył wyjść z pokoju. Spał niespokojnie, nękany przelotnymi koszmarami.