Lśniąc jasno

610 23 10
                                    

„Być może byłem tu wcześniej
Znam ten pokój, chodziłem po tej podłodze Żyłem sam, zanim poznałem ciebie
Ujrzałem twą flagę na marmurowym łuku Ale miłość to nie marsz zwycięstwa
To zimne, drżące Alleluja
*
Był czas, gdy uświadamiałeś mi
Co jest prawdziwe, co dzieje się tam, na dole Teraz już mi nie pokażesz, prawda?
Pamiętam, kiedy poruszałem się w tobie
Razem ze mną poruszała się święta ciemność

A każdy nasz oddech był niczym Alleluja...”
(Leonard Cohen, „Hallelujah”)


Sierpień 1991, ulica Pokątna

Draco wiedział. Zerknął tylko raz i wiedział — choć nie miał pojęcia skąd — że zakochał się szaleńczo, nieodwołalnie i do nieprzytomności. Och, i nie w taki sposób. Naprawdę nie chciał przygważdżać Harry’ego do ściany, pieścić, uwodzić ani nic w tym rodzaju. Pragnął jedynie siedzieć i wpatrywać się w jego postać, starając się odgadnąć, co w nim jest takiego, co nie pozwala oderwać od niego oczu.
Wtedy nawet nie zdawał sobie sprawy ze swojego uczucia, a to, że zadurzył się w Harrym, stało się jasne dopiero, kiedy spojrzał na wszystko z perspektywy czasu. To
Pansy doszła do takiego wniosku, zauważyła, jak Draco piorunuje Harry’ego spojrzeniem, uśmiecha się do niego z pogardą, obserwuje nienawistnym wzrokiem, nie potrafiąc przestać, i podrzuciła mu tę myśl. Uczucie to nie było niczym sentymentalnym w stylu „bratnich dusz” czy tak skomplikowanym jak „prawdziwa miłość”; raczej czymś mroczniejszym, głębszym, pewną zawikłaną potrzebą, która wiązała ich razem, sprawiała, że potrzebowali siebie nawzajem. Nie w miłości, ale w czymkolwiek. Nienawiść i miłość jest dla dusz tym samym, ponieważ wciąż trzyma je równie blisko.
Dlatego tak łatwo było mu nienawidzić go jako dziecko i tak łatwo pokochać jako dorosłego człowieka. Jego dusza wiedziała o tym od początku, a jedynie sercu zajęło tyle lat, by to pojąć.
Ale to nie miało znaczenia. W sprawach podobnej wagi głos serca jawi się jako późniejszy dodatek. Poza tym, Draco niezbyt mu wierzył. Biło i pompowało krew, a od czasu do czasu trzepotało lekko, kiedy Harry rozglądał się beztrosko po Wielkiej Sali, przypadkiem napotykał jego wzrok i uśmiechał się. Te momenty łatwo było zignorować.
Mimo to, tego pierwszego razu, kiedy Harry wszedł do sklepu Madame Malkin, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu Draco poczuł się, jakby przebywał tam od tysiąca lat i czekał na tę niezapomnianą chwilę, od zawsze istniejącą gdzieś na krańcach jego umysłu, migocząc i drżąc niczym obraz oglądany przez cieniutką warstwę wody, jak krople deszczu na szybie. Tego dnia Harry Potter nie był Harrym Potterem, a chłopcem ze sklepu z szatami, który sprawił, że serce Draco zabiło szybciej, choć nie miał pojęcia dlaczego. Jego umysł zdefiniował to jako ekscytację. Możliwość, by poznać kogoś nowego.
Czarnowłosy chłopiec nie był jednak kimś nowym. Zdawało mu się, że zna go od zawsze i tylko oczekiwał, wstrzymując oddech, by ponownie go spotkać.
Ich przeznaczeniem nie była miłość. To po prostu było przeznaczenie.
Szansa, przypadek, zrządzenie losu pozwoliły im połączyć się w miłości.
Stało się. Draco pokochał Harry’ego tak bardzo, jeśli nie bardziej, jak wcześniej go nienawidził. Nie myślał jednak o tym, bo miał zadanie do wykonania, ojca do zadowolenia, wojnę do wygrania, a o Harrym tak łatwo (niemal) mógł zapomnieć w całym tym piekle wojny i pogoni za przetrwaniem. Myślenie o nim było czymś podświadomym, jego osoba wegetowała w głowie Draco od dnia w sklepie z szatami. Pragnął udowodnić, że jest lepszy niż on, pragnął przyciągnąć jego uwagę. Sprawić, by Harry był z niego dumny...
Sprawić, by zareagował jakkolwiek. By na niego spojrzał. Nawet najmniejsza reakcja znaczyła dla Draco bardzo dużo, ponieważ świadczyła o tym, że Harry jest świadomy jego obecności.
I to wszystko, co się liczyło.

Właśnie dlatego zachował się instynktownie, kiedy poruszył się i wziął na siebie zaklęcie celujące w Harry’ego, które miało za zadanie odebrać mu świadomość, bezczeszcząc ją koszmarami i szaleństwem. Rzucił się wtedy ku upadkowi, potknął, zachwiał, niezgrabny w desperackim pragnieniu ocalenia Harry’ego. Sam upadał od chwili, kiedy stracił dla niego głowę, i nie wiedział, czemu tym razem miałoby być inaczej. Zrobił to więc, opadła na niego kotara ciemności i Draco odpłynął.
Obłęd był z początku niczym zanurzenie w najczarniejszej, najgłębszej i najzimniejszej wodzie. Pochłaniał jego skórę i oczy, ciągnąc w dół i sprawiając, że wirował szaleńczo w niezwykle wyraźnym, okropnym świecie koszmarów i przerażenia. A potem złagodniał, odpływając jak fala, za każdym razem zmywana z niego dłońmi tak łagodnymi, jakby pokrywały je pióra. Otwierał wtedy oczy i widział pochylającego się nad nim Harry’ego. Wyglądał na zaniepokojonego, zatroskanego, niewyraźnego i niepewnego, ale patrzył na niego, świadomy jego istnienia…
I to wszystko, co się liczyło.
Draco czekał, aż fale szaleństwa odpłyną, skupiając się na krótkotrwałych przebłyskach Harry’ego, który czekał przy brzegu i dawał mu siłę, by zdołał szybko odbić się od dna, by na powrót być przytomny w momentach przebudzenia. Przy Harrym nie pozwalał sobie na bycie słabym, bezbronnym i owładniętym urojeniami, zarówno dlatego, że mu nie ufał, jak i nie chciał, by go takim oglądał.
Dni spędzone z Harrym w jego mieszkaniu i jaskiniach przypominały bogato zdobiony gobelin, pełen przebłysków scen i uśmiechów, słów, które nie miały sensu samotnie, a połączone razem tworzyły mroczne, zawiłe, niemal surrealistyczne wydarzenia. Obłąkane koszmary splatały się z najczulszymi momentami z Harrym, wycięte z tej samej tkaniny, opowiadające tę samą historię traktującą o ciemności i świetle, które przenikały się
wzajemnie w taki sposób, jak oni siebie nawzajem. Draco żył dla niego, oddychał i cierpiał, i zdał sobie sprawę, że tak działo się od zawsze.
A potem pozwolił Harry’emu odejść. By ocalić go, ponieważ nie potrafił zniszczyć. Stało się tak…

***

Wcześniej

Ile minęło dni? Draco nie pamiętał. Nie liczyło się jednak, ile minęło czy ile mogłoby minąć, zanim nie zostanie całkowicie pochłonięty przez klątwę i nie będzie w stanie określić, czy słońce zachodzi, czy wschodzi. Uwolnił Harry’ego, jedynego wybawiciela świata, skazał ludzi na śmierć w krzyku i szaleństwie... ale nie obchodziło go to. Bo z Harrym wszystko będzie w porządku.
Kiedy Granger obudziła się tego ranka, w którym Draco wrócił z najpiękniejszego wzgórza, jakie tylko mógł znaleźć i pozostawił tam Harry’ego w świetle świtu, pragnęła rozerwać go na strzępy. Zapytała, gdzie podział się Harry, a on odparł wyzywająco:
— Odszedł.
Chciała go zabić. Ale pojawiła się też i ulga. Nie pragnęła go zniszczyć i Draco to wiedział. Pansy też to wiedziała. Powiedziała mu:
— Niektórzy ludzie gotowi są zaryzykować wszystko, Draco. Dla większego dobra.
Granger do nich należy. Jesteś pewien, że masz wystarczająco dużo siły, by stać się jednym z nich? Czynienie dobra nigdy nie było twoją mocną stroną. — Uśmiechnęła się. Zapewnił ją, że owszem, jest wystarczająco silny. Kłamał. Ale z drugiej strony nie miał pojęcia, że bycie dostatecznie silnym oznacza zmiażdżenie, rozerwanie Harry’ego na kawałki i porzucenie na pastwę klątwy. Kiedy Granger oznajmiła mu, że to jedyny sposób (nauczenie go nienawiści i zranienie w takim stopniu, by był w stanie rzucić zaklęcie czarnego patronusa, złamać go tak bardzo, że być może nigdy nie dojdzie do zdrowia, i odebrać mu jedyną rzecz, która należała tylko i wyłącznie do niego), nie miał siły, by tego dokonać. Zabrał go więc, uwolnił i lodowato nieustępliwy powrócił do jaskiń.
Granger krzyczała, ale Draco nie słuchał. Gdy w końcu jej kazanie stało się głośniejsze i zanadto irytujące, a Pansy wyglądała blado i tak, jakby była nim zawiedziona, Draco rzucił:
— Za niektóre sprawy warto umierać. Zapadła dzwoniąca w uszach cisza.
— Draco, przez uwolnienie skazałeś Harry’ego na marny los — odezwała się wreszcie Pansy. — Zdajesz sobie sprawę, co się stanie? Wszyscy oszalejemy, dzień po dniu będziemy wariować coraz bardziej, będziemy szukać śmierci jako ucieczki. Umrzemy, a on nie. Z powodu swojej blizny jest jedynym człowiekiem odpornym na klątwę. Potrafi opierać się Zaklęciom Niewybaczalnym tak jak hartowana stal, dokładnie od momentu, w którym matka ocaliła go przed jednym z nich. Nie oszaleje, przynajmniej nie w sensie
magicznym. Ale zostanie sam. Do końca.
Oczy zapiekły go od łez, jakie przyniosły obrazy wywołane słowami Pansy, jednak szybko je zwalczył. Prędzej piekło zamarznie, niż Granger zobaczy go płaczącego.
— Jeśli wróci — warknął — możesz z nim zrobić, co ci się podoba. Ale tylko wtedy, jeśli wróci. Nie skarzesz go na swój plan bez najmniejszej szansy na ucieczkę.
A potem Harry wrócił.
Siedzieli w bibliotece, pracując nad innymi rozwiązaniami (chociaż żadne nie istniały, nic nie działało i nic by nie podziałało; Harry pozostawał jedyną osobą, która mogła tego dokonać, jedyną dostatecznie silną, by zniszczyć dementorów), a Granger znowu wyrzucała mu, że skazał świat na szaleństwo. Pansy zniknęła i Draco martwił się o nią, choć usiłował nie myśleć o tym, gdzie poszła. Na pewno wróci.
— Nic z tego by się nie stało, gdybyś go nie uwolnił — rzuciła Hermiona. Mówiła jeszcze przez jakiś czas, aż Draco poczuł się tym zmęczony.
— Skończ już, Granger — wysyczał, zobojętniały i wyczerpany, jakby zniknęła jakaś jego część. Jak liście oderwane od gałęzi przez bezlitosny wiatr, opadłe na chłodną ziemię i układające się w nieuporządkowany wzór.
— Nie, nie skończę, Malfoy! Nadal nie rozumiem, jak mogłeś zrobić coś takiego bez konsultacji z nami! Teraz Pansy też zniknęła i nikt nie wie, gdzie jest Harry, a potrzebujemy go, jeśli... — Jej głos, który unosił się z każdym słowem, zamarł niespodziewanie.
Draco przerwał ciszę. Była czymś, co zdążył znienawidzić.
— Mówiłem ci już tysiąc razy, Granger, nie zgadzam się na to, ale jeśli wróci, to będzie jego pieprzona wina i możesz wtedy robić, co tylko...
Potem wiatr przybrał na sile i liście uniosły się w szaleńczym tańcu, wirując w powietrzu, a wszystkie części Draco znowu zmieniły swoje miejsca, bardziej bezsensownie niż kiedykolwiek.
— Jestem tu.
Harry. Świat na moment przestał wirować. Draco podniósł wzrok, czując mdłości,
pragnąc umrzeć, ukryć się, cokolwiek, by powstrzymać taki bieg wydarzeń, cokolwiek, by to okazało się nieprawdą. Ale Harry stał obok, wysoki, potargany przez wiatr i...
zakrwawiony? Nie, nie, to się nie liczyło. Chciał umrzeć, w czym przeszkadza trochę krwi? W niczym. Wyrzucił ją z umysłu i patrząc w zielone oczy Harry’ego, pragnął tylko śmierci. Granger płakała, ponieważ to oznaczało, że plan zostanie wykonany. Draco wiedział, że nie chciała tego robić i była mu wdzięczna, że zabrał Harry’ego z jaskiń, bo jej samej honor przeszkadzał w złamaniu najlepszego przyjaciela. Uciekła z biblioteki, cała we łzach, ale Draco ledwie to zauważył, wpatrując się w szyję Harry’ego, jego szczękę, kości policzkowe, bliznę. Patrzył wszędzie, byle nie w oczy, tak boleśnie zielone. Wiedział, że gdy tylko ponownie w nie spojrzy, rozpadnie się na kawałki.
Zalał go wszechogarniający chłód, a kiedy Harry podniósł na niego wzrok, powiedział:
— Cóż, myślałem, że wyraziłem się jasno. Nie chcę cię tutaj.
Widział wyraźnie, jak serce Harry’ego pęka. Świat znowu zaczął niepokojąco wirować.
— Pansy mówiła...
Draco czuł w sobie palący ból, a wspomnienie przyjaciółki raniło go, bo ją również stracił i nie wiedział, gdzie się znajduje.
— Pansy? Poszła cię szukać? Tak myślałem. Gdzie ona jest? Chciałbym zamienić z nią kilka słów.
Harry był bliski płaczu. Draco odwrócił wzrok, bo nie chciał widzieć swojego odbicia w czyichkolwiek łzach, a już na pewno nie we łzach Harry’ego.
— Nie... nie tęskniłeś za mną?
Zaczynał wzbierać w nim gniew. To niesprawiedliwe, że świat oczekiwał tego właśnie od niego. Draco Malfoy nie był bohaterem, nawet nie starał się nim być.
— Tęskniłem? — parsknął, jakby w tej kwestii mogła istnieć jakakolwiek wątpliwość.
— Przepraszam, myślałem...
— Nie, nie myślałeś! Myślenie tak bardzo cię przerasta, że nigdy nawet nie przeszło mi przez głowę, że właśnie myślałeś, a potem doszedłeś do wniosku, że powrót tutaj, wbrew mojemu żądaniu, żebyś trzymał się z daleka, jest najlepszym wyjściem! — Jego serce, jeśli jakieś miał, a nie mógł być tego pewien, zaczynało pękać.
— Draco...
— Co? Sądziłeś, że odesłałem cię stąd dla własnego zdrowia i bezpieczeństwa?
Oczywiście, że nie! Jesteś tak kurewsko tępy, a ja powiedziałem Granger, że może sobie robić, co chce, jeśli wrócisz, chociaż nie powinieneś! Taki z ciebie kretyn, Potter, aż nie wierzę! Gdzie jest Pansy? Przysięgam, zabiję ją...
Chwilę potem świat znowu się zatrzymał. Nie był na to gotowy, czuł się wytrącony z równowagi. Harry trzymał w dłoni aksamitny liść, który Draco rozpoznał.
— Powiedziała, że zrozumiesz — odezwał się Harry łagodnie i Draco wiedział, ale, Boże, tak bardzo tego nie chciał.
— Gdzie ona jest? — wyszeptał. Rozmowa nie należała do tych, które chciał odbyć, nic z tego nie powinno się wydarzyć.
— Powiedziała, że zrozumiesz — powtórzył Harry i zaczął płakać, a Draco wpatrywał się w niego beznamiętnie, zastanawiając się, czy ten rozumiał, co zrobiła Pansy i dlaczego.
— Nie — załkał. — Harry, gdzie ona jest?
Oczy Harry’ego były szeroko otwarte i pełne łez. Usiadł na podłodze, zupełnie jakby nogi nie mogły już dłużej go podtrzymywać.
— Nie wróciła. Nie wiem, gdzie jest, ale nie wróciła. — Podciągnął nogi do piersi i otulił je ramionami, zagubiony.
Drżąca w Draco furia sprawiła, że opadł obok niego, nie mogąc dłużej ustać. Chciał
krzyczeć i niszczyć, ale zamiast tego delikatnie zabrał liść z dłoni Harry’ego i zaczął mu się przyglądać, starając się wyłuskać jakiś sens z tego, co niechybnie nadejdzie. Nic go jednak nie miało. Ani zatruty liść, ani zniknięcie Pansy, ani to, że Harry wrócił. Zajrzał mu w oczy i natychmiast zaczął w nim rosnąć wątły rodzaj bólu pochodzący z głębin, w
których dotychczas nie istniało nic oprócz ciemności, przerażenia i wściekłości. Z miejsca, skąd przywoływał czarnego patronusa.
Dotknął warg Harry’ego swoimi, a pocałunek był niczym taniec na cienkim lodzie albo szkle, które tylko czeka, by się potłuc.
— Tęskniłem — wyszeptał, nie mogąc pozostawić go tak przerażonego i bezbronnego, i zaraz potem wyszedł, bo nie mógł rozpaść się tuż przed Harrym.
Draco płakał i nie sądził, by kiedykolwiek miał przestać. Rzucał rzeczami i niszczył je, pragnąc znaleźć się w jakimkolwiek miejscu na świecie, byle nie tutaj, w jaskiniach pogrążonych w ciemności z Hermioną Granger i Harrym Potterem, kiedy Pansy była gdzieś na zewnątrz i umierała z powodu zażytej trucizny, której z powodu głupoty nie zauważył wcześniej.
Karała siebie samą za stworzenie klątwy, zmuszającej Draco do zniszczenia Harry’ego, co z kolei miało powstrzymać jej działanie. Draco chciał zabić Pansy, ale tylko przez chwilę. Zgniótł liść w dłoni, a krawędzie niczym rozbite szkło wgryzły się w jego skórę.
Trwał pogrążony w żalu, choć nigdy nie miał w tym doświadczenia. Znał smutek, jednak żal był mu czymś obcym.
Potem wrócił do siedzącego w samotności Harry’ego, do jedynej osoby, która mu pozostała.
Zastanawiał się, czy to wystarczy, a z drugiej strony wiedział, że tak. Przecież to Harry...
Obawiał się, że ten odszedł i nie potrafił przywołać w sobie nadziei. Kiedy znalazł go
śpiącego w bibliotece w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawił, Draco poczuł ulgę.
— Harry — powiedział. — Harry? — Harry spojrzał w górę, zaspany i zmieszany. — Nie byłem pewien, czy wciąż tu jesteś.
— Nie mam gdzie iść. Poza tym, wolę być zraniony z tobą niż pusty bez ciebie. — Na te słowa coś we wnętrzu Draco pękło.
Harry zauważył jego krwawiącą dłoń i na jego twarzy pojawił się niepokój. Draco wyjaśnił sytuację z liściem i śmiercią Pansy, a Harry trzymał go za rękę i stał tuż przy nim, ogrzewając go własnym ciepłem i przekazując mu siłę do utrzymania się na nogach.
W końcu Harry ponownie opadł na podłogę, a Draco podążył za nim. Usiedli blisko siebie, opierając się o ścianę i Draco, drżąc, zaczął szeptać o tym, że Pansy go opuściła. Harry przytulał go, a on starał się nie myśleć, jak bardzo tego potrzebował, bo Malfoyowie przecież nie potrzebują przytulania (choć czasami, jak na przykład teraz, Draco miał na ten temat odmienne zdanie). Kiedy Harry zaczął głaskać go po włosach, Draco zdecydował, że jeśli Malfoyowie tego nie potrzebują, to on wcale nie jest Malfoyem, choć to w ogóle się nie liczyło. Przecież i tak należał do Harry’ego.
Gdy powróciły łzy, Draco naprawdę, ale to naprawdę nie potrafił ich powstrzymać. Ukrył twarz w ramieniu Harry’ego i przylgnął do niego, łkając. Harry kołysał go (jak dziecko, ale jakie miało to znaczenie?), szeptał i tulił, a on płakał za wszystko. Za Pansy i
Harry’ego, za ojca, a nawet za Ginny. Również za siebie, mimo że tak naprawdę o tym nie wiedział.
A potem łez zabrakło i Draco nie sądził, by miał jeszcze energię na więcej. Zamiast tego drżał, co i tak zabierało mu siły, ale czuł, że tak właśnie powinno być.
Otworzył oczy, słaby, wyczerpany i zmęczony, i spojrzał na Harry’ego, widząc go naprawdę po raz pierwszy od czasu, kiedy wrócił. Widoku nie przysłaniało mu teraz przerażenie czy pragnienie, po prostupatrzył.
Harry był cały pokryty krwią. Draco zastanowił się, jak mógł o tym zapomnieć.
— Harry? — wyszeptał, nie będąc pewny, czy zniesie wiadomość, że ten został ranny.
— Tak?
— Masz… wszędzie masz na sobie krew. — Harry zadrżał i wydał zbolały dźwięk. — Och, Harry, co ty zrobiłeś?
Harry uśmiechnął się, ale był to uśmiech fałszywy i pełen bólu.
— Nic — skłamał.
W Draco nagle wezbrała złość na samego siebie, że nawet nie zauważył krwi. Wytarł łzy rękawem.
— Harry.

Nie był przygotowany na informację, którą usłyszał:
— Charlie...
W Draco wszystko ponownie zawirowało. Oślepiła go potrzeba płaczu, krzyku, czegokolwiek. Zamiast tego wysyczał w odpowiedzi:
— Och, Boże, Harry, nie mów mi, że puściłem cię wolno, a ty poszedłeś do niego. Co ci zrobił? Zabiję go, zabiję!
Harry zaszlochał i skrzywił się, wyraźnie zraniony. Draco spanikował i Harry w końcu pokazał mu źródło bólu (bok, ten sam, o który przed chwilą tak mocno się opierał). Draco uniósł jego koszulkę i zobaczył świeże, pociemniałe siniaki.
— Co on ci zrobił? — wyszeptał, widząc w oczach Harry’ego coś dziwnego, czego nie było tam wcześniej... może szok.
— Starał się zmusić mnie do powiedzenia, że kochanie ciebie jest kłamstwem.
— Mam na myśli siniaki, Harry.
— Ja też. Powiedziałem mu to. Powiedziałem, że to kłamstwo. Powiedziałem, że go kocham. Powiedziałem… że może mnie mieć. Że mnie… zgwałciłeś… Powiedz mi, że wszystko jest w porządku...
Chciałby, ale, Boże, nic nie było w porządku, skoro tamto okazało się gwałtem. Draco przerażała taka możliwość, bo co jeśli Harry naprawdę tego nie pragnął? Pozwolił mu na to, bo czuł... czuł, że jest mu coś winien?
Gniew wezbrał w nim gwałtownie, powodując, że drżał i chciał krzyczeć.
Chciał też zabić Harry’ego. Skrzywdzić go i wrzeszczeć, bo jak on mógł zredukować to, co między nimi zaszło (albo to, co zrobił mu Draco?) do gwałtu? Może tak właśnie było, może Charlie miał rację. Ta myśl sprawiała, że chciał rozerwać coś na strzępy, choćby jego samego. A może szczególnie jego.
Jak on mógł tak pomyśleć, jak mógł to powiedzieć i uwierzyć? Czasem Draco bał się, że wykorzystuje Harry’ego w taki sam sposób, jak reszta świata, myślał o tym, lecz nigdy nie wypowiadał na głos.
Przez kilka kolejnych sekund świat otaczała mgła. Draco pragnął umrzeć, krzyczeć albo upaść i spłonąć, skoro i tak wszystko płonęło (jego skóra, serce, oczy — a może to łzy? Boże, nie, nie będzie płakać). Chciał płonąć niczym rozgrzany metal, pochłonąć siebie i Harry’ego, a to dałoby wszystkim nauczkę. Harry’emu za to, co powiedział, Pansy za to, że go opuściła i światu za to, że wrobił go w taką sytuację.
Rzeczywistość przesłoniały dzikość i ból, Draco krzyczał, a Harry płakał i krwawił, i nic się nie liczyło, dopóki…
— Krew nie jest moja.
Świat zatrzymał się na chwilę.
— A czyja? — wyszeptał Draco, drżąc.
— Charliego. — Harry szlochał przez moment, a Draco chciał odejść, opuścić go, iść do jakiegoś ciemnego i cichego pomieszczenia, gdzie nikt nie będzie mógł go znaleźć, zranić albo wywołać łez, i zostać tam na zawsze. Zamiast tego przysunął się bliżej i szeptał cicho, starając się go uspokoić. Nie potrafił go nienawidzić za nic na świecie. Harry przytulił się do niego i zaczął płakać jeszcze mocniej, po czym w końcu opowiedział, co się wydarzyło.
Charlie nie żył, to on uznał ich zbliżenie za gwałt, naopowiadał kłamstw, zranił Harry’ego, pokrył krwią, jakby miał prawo to zrobić, a przecież Harry należał do Draco...
— Nie jesteś winien światu żadnej pieprzonej rzeczy — warknął zaborczo, trzymając Harry’ego przy sobie.
— Nie jestem? — zapytał Harry, wtulając się w bok Draco.
— Nie.
— Nawet tobie?

Draco skrzywił się.
— To nie tak, Harry.
— A więc jak?
Harry zaczynał zasypiać i Draco nie mógł mu teraz tego wytłumaczyć. Zaniósł go do łóżka, pocałował w czoło i wyszedł z pomieszczenia.
Wciąż był rozgniewany, że Harry nic nie rozumiał, poza tym nadal cierpiał z powodu Pansy i ogarniało go przerażenie, bo musiał złamać Harry’ego. Spędził noc w bibliotece, desperacko szukając jakiegokolwiek rozwiązania, które nie uwzględniałoby zniszczenia Harry’ego Pottera.
Potem, przed świtem, kiedy słońce wstawało powoli i świeciło wszędzie tylko nie w ich
ciemnych jaskiniach, Draco zaczął trenować wywoływanie jasnego patronusa, choć mała srebrna mgiełka i tak nie zdziała nic wobec armii dementorów...

***

Wykonał plan Hermiony. Draco Malfoy przystawił mugolską broń do głowy, spojrzał Harry’emu Potterowi w oczy i powiedział, że umiera, ponieważ Harry go kocha. Potem nacisnął spust.
Wiedział, że nic innego na świecie nie zrani Harry’ego tak bardzo jak jego śmierć. Więc to zrobił. Umarł albo... tak się tylko wydawało.
Na kawę, którą Hermiona podała Harry’emu, rzucone zostało zaklęcie Confundus, by jego zamglony umysł łatwiej zaakceptował iluzję. Postrzał z pistoletu, krew, wszystko to w odpowiednich momentach wywołały zaklęcia Granger. Nieruchome ciało Draco i chłód jego skóry to również efekt działania jej magii. Zajęła się tym, kiedy Harry był zbyt
zaabsorbowany błaganiem Draco. Potem podarowała Harry’emu pierścionek pokryty krwią Malfoya, a on wziął go, zraniony, złamany i spanikowany, i wylądował w jaskini pełnej dementorów.
Zaklęcia nie wyczerpywały się przez całe godziny. W tym czasie Granger siedziała u boku Malfoya, choć pragnęła towarzyszyć Harry’emu w bitwie. To by mu jednak nie pomogło, ponieważ Draco wymusił na niej przysięgę, że na niego poczeka. Jeśli Harry przegra i tak nie będą w stanie nic zrobić. Wszystko spoczywało na jego barkach.
Kiedy zaklęcia przestały działać, Draco uleczył Hermionę, po czym oboje niezwłocznie podążyli za Harrym. Dotarli na miejsce sekundy przed tym, jak Harry upadł.
Moment, gdy jego kolana ugięły się i dotknęły ziemi, na zawsze pozostawił ślad w pamięci Draco, jawił się niczym żywy obraz na tle setek dementorów obracających się w pył i popiół. Znajdował się zbyt daleko, by złapać Harry’ego, zanim uderzył o ziemię.
Gdy tylko do niego dotarł, zauważył na jego twarzy brud, siniaki i być może krew. Trudno było to stwierdzić z powodu deszczu popiołu i dziwacznych cieni, rzucanych przez światło, które wyglądało tak, jakby lada chwila miało całkowicie zgasnąć. Jednak nie mogło tego zrobić; jakaś irracjonalna część umysłu Draco założyła, że jeśli światło zgaśnie, Harry umrze.
Co w ogóle nie miało sensu, bo Harry nie mógłby — nie może — umrzeć. Ale leżał tak nieruchomo.
Granger krzyczała coś, a może to on krzyczał, nie potrafił określić, a potem… Harry otworzył ciągle zielone oczy, co dla Draco nagle nabrało ogromnego znaczenia. Wszystko musi być w porządku, jeśli oczy Harry’ego wciąż pozostają zielone, pomijając popiół i brud, który pokrył szarością jego ciało, włosy i usta.
Draco podniósł go, przytulił i błagał. Nie pozwolę ci umrzeć.
Harry spojrzał na niego pociemniałym i pustym wzrokiem, a jego usta poruszyły się, choć nic nie powiedział.

Pocałunek był raczej instynktowny, bardziej z powodu frustracji niż pragnienia (Harry smakował jak brud, dementorzy i to, co Draco opisałby jako przerażenie, jeśli w ogóle miałoby ono smak), ale Harry odepchnął go i wymknął mu się z uścisku, znowu upadł i... coś się stało, choć Draco jeszcze o tym nie wiedział.

***

Następne dni były znacznie gorsze. Nie padał ani deszcz, ani popiół, nie było również przerażenia, żadnego powodu do tego, aby drżeć albo działać instynktownie, ponieważ wszystko, na co był czas, to rozmyślanie. Draco myślał i obawiał się, że przez to po prostu się rozpadnie. Jego umysł (a może serce?), najmroczniejsza część, o której zawsze sądził, że jest niezwyciężona i tak silna, i... odważna, część, której nie dotknął nikt oprócz Harry’ego, zaczęła się kruszyć, kawałek po kawałku, aż nie potrafił określić, gdzie kończy się ciemność, szaleństwo i koszmary, a gdzie zaczyna miłość do Harry’ego, ponieważ wszystko stało się tym samym.
Harry został złamany. Draco wpatrywał się w niego przez szybę, która wyglądała na tak delikatną jak płachta z deszczu. Leżał nieruchomo na białej pościeli w białym pokoju, gdzie nic się nie poruszało. Ani Harry, ani szyba, ani pościel, a z pewnością nie Draco. Nie potrafił, nie mógłby oderwać od niego wzroku.
Twarz i dłonie Harry’ego wciąż pokrywała krew. Jego własna. A może jest to jedyny sposób, w jaki Draco potrafił go widzieć... Zastanawiał się, czym spowodował krwawienie. To była magiczna bitwa, ale Harry i tak został ranny. To nie miało sensu, choć z drugiej strony, nic nie miało sensu.
Nic nie miało sensu i nic się nie poruszało. Nikt nie oddychał, nawet Draco. Nic nie mogło wywołać najmniejszego zamieszania, ciszy, ruchu albo zmiany światła, bo jeśli coś takiego się stanie, mogłoby zabrać Harry’ego ze sobą.
Nadal nie wiedzieli, czy Harry wciąż był Harrym, czy może muszelką, która żyła (miejmy nadzieję), choć nie czuła, nie myślała ani się nie poruszała.
Harry mógłby nie żyć i Draco by o tym nie wiedział, ponieważ uzdrowiciele wciąż mówili, że jeszcze oddycha.
Draco za to nie oddychał (a jeśli jednak, nie potrafił tego stwierdzić), ale Harry owszem, więc nadal żył. Może. Chyba że zatracił się w klątwie... obdarowany pocałunkiem
dementorów, których zniszczył. To nie miało sensu.
— Malfoy. — Draco podskoczył i odwrócił się od szyby. U jego boku pojawiła się Granger, trzymająca w dłoni kubek kawy.— Wypij to.
— Nie chce mi się pić — odpowiedział. Bolało go zachrypnięte gardło, a oczy skrywały łzy, których nie mógł wypłakać. Wpatrywał się w Granger beznamiętnie.
— Malfoy... nie rób tego.
— Muszę — odpowiedział. Co innego pozostało poza obserwowaniem, czekaniem i… błaganiem? Tego jednak nikt nie słuchał.
Zamknął oczy, kiedy spłynęła na niego panika. Granger westchnęła i znowu się oddaliła, pokrzyczeć na uzdrowicieli lub prosić Dumbledore’a, to nie miało to znaczenia.
Odwracając się w kierunku okna wychodzącego na pokój szpitalny Harry’ego Pottera, Draco wciąż zaciskał powieki, zmuszając się do oddychania.
Chwilę potem szybko otworzył oczy, przerażony, że Harry mógłby zniknąć, gdyby na niego nie patrzył.
Harry nigdzie się nie ruszał, a Draco zastanawiał się desperacko, przepełniony winą, czy byłoby lepiej, gdyby jednak zniknął.
Nie chciał przychodzić do Świętego Munga i tylko niezbędna potrzeba opieki medycznej nad Harrym mogła przywieść go w samo serce armii Dumbledore’a, ponieważ jeśli nie zostałby przy nim niczym anioł stróż, kto by to zrobił? Posiekaliby swojego bohatera na kawałki i sprzedaliby za najwyższą cenę, by odbudować świat, który on zniszczył razem z Pansy, a Harry go uratował.
Draco nie ufał im, nawet kiedy Granger zapewniała tysiące razy, że wojna została już zapomniana i nikt nie ukaże go, że w niej uczestniczył. Dwie strony, tak bardzo pragnące zniszczyć siebie nawzajem jeszcze kilka miesięcy wcześniej, teraz pracowały razem, by odbudować świat.
Miejsce pobytu Voldemorta pozostawało nieznane albo trzymano je w sekrecie. Draco w ogóle to nie obchodziło.
Wszystko, na czym teraz się skupiał, to by nie rozdzielono go z Harrym.
Wpatrywał się w biały pokój i zakrwawioną twarz Harry’ego (tak naprawdę nie była to krew, choć Draco widział ją we wspomnieniach i na dłoniach), i czekał, aż zacznie
samodzielnie oddychać, by móc go naśladować, pocieszając tym siebie i Harry’ego.
Wróć do mnie, bo ja ciągle oddycham, ale tylko dla ciebie…

***

W końcu zasnął, chociaż wbrew swojej woli, ale nie byłby w stanie pozostać przytomny ani chwili dłużej. Wszystko go bolało, a umysł miał jeszcze bardziej wycieńczony. Usiadł przy Harrym (w końcu mógł wejść do pokoju, zamiast czekać za szybą; dowiedział się nareszcie, że Harry nie miał żadnych obrażeń zewnętrznych, tylko wewnętrzne) i
opierając głowę na łóżku, zasnął. Nie dotykał Harry’ego, bojąc się, że zrobi mu krzywdę. Śnił, a strzępki rozmów — zapamiętanych, nie wymyślonych — przepływały przez jego umysł, szepcząc o momentach mroczniejszych, a czasem lepszych, kiedy walczył z własnym szaleństwem i kiedy Harry szeptał w jego ramionach, więc warto było śnić.
W sennej plątaninie słów Granger odezwała się pierwsza:
— Nie doceniasz go, jeśli myślisz, że nie ma w nim żadnego mroku.
Potem, dla przeciwwagi, ujrzał wspomnienie, w którym Harry uśmiecha się do niego, co było tym, czego potrzebował w jaskiniach, do których nie zaglądało światło. Jego uśmiech przywodził na myśl słońce.
— Podaruj mi coś dobrego — wyszeptał Draco, kiedy tylko go ujrzał, bo był on wart każdego kawałka dobra, które Draco kiedykolwiek posiadał.
A potem postać uśmiechniętego Harry’ego zniknęła i ten sam Harry leżał teraz pod nim. W jego szeroko otwartych oczach czaił się strach, ale również coś... znacznie głębszego.
— Nie chcę cię — wysyczał Draco.
— Nie musisz mnie chcieć — odpowiedział Harry szeptem.
Draco stopił się z nim w jedność, choć Harry dowie się o tym znacznie, znacznie później. Obrazy w jego umyśle zmieniały się coraz szybciej, słowa zlewały razem z nimi, w ogóle do nich nie pasując, i Draco znalazł się w środku Harry’ego, i Harry płakał, a potem ktoś wyszeptał:
— Nigdy tak naprawdę cię nie widzieli...
I wtedy to Harry znalazł się w środku Draco, a nikt inny tego przedtem nie robił, bo Draco nikomu na to nie pozwolił. Ktoś, chyba on sam, powiedział tęsknym głosem:
— Jesteś przerażony? Bo to nie znaczy nic, jeśli nie jesteś przerażony.
Na te słowa Draco obudził się. Ciągle siedział przy boku Harry’ego, którego oddech wciąż odmierzała magia, a którego Draco nie był w stanie wyłapać.
— Nie rób tego — wyszeptał, ale jego głos był jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu poza oddechem Harry’ego, cichym i wymuszonym.
Draco spojrzał na jego bladą twarz z podkrążonymi oczami, których nie otwierał od momentu upadku. Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść tego widoku bez pragnienia krzyku albo destrukcji. I wszędzie było tak cholernie cicho... Cisza ta zawierała oskarżenie, ponieważ gdyby nie ono, Draco równie dobrze mógłby nie istnieć. Nienawidził go,
nienawidził za to Harry’ego i dementorów, świata i kogokolwiek, kto kiedykolwiek myślał, że dla niektórych rzeczy warto ryzykować. Przede wszystkim nienawidził siebie. Nie był to rodzaj nienawiści przepełnionej gniewem, ale głęboki, mroczny, autodestrukcyjny i
bolesny, który sprawiał, że chciał zedrzeć z siebie skórę i przelać krew, kończąc własne życie, by przywrócić do życia Harry’ego.
Nic by to jednak nie dało, myśl była absurdalna. Draco wziął głęboki oddech, przesuwając spojrzenie na dłoń Harry’ego, tak bladą i drobną. Dotknął jej palcami, zaskoczony, że jest ciepła i miękka. Czuł kości i żyły pod skórą. Przygryzł wargę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że ten Harry jest równie ciepły jak tamten, który spędził tak wiele czasu leżąc z Draco w łóżku. Ten Harry nigdy się już nie poruszy, nie będzie nic widział ani nic nie powie, być może nigdy się nie obudzi, nie uśmiechnie ani nie zaśmieje... Może w ogóle nie ożyć, choć magia podtrzymywała jego płuca i sprawiała, że serce nadal biło.
Ostrożnie pozwolił swojej ręce spocząć na wierzchu dłoni Harry’ego. Wyczuwał jego blizny, ledwo widoczne, widział słowa: „Nie będę opowiadać kłamstw” i uświadomił sobie, że Harry nigdy nie miał szansy wytłumaczyć mu, kto go w ten sposób naznaczył. Były też inne blizny. Całą jego dłoń pokrywały tego typu pamiątki, znaki, które podarowali mu inni ludzie.
Po kilku chwilach milczenia odwrócił dłoń Harry’ego, ale nie dotknął jej wnętrza. Tam również była blizna, świeższa, której Draco nie rozumiał i nie był pewien, czy kiedykolwiek zrozumie.
Zerknął na jego nieobecną twarz, a potem znowu na zniszczoną dłoń. Biorąc głęboki oddech, zaczął powoli ją głaskać, wyczuwając palcami wzgórki i zagłębienia.
— Tak wiele blizn... — wyszeptał do siebie. Harry Potter miał je wszędzie, na zewnątrz i wewnątrz.
Odsunął swoją rękę i przyjrzał się ponownie wnętrzu dłoni. Harry miał tam znak, który wgryzł się w jego skórę, lecz pozostawał rozpoznawalny — lustrzane odbicie rodowego herbu Malfoyów. Zionący płomieniami smok kierował łeb w lewo zamiast w prawo, czyli w kierunku, w którym leciał na herbach i tarczach dekorujących rodzinną rezydencję w
czasie, gdy Draco dorastał, w kierunku, w którym zwrócony był na rodowym pierścieniu. Tym samym, który Harry trzymał w dłoni, kiedy Draco dobiegł do niego po bitwie. Ściskał go na tyle mocno, by wyrył bliznę. Draco nie potrafił sobie wyobrazić, co przekonało go, że to jego pierścień jest jedyną rzeczą, którą warto było trzymać.
W pomieszczeniu było bardzo, bardzo cicho, choć milczenie niemal błagało o przerwanie go krzykiem. Draco krzyczał od momentu, kiedy Harry upadł, tyle że nikt nie mógł
usłyszeć zachrypniętych wrzasków, ponieważ zamknął je głęboko w sobie razem z nienawiścią do samego siebie i przerażeniem, którego nikomu nie pozwolił dostrzec. A Harry nadal spał…

***

Granger wyszła. Wyjaśniała sytuację Dumbledore’owi, prasie albo komuś jeszcze, co w ogóle nie miało znaczenia. Pokój pozostał taki sam i Harry również był taki sam, z tym wyjątkiem, że Draco nie patrzył na niego, i to od dawna. Nie pamiętał, jak długo to trwało, ale myśl o patrzeniu na martwą twarz Harry’ego, obserwowanie, jak powoli znika, zakleszczony w koszmarach pozostawionych przez ludzi, których zmuszony był ocalić,
sprawiało, że odczuwał mdłości.
Zaczął odmierzać swoje życie oddechami Harry’ego, głośnymi i świszczącymi, a zdaniem Draco coraz słabszymi. Dni mijały, wytyczane pracą magii, co wywoływało u niego wściekłość, bo to nie było wystarczające. Pragnął uśmiechów Harry’ego, jego głosu i dotyku, śmiechu i wszystkiego innego, to nie było sprawiedliwe i...
Oddech Harry’ego zmienił się, gdy Draco obserwował blizny na jego dłoni, a kiedy usłyszał ową zmianę, zamarł w bezruchu. A więc to teraz. Magia nie wystarczyła i Harry umierał, nadeszła wyjątkowa chwila znacząca, że Harry odchodzi i że Draco powinien nad nim czuwać i błagać o przebaczenie, bo nie potrafił go chronić. Nikomu innemu nie zależało na Harrym tak bardzo jak jemu, więc to on będzie patrzył, jak umiera i będzie miał dla siebie przynajmniej cząstkę Harry’ego, której nie posiądzie nikt inny.
Podniósł więc wzrok, by go obserwować, ale w tej samej chwili napotkał spojrzenie zielonych oczu.
— Harry? — wychrypiał.
Harry leżał nieruchomo przez długą chwilę, w której Draco zdał sobie sprawę, co zaniepokoiło go w tym nagłym przebudzeniu. Harry wyrwał swoją rękę z jego uścisku i zaczął szlochać, wykrzywiając twarz w absolutnym przerażeniu.
Draco był zaszokowany. Pragnął cieszyć się z tego, że Harry żyje, ale równocześnie chciał potrząsnąć nim, żeby go przestraszyć. Jakaś jego część obawiała się szaleńczo, że z
Harrym coś jest nie tak, ponieważ jego wzrok był pozbawiony wyrazu, wyglądał mrocznie i przepełniał go ogromny lęk, więc Draco nie poruszał się, nie mówił ani nie oddychał, kiedy Harry rozpadał się na jego oczach.
Nienawidzi mnie, boi się mnie, myśli, że nie żyję, pomyślał panicznie Draco. W ogóle nie wie, kim jestem.
Ostatnia myśl pojawiła się, kiedy Harry wysyczał: „Odsuń się ode mnie”, więc Draco wstał z krzesła i cofnął się w stronę wyjścia, pragnąc zrobić coś, by Harry przestał się bać, nawet jeśli oznaczało to, że od niego ucieknie i nigdy nie wróci. Nie poznaje mnie, wrzeszczał głos w jego głowie. Chciał zapaść się pod ziemię, umrzeć, cokolwiek. Zamiast tego odwrócił się do drzwi i pociągnął za klamkę.
— Draco — jęknął Harry. Draco zesztywniał i powoli skierował wzrok na łóżko. — Proszę.
— O co chodzi? — wyszeptał, powracając do Harry’ego i desperacko pragnąc go dotknąć.
— Boję się. — Harry zaczął drżeć, wpatrując się w cienie, których Draco nie widział. — Powstrzymaj je, niech znikną!
Draco szybko rozejrzał się po pokoju z jeszcze większą obawą.
— Nic tu nie ma! — krzyknął. — Co... co mam zrobić? — Wyciągnął dłoń i ostrożnie dotknął ramienia Harry’ego, ale ten odpowiedział agresją i uderzył Draco w policzek.
— Nie dotykaj mnie — warknął.
Draco wpatrywał się w niego w szoku, nie czując bólu, łez ani niczego innego. Potem Harry zaczął krzyczeć coś o strachu i cieniach, i drapał się po skórze, a Draco nie
rozumiał. Zareagował instynktownie, wspinając się na łóżko, mimo że nie wiedział, co się dzieje, i ujął dłonie Harry’ego, trzymając je mocno, po czym oplótł go ramionami i przytulił do siebie.
— Już w porządku, w porządku — powtarzał, kiedy Harry, warcząc, starał się wyrwać z jego uścisku. W końcu zamarł w bezruchu, poddał się Draco i zaczął szlochać.
— Co się dzieje? — wyszeptał drżącym głosem.
Draco nie wiedział, więc jedynie głaskał go po włosach i starał się nie uronić ani jednej łzy.
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła Granger, a za jej plecami czaiła się pielęgniarka. Draco był całkowicie bezradny, kiedy Hermiona uniosła dłoń do ust.
— Jest przytomny — wyszeptała.
— Jest obłąkany.
I wtedy Draco zaczął płakać.

***

Ramiona Granger były chude i kościste, i Draco nie pozwoliłby jej ani się do siebie przytulić, ani przylgnąć, ani w ogóle dotknąć. Jeśli chciała płakać, mogła to robić, ale nie w jego objęciach.
Ronald Weasley przyszedł do Świętego Munga, gdy usłyszał wieści (w jaki sposób, Draco nie wiedział, ponieważ gazety miały teraz ograniczoną liczbę wydawanych egzemplarzy i nikogo nie interesował Harry Potter, bohater, który nadal żył, a tylu innych było
martwych, więc jakie znaczenie ma jeden chłopiec?), podbiegł do Granger i starał się ją przytulić, ale wtedy Draco otoczył ją ramionami i pozwolił jej przylgnąć do siebie i płakać. Lepiej, żeby płakała przy nim niż przy Ronaldzie Weasleyu. On powinien zginąć, zniknąć, nie powinien być dopuszczany w pobliże Harry’ego, bo ten był złamany i oszalał, a Weasley (gdzie on się podziewał przez ten cały czas?), nazwał Harry’ego zdrajcą, wrzeszczał na niego, a teraz przypałętał się z tą swoją brudną krwią. Krew Weasleyów,
zdaniem Draco, była gorsza niż krew mugolaków. Granger przynajmniej ich nie opuściła. Hermionę nie obchodziło, kto ją przytula, bo właśnie rozpadała się na kawałki. Być może po tym, co się zdarzyło, miała do tego prawo. W pociemniałych oczach Weasleya pojawiło się zdruzgotanie, a jego twarz pobladła.
— Co ty tu robisz, Malfoy? — wyrzucił. — Nie powinieneś umierać w celi w Azkabanie? Draco spojrzał na niego lodowato, po czym odwrócił wzrok. Nie zniży się do tego, by mu odpowiedzieć.
Jeśli Weasley nadal włóczył się w pobliżu, Draco nie był tego świadomy. Zwinął się w kłębek na krześle z Granger przy boku, a ona płakała przez całe godziny. W tej chwili Ronald w ogóle się nie liczył, a gdyby właśnie wtedy umarł, Draco w ogóle by to nie obchodziło.
Był taki wściekły. Uzdrowiciele nie pozwolili mu zobaczyć Harry’ego od wielu godzin, starając się wyjaśnić, co jest z nim nie tak i w jaki sposób to naprawić.
Draco wiedział jednak, co jest nie tak. Zniszczył Harry’ego. Granger zdecydowała, że jedynym sposobem, by Harry wykrzesał z siebie wystarczającą dawkę nienawiści, jest zdradzenie go przez Draco. Złamanie mu serca. Śmierć i poczucie winy. Draco wykonał plan i teraz Harry nigdy nie powróci. Pansy powiedziała mu, że dla niektórych rzeczy warto podejmować ryzyko, zaryzykował więc wszystko dla świata i przegrał, nie był wystarczająco silny, ale z pewnością nie będzie płakał. To był jedynie moment słabości, jego oczy pozostawały teraz zupełnie suche, tak bardzo, że paliły żywym ogniem, a za niego płakała Granger. Harry został złamany i Draco również, a jeśli... jeśli ktokolwiek pomyślał, że Draco wyjdzie z tego cało, był szalony. Niezaprzeczalnie i kompletnie szalony.
Mijały godziny, w czasie których uzdrowiciele próbowali uspokoić Harry’ego, uciszyć go albo przekonać, że nie są potworami ani demonami kryjącymi się w cieniu, gotowymi by go zniszczyć.
W końcu Harry dał za wygraną.
Tak jak przy wszystkim, co dotyczyło Zaklęć Niewybaczalnych, trudno było określić, co mu się stało, choć uzdrowiciele próbowali. Niektórzy podsuwali pomysł, że stracił zmysły, a inni uważali, że jest to efekt uboczny dużej mocy klątwy, która przez niego przepłynęła. Obwiniano za to również deszcz resztek po dementorach, ponieważ czarna magia musiała znaleźć gdzieś swoje miejsce. Wtargnęła do jego wnętrza i została tam, zanurzając Harry’ego w permanentnym stanie jego samoświadomości pomieszanej z koszmarami. Siła klątwy zebrana z całego świata uderzyła w niego i zniszczyła go.
Świat był jednak zbyt zajęty grzebaniem zmarłych i sprzątaniem całego bałaganu, by zauważyć zniszczoną skorupę, pozostałą po Harrym, który ich uratował. Draco uważał to za makabrycznie zabawne. Zawsze sądził, że po tym, jak Harry Potter w końcu ocali
świat, pojawią się konfetti, balony, wata cukrowa i wir karnawału. Zamiast tego dostał żałobę i stopniowe rozjaśnianie nieba.
Stan Harry’ego pozostał bez zmian. Bywały momenty, kiedy rozpoznawał Draco, choć robił to z rezerwą, jakby widział bezpieczeństwo i schronienie, ale nie potrafił go nazwać. Kiedy indziej szeptał błagalnie jego imię i prosił, by ocalił go od koszmarów, których
Draco nie dostrzegał. Jego dotyk nie uspokajał Harry’ego i w większości przypadków reagował na niego agresją. W swoim nowym położeniu Harry potrzebował dotyku, choć nie potrafił go znieść.
Draco mimo tego pragnął kontaktu, bo Harry wciąż był Harrym, nawet wtedy, gdy przypominał zwierzę, przestraszone i obce.
Zabrał go do domu (nowego, białego, czystego i nietkniętego przez nikogo, znajdującego się w Londynie) i Harry spał w pokoju Draco, choć czasem wściekał się i atakował go.
Draco musiał wtedy zamykać drzwi sypialni na klucz i spać na kanapie (choć w ogóle rzadko sypiał).
Mijały tygodnie i stan Harry’ego się nie poprawiał. Widział rzeczywistość, której częścią Draco był rzadko i mógł zaoferować mu jedynie znikome poczucie bezpieczeństwa.
Świat leczył rany, zmarli zostali pogrzebani, z nieba zniknęła szara mgła, będąca bardziej efektem strachu niż czynników atmosferycznych, a słońce znowu świeciło pełnią blasku. Ci, którzy przetrwali, żegnali swoje demony, koszmary i śmierć, przeżywali żałobę, ale godzili się z losem i pozostawiali zło za sobą, ponieważ jeśli cokolwiek miałoby służyć za motywację do pogodzenia się ze śmiercią bliskich, była to wina z powodu skrywanego uczucia ulgi. Mugole i czarodzieje, wszyscy, którzy nadal pozostali przy życiu z umysłem zdolnym do produkowania jakichkolwiek myśli, dziękowali Bogu i Merlinowi za to, że ci zabrali kogokolwiek innego, tylko nie ich samych.
Dzieci zapomniały o klątwie w przeciągu kilku dni, puszczały latawce i chichotały na ulicach, a tylko garstka tak naprawdę kogoś straciła — umysł dziecka jest bardzo wytrzymały.
Dorośli nadal pozostawali w szoku, chodzili z podkrążonymi oczami i starali się poukładać wszystko tak, jak przed klątwą, ignorując fakt, że nie istniało już coś takiego jak
porządek.
W dzielnicy Draco Harry Potter krzyczał i drapał własną skórę w szalonym pragnieniu, by się z niej wydostać, ludzie byli jednak zbyt zajęci obserwowaniem latawców i
nasłuchiwaniem odgłosów z nieba. Pomijając Draco.
Nigdy nie przejmował się latawcami i niebem, a teraz miał do tego jeszcze mniej cierpliwości. Gdyby Draco został zgubiony, zanim spotkał Harry’ego, nie dałby sobie rady.
To, że on wciąż żył w jakiś sposób, ale nie taki, który by się liczył, sprawiało, że ból stawał się jeszcze silniejszy.
Draco odchodził niezauważony, opiekował się Harrym, karmił go, przytulał, kiedy ten mu pozwalał, ale stopniowo zaczynał umierać. Świat ruszał do przodu, jednak bez niego, a jedyną z niewielu rzeczy, które były w stanie przerwać ten zamknięty krąg, stanowiły wizyty Granger.
Za każdym razem, kiedy przychodziła, przynosiła wieści z zewnątrz: o odbudowie
ministerstwa, o zawarciu pokoju między poplecznikami Voldemorta i Dumbledore’a, o mugolach powracających do zdrowia po wyniszczającej epidemii. Draco w ogóle to nie obchodziło, choć jego mała cząstka cieszyła się jej towarzystwem, ponieważ patrzenie w umęczone oczy Harry’ego niszczyło mu nerwy.
Kiedy czasem patrzył w zielone oczy Harry’ego, wyglądały niemal jak kiedyś.
Mroczniejsze i bardziej dzikie, ale wciąż w niezdefiniowany sposób należały do niego.

Czasem zatracał się w nich, podążał coraz głębiej, a gdy natknął się na samo dno, czuł, że cały zatraca się w udręczonej zieleni.
Zdarzyło się to, kiedy Harry pochylił się ku niemu, spokojny, ukojony i śpiący, a koszmary stanowiły jedynie odległe wspomnienie. Draco tulił go i głaskał po włosach, wdzięczny za te chwile, kiedy Harry z nim nie walczył. Był wyczerpany, ale nie mógł spać, kiedy spał Harry, bo ktoś musiał nad nim czuwać, a pozostał tylko on...
Wtedy jednak Harry nie zasnął. Odsunął się od Draco i spojrzał na niego szeroko otwartymi, pociemniałymi i zamyślonymi oczami, w których nie było odbicia smoków.
Przynajmniej raz Draco widział w nich siebie samego i wtedy zatracił w nich ostatnią
cząstkę siebie, nie mogąc mu się oprzeć. Wraz z powietrzem uleciał ostatni strzęp jego duszy, a po chwili pochylił się i złożył na ustach Harry’ego pocałunek.
Był słodki i delikatny, tak ostrożny, że oddech zamarł mu w gardle i niemal umarł z pragnienia. Harry przez pół sekundy (która w głowie Draco trwała całą wieczność) odpowiadał na pocałunek.
Druga połowa sekundy przyniosła ze sobą ostrzeżenie, kiedy Harry zamarł w bezruchu i chwilę potem oderwał się od niego z warknięciem. Jego ręka poszybowała instynktownie w górę, a paznokcie przesunęły się po policzku Draco, pozostawiając cztery czerwone
ślady. Draco wpatrywał się w niego zaskoczony, powoli zaczynając krwawić.
Harry zmrużył oczy na widok krwi, a potem, zagubiony i zakłopotany, wzdrygnął się i zaczął płakać.
— Cicho — szepnął Draco drżącym głosem. — Już dobrze. Merlinie, przepraszam...
Minęło sporo czasu, zanim udało mu się go uspokoić, a kiedy w końcu to zrobił, Draco zamknął oczy i zignorował piekącą twarz. Upewniwszy się, że Harry zasnął i się nie obudzi, zszedł z łóżka i poszedł do łazienki.
Przez długi czas patrzył w lustrze na swoje zmierzwione włosy, których nie czesał od wielu dni, na szeroko otwarte, szare oczy i krwawe ślady na policzku. Nie myśląc i nie mogąc się uspokoić, uderzył w lustro otwartą dłonią. Jego odbicie popękało, a ręka zaczęła krwawić.
Nie wiedział, jak długo jeszcze będzie w stanie to robić. Załamywał się z powodu tego, że po tym, co Harry mu zrobił, nie miał siły dłużej się nim opiekować — to był jego sekret. Ale i tak będzie to robił, dopóki nie umrze obok niego, będzie o niego dbał, ponieważ nie zrobi tego nikt inny.
Ktoś zapukał do drzwi i Draco zesztywniał, zerkając na lustro, które samo się naprawiło. Szybko zmył krew z twarzy i opatrzył dłoń ręcznikiem, po czym poszedł otworzyć drzwi. Granger.
Włosy miała odgarnięte do tyłu, a jej twarz była w jakiś sposób bardziej czysta i promienna niż cokolwiek, co Draco ostatnio widział, pomijając słońce. Rozwścieczyło go to, że zdawała się powracać do siebie, błyszczeć, kiedy światło Harry’ego przygasało.
— Draco — odezwała się uprzejmie. — Co u ciebie? Jak się miewa Harry? Jakieś zmiany? Nie była zła. Zależało jej, ale nie istniało nic, co mogłaby zrobić i doskonale o tym wiedziała. Draco również zdawał sobie z tego sprawę, choć tego nie akceptował.
Zastanawiał się, kogo z nich czyniło to odważnym: jego czy Granger.
— Bez zmian — odpowiedział krótko. Coraz trudniej było mu utrzymać swoją maskę irytującego lekceważenia.
Granger sama zaprosiła się do środka, tak jak Draco przewidywał.
— Przyniosłam ci coś — powiedziała, rozpakowując jedzenie. Miała nawyk przynoszenia resztek posiłków, które zrobiła, a czasami dorzucała do tego zakupy. Nigdy zdawała się nie zauważać, że Draco tego nie je. Nie było na to czasu. Harry go potrzebował.
Rozkładając jedzenie na kredensie, mówiła do niego, ale był zbyt wyczerpany, by słuchać. Usiadł na kuchennym stole i wpatrywał się w słoje w drewnie. Kiedy Granger skończyła, usiadła koło niego z umoczoną w zimnej wodzie szmatką, wciąż mówiąc. Bez komentarza przytknęła ją do jego policzka, a potem odwinęła ręcznik i uleczyła jego dłoń. Kiedy Draco wciąż wpatrywał się w blat stołu, powiedziała cicho:
— Draco, nic nie możesz już dla niego zrobić.

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz