Wolność cz.2

276 22 5
                                    


Hermiona wróciła do podziemi następnego dnia, blada i posępna. Harry wiedział o jej powrocie, jeszcze zanim ją zobaczył — krzyczała w holu na Draco, a zaraz potem wparowała do pokoju.
— Draconie Malfoyu! Przysięgam, że cię zabiję! Coś ty zrobił?! — Uklękła przy łóżku Harry’ego i zaczęła głaskać go po twarzy. — Harry — powiedziała z troską w głosie. — Wszystko w porządku? Tak bardzo mi przykro, nigdy nie pozwoliłabym mu cię zabrać, gdybym wiedziała, że tak zrobi. Co on ci właściwie zrobił?

Powiedzenie, że go pieprzył, sprawił, że Harry go pokochał, że pragnął umrzeć, ale Malfoy dał mu powód do życia, do tego wszystko to równocześnie, zdawało się niewłaściwą odpowiedzią. Harry zamrugał i spojrzał nad jej ramieniem w stronę progu, z którego krzywił się Draco.
— Gdzie jest Ron? — zapytał, starając się zmienić temat.
— Zabrałam go do rodziców. Oni... przetrwali. Mugole nazywają klątwę chorobą wściekłych krów, dasz wiarę? — W jej głosie pobrzmiała nuta zmęczenia. — Dbają o niego. Ron nie jest teraz raczej... przy zdrowych zmysłach. Ale wolałabym o tym nie mówić. Pozwól, że cię rozwiążę. — Sięgnęła po różdżkę, ale Harry złapał ją za nadgarstek.
— Nie rób tego — powiedział cicho, po czym spojrzał na Draco. — Muszę z nią porozmawiać, dasz nam chwilę? — zapytał go łagodnie, ponieważ wiedział, jak
zareagował na Hermionę i nie chciał, by zabrzmiało to tak, jakby właśnie wybierał czyjąś stronę. Malfoy, skrzywiwszy się po raz kolejny, odszedł.
— Nie rób tego? — powtórzyła przyjaciółka. — Harry, nie możesz spędzić reszty swojego życia będąc przywiązanym do łóżka tego chłopaka.
— Nie rozumiesz. To trudne.
Hermiona gwałtownie wypuściła powietrze, którego podmuch podniósł jej do góry grzywkę z czoła.
— Nie rozumiem, Harry? Widziałam, jak siostra mojego najlepszego przyjaciela umiera i spędziłam trzy ostatnie dni przekonując Rona, że wciąż ma coś, dla czego warto żyć,
mimo że Ginny zabił jego najbliższy przyjaciel... — przerwała nagle.
Harry zamknął oczy, skupiając się na oddechu i starając się nie panikować. Nieskończona cisza stawała się niemal nie do zniesienia.
— Ja... — powiedział po długiej chwili — nie miałem tego na myśli. Chodzi mi o to, że nie zostawię Draco.
— Nie mówię, żebyś go zostawiał. Jeśli to jest twój sposób na uniknięcie odpowiedzialności za coś, co poszło źle, Harry…
Harry otworzył oczy.
— Uniknięcie odpowiedzialności? — powtórzył. Hermiona skrzywiła się.
— Nie miałam na myśli, że tego unikasz, po prostu...
— Wiem, że to moja wina, dobrze? Wiem, że to wszystko przeze mnie! Niczego nie unikam. Ja... zrobiłbym cokolwiek, żeby to zmienić i przywrócić im życie.
— Im? — wyszeptała. — Ginny i... i...
— Lucjuszowi.
— Harry. Niektórzy ludzie zasługują na śmierć.
— A kim ja jestem, żeby o tym decydować? — zapytał, po czym potrząsnął głową. — Nieważne. Nie unikam odpowiedzialności. Bycie przywiązanym do łóżka Draco trudno uznać za najlepszy sposób na wyłganie się od dalszych badań, Hermiono. Za kogo mnie masz?

— Nie o to mi chodzi! — krzyknęła. — Miałam na myśli coś innego. Posłuchaj, Harry, próbuję zrozumieć. Nikogo nie oskarżam i nie winię za to, co się tam stało. Nie rozumiem, jak mógłbyś... to znaczy, wiem, że czasem pewne sprawy warte są
poświęcenia w imię wygrania wojny, a Ginny była...
— Zamknij się, do cholery — powiedział chłodno. — Nie mogę... nie mogę dłużej tego słuchać.
— Staram się pomóc.
— Ale nie pomagasz.
Hermiona wzięła głęboki oddech.
— Wyjaśnij mi — zaczęła ostrożnie — jak to pomaga w zwalczeniu klątwy.
— Nie wszystko kręci się wokół klątwy.
— Harry. Dlaczego nie pozwolisz mi się rozwiązać, żebyśmy mogli kontynuować poszukiwania i wymyślić, jak można ją pokonać? Mam kilka pomysłów dotyczących
czarnej magii, jasnego patronusa i rodzaju siły, jaka potrzebna jest, by stworzyć tego rodzaju moc, przetransferować ją do...
— Chodzi o to — przerwał jej — że gdybym nie był przywiązany, nie byłoby mnie tutaj, a Draco nie jest jeszcze gotowy, by puścić mnie wolno.
Dziewczyna zamrugała.
— Nie rozumiem.
— Wszyscy, których kocham, albo tracą zmysły, albo kończą martwi, a ja nie pozwolę mu zginąć tak, jak zrobiło to już wielu, przeze mnie bądź dla mnie, podążając za mną na bitwy, które z góry i tak skazane były na klęskę.
— Kochasz...? — wyszeptała, otwierając szeroko oczy.
— Draco — odpowiedział cicho — jest jedyną osobą, za którą walczyłbym w tej wojnie, jedyną na świecie, która zdaje się widzieć mnie takiego, jaki jestem, bez tych bzdur o środku do osiągnięcia celu, symbolu nadziei i wiary i wszystkim innym, w co przestałem wierzyć wiele lat temu. Bohater musi prowadzić ludzi do zwycięstwa i walczyć w bitwach, w których wszyscy pozostali boją się brać udział. Walczyłbym i umarł za niego, ale wiem, że on pójdzie za mną, bo mnie potrzebuje, a ja nie poprowadzę go tam, gdzie wygrana jest niemożliwa. Ja nie przetrwam tej wojny, oboje o tym wiemy, a ty tym bardziej. Ale nie chcę, żeby on też umarł.
— Znajdziemy sposób, Harry.
— Ja znajdę sposób. Sam. Bez niczyjej pomocy. Tak robią bohaterowie.
— Przedtem mówiłeś, że nie potrafisz tego zrobić — powiedziała Hermiona, drżąc. — Pozwól nam pomóc. Chcemy ci pomóc. Powiedziałeś, że nie walczyłbyś...
— Powiedziałem, że walczyłbym dla niego i właśnie tak zrobię. Ale nie z nim. Tyle że nie mogę go tak po prostu zostawić. Nie sądzisz, że już bym odszedł, gdybym mógł?
— Więc dlaczego...
— Myślę, że wszystko sprowadza się do odpowiedzialności. On mnie potrzebuje, Hermiono, i wiem o tym. To ja utrzymuję go przy zdrowych zmysłach i dlatego nie chce mnie puścić. Jestem dla niego jedyną formą kontroli, jaką posiada nad koszmarami pochłaniającymi jego siły i umysł. Jest przerażony wizją utraty tej kontroli, czyli mnie. Nie mogę go opuścić, bo to go zniszczy, a za to nie chcę być odpowiedzialny, nie mogę. Ale nie mogę też zostać. Zabijam wszystko, co kocham. Dlatego to on musi pozwolić mi odejść.
Hermiona oddychała ciężko, a w jej oczach błyszczały łzy.
— Bo jeśli on pozwoli, byś odszedł, nie będzie to twoim wyborem i Malfoy nie będzie mógł cię za to winić. — Harry pokiwał głową. — Więc wolisz pozostawić nas wszystkich w szponach klątwy niż ryzykować życie Malfoya.
— Draco cierpi z jej powodu tak samo, jak wszyscy, a ja ją zniszczę. Ale dokonam tego sam. Tak przecież postępują bohaterowie. Żyją samotnie, walczą samotnie i umierają samotnie, więc i ja tak zrobię, a z nim wszystko będzie w porządku, zadbam o to.
— To egoistyczne — powiedziała Hermiona. Po policzkach spływały jej łzy. Harry zastanawiał się, czy to z powodu tego, że był gotów umrzeć za Draco, lecz nie uczynił takiej deklaracji w stosunku do niej, czy może dlatego, że obawia się, iż zostawi ich i będzie walczył sam.
— To jedyny sposób, w jaki mogę to zrobić — powiedział, brzmiąc jednak bezradnie. Jego własne oczy zaszkliły się łzami.
Hermiona potrząsnęła powoli głową.
— W takim razie cieszę się, że jesteś tu przywiązany — stwierdziła cicho. — Bo to brzmi dla mnie jak tchórzostwo. I jeśli magiczne więzy są tym, co daje ci odwagę, by pozostać, jestem z nich zadowolona.
Odwróciła się i odeszła, nie wypowiedziawszy już ani słowa.


***


— Wszystko w porządku?
Harry uniósł głowę. Draco stał w progu z malującą się na twarzy troską.
— Dlaczego miałoby nie być?
— Granger się wścieka, cisnęła przez pokój kilkoma książkami i przyrzekła, że rzuci na mnie klątwę, jeśli tylko powiem do niej choć jedno słówko.
— Och. — Harry skrzywił się.
— Co się stało? — Draco wszedł do pokoju i usiadł na skraju łóżka.
— Rozmawialiśmy. Hermiona myśli, że używam klątwy wiążącej, by uniknąć wzięcia odpowiedzialności za zabicie Ginny.
Malfoy zmrużył oczy.
— Zabiję ją — fuknął, wstając z łóżka.
— Nie, Draco, poczekaj! — krzyknął Harry. — Przestań... daj spokój... ona nie chciała tego zainsynuować...
— Zasłużyła na śmierć.
— To samo powiedziała o twoim ojcu, a ja go broniłem.
Gniew w oczach Draco zaczął odpływać w bezbarwną i chaotyczną ciemność. Malfoy opadł z powrotem na łóżko.
— Dziękuję — powiedział po chwili ciszy. — Powinienem wrócić i zobaczyć, czy Granger i Pansy jeszcze się nie pomordowały.
— Nie... nie odchodź. Zostań ze mną. Jestem taki zmęczony, ale nie mogę zasnąć… proszę, Draco. Ciągle mam te sny i...
Malfoy zerknął na drzwi, a potem na niego, uśmiechając się przy tym ponuro.
— Zostać z tobą czy iść i podziwiać, jak Pansy rozrywa Granger na kawałki? Naprawdę, Potter, myślisz, że mógłbym przegapić coś takiego? — Mimo wypowiedzianych słów ułożył się obok Harry’ego. Po chwili wahania zdjął zaklęcie wiążące. — Przyrzeknij, że mnie nie opuścisz — poprosił.
— Nie mógłbym, nawet gdybym chciał — odpowiedział Harry, przytulając się do niego. Draco musnął ustami jego wargi.
— Śpij więc, Potter. Będę cię obserwować i obudzę, kiedy zaczniesz śnić. Harry westchnął cicho i pogrążył się we śnie.
Śnił o pasmach nieharmonijnej melodii, która przedzierała się przez pulsujące kolory. Był od nich jednak bardzo oddalony, znów kręcił się w kółko, dokładnie tak jak działo się to na jawie, wciąż zataczał kręgi i upadał z rozpostartymi ramionami. Strzępy kolorów, muzyki i dźwięków wirowały wokół w różnorakich kombinacjach. Stanowiły malutkie
migawki rzeczy, które go ukształtowały — rude włosy Ginny, gryfońską mieszankę złota i szkarłatu, szarość oczu Draco i zieleń jego własnych, intensywną żółć słońca. Muzyka składała się z fragmentów rozmów i szeptów, głosów, piosenek i krzyku i zrozumiał, że kręcenie się w kółko posiada swój sens, cel, a on właśnie miał odkryć, czemu dał się porwać, czym były te kolory i dźwięki odległej muzyki, splecione, drżące i odbijające się echem w strzale pistoletu. A potem we śnie pojawił się Draco, z twarzą całkowicie nieruchomą, bladą, drżącą i pełną przerażenia.
Nie był to koszmar, choć powinien być. Otaczała go nienawiść, przerażenie i żal, ale Harry ledwie zdawał sobie z tego sprawę, nie widział kolorów przeszłości, a może i przyszłości. Jedyne, co się liczyło, to Draco, który był z nim, we śnie i w sercu, tak jak zawsze było, albo tak, jak zawsze powinno być.
Gdy pusty i chłodny wzrok Malfoya spoczął na nim, nie miało znaczenia to, że dłonie Draco pokrywała krew ojca, liczyło się jedynie, że Harry stał obok. Malfoy uśmiechnął się w sposób, który sprawiał, że sen wart był śnienia, sprawiał, że wschodziło słońce, a złote promienie paliły pasma kolorów i dźwięków na popiół.
Obudził się, gdy Draco potrząsnął go za ramię i wypowiedział jego imię, odgarniając mu włosy z czoła i głaszcząc twarz. Wciąż zaspany Harry wymamrotał coś z rozdrażnieniem, wyrwany ze snu, który powinien być koszmarem, ale nim nie był.
— Śniłeś — wyszeptał Draco, całując go w ucho. — Koszmar?
— Nie — wymamrotał Harry, wzdychając sennie.
Malfoy wyglądał na zaskoczonego, uśmiechał się nieznacznie.
— Łał — podsumował. — To rzadkość.
— Mhm. — Harry trącił nosem szyję Draco i zamknął oczy, jedną dłoń wślizgując pod jego koszulkę i przyciskając ją do ciała. Zastanawiał się, czy to aby rzeczywiście nie był koszmar. Istniała jedyna rzecz, do której się nie przyzwyczai: życie w jaskini. Nigdy nie wie, która jest godzina, czy słońce już wstało, czy na zewnątrz nadal panuje ciemność. Spowiła ich długa cisza i Harry niemal na powrót zasnął, ale Draco wyszeptał z wahaniem:
— Harry?
— Co?
— Naprawdę miałeś to na myśli?
— Co miałem na myśli? — Świadomość Harry’ego zarejestrowała raczej delikatny głos, niż poszczególne słowa. Uśmiechnął się nieznacznie, usiłując się skupić.
— Że mógłbyś za mnie umrzeć.

Powiedział tak? Zmarszczył brwi, starając się sobie przypomnieć. Draco przycisnął twarz do jego włosów w nerwowym geście i wymamrotał coś, czego Harry nie dosłyszał.
— Co?
— Powiedziałeś, że mnie kochasz.
— Kiedy? Ja… — Zamrugał. — Znowu podsłuchiwałeś pod drzwiami.
— Tylko... troszkę — przyznał Draco. — No dobrze, usłyszałem większość. Nie chciałem...
— Cicho — mruknął Harry, myśląc tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to rozespany umysł, usiłując poskładać to, co wcześniej powiedział Hermionie. Nie potrafił przypomnieć sobie słów, których użył, choć ich sens wciąż był wyraźny. Podjął próbę wyjaśnienia: — Wszystko... wszystko, czym jestem... wszystkie części, jakie składają się na mnie i które mają jakiś sens to te, które widzisz ty. Ty jeden jedyny. Myślałem, że jestem kimś, kim widzą mnie inni... a to wszystko, co myślałem ja, to tylko pozory. Cień mnie albo to, kim chciałem być. Ale ty je widzisz. Za to mógłbym umrzeć, tak. Bo ty określasz mnie w taki sposób, w jaki chcę być określany. Czy to ma jakiś sens? — Podniósł głowę i spojrzał błagalnie na Draco.
Malfoy rozważał przez moment jego słowa, a potem pokiwał głową.
— Wiesz, to nie jest miłość — powiedział zdecydowanie, ale delikatnie.
— Nie jest?
— Nie.
Harry uśmiechnął się.
— Wiem. Miłość to... puchate króliczki i… lizaki. Może wata cukrowa. Kwiaty i wschody słońca. I... — Przełknął ślinę, przyciskając twarz do Draco. — I czekoladowe pocałunki. Wszystkie dobre rzeczy.

Malfoy uśmiechnął się tuż przy jego skroni.
— A to jest...
— Nienawiść, strach i szaleństwo — odpowiedział Harry bez wahania. — Wszystko, co mroczne i przerażające. Pocałunki na pożegnanie i dłonie brudne od krwi.
Nastąpiła dziwaczna, pełna zamyślenia cisza. Draco nie odpowiedział na zachrypnięte słowa Harry’ego, nie zaprzeczył ani nie zgodził się z tym ryzykowanym zwierzeniem. Harry zasnął, przytulał go, oplatając ochronnie ramionami.


***


Minęły trzy dni, zanim osobliwie mroczny raj, w którym Harry pozwolił sobie egzystować, zaczął pękać w szwach.
Draco znowu przywiązał go do łóżka, jednak nie uwięzienie było niebem, a to, że tak
często do niego zaglądał, przynosząc mu jedzenie i czasem karmiąc go, mimo że Harry mógł zjeść posiłek samodzielnie. Draco wsuwał w jego usta śliwki i gruszki, a on udawał protest, co Malfoy kwitował obrażonym spojrzeniem, dopóki Harry się nie poddał. Potem leżał obok niego i rozmawiał z nim o wszystkim poza klątwą oraz wojną i podobnymi sprawami. Czasami nad umysłem Draco kontrolę przejmowały koszmary i wtedy wtulał się w jego ciało, zamykając oczy i drżąc, póki nie minęły. Innym razem obserwował, jak Harry zasypia, a ostatnią rzeczą, którą ten widział przed zaśnięciem, była twarz Draco. Nie wyobrażał sobie wspanialszego nieba niż to, które posiadał.
W końcu jednak rozpadło się, bo żaden raj nie może trwać wiecznie.
Gdy to się stało, Harry spał. Śnił, ale w pewnej chwili poczuł, że Draco potrząsa gwałtownie za jego ramię.
— Wstawaj. No już, obudź się, Potter.
— Co się dzieje? — zapytał Harry, zaspany, po czym nieprzywiązaną do łóżka dłonią sięgnął po okulary.
— Wychodzimy. Zamrugał.
— Gdzie?
— Zamknij się, nieważne, po prostu wychodzimy. Zobaczyć wschód słońca. Tak, po to wychodzimy.
Harry nie uwierzył mu, ale krótkie zerknięcie na jego pobladłą, wychudzoną twarz przekonało go, by nie zadawać dalszych pytań.
— W porządku — odpowiedział, wstając z łóżka. — Potrzebuję ubrań, jakiegoś swetra...
— Poczekaj. — Draco otworzył kufer, szybko znalazł sweter i wręczył go Harry’emu. — Pospiesz się.
— Jak długo nas nie będzie? Hermiona wie?
— Granger — wyrzucił Draco chłodnym tonem — nie wie i się nie dowie.

— Jeśli nie będzie nas dłużej, powinienem się pożegnać. — Harry nie rozumiał zaistniałej sytuacji i denerwował się coraz bardziej. Czy Draco ostatecznie stracił zmysły przez klątwę?
Malfoy potrząsnął głową.
— Po prostu się pospiesz.
Harry przygryzł wargę i już chciał zaoponować, ale Draco odwrócił się i odszedł, więc tylko westchnął i podążył za nim.
Szli przez najodleglejsze tunele podziemi, w których Harry nigdy nie przebywał, mijali wijące się korytarze, a różdżka Draco służyła im za jedyne źródło światła.
Harry nie odzywał się, a Malfoy nadal niczego mu nie wyjaśnił. Wyglądał ponuro i jedynie zerkał przez ramię, jakby sprawdzając, czy nikt za nimi nie idzie. W końcu Harry poczuł na twarzy powiew świeżego powietrza, a chwilę później obaj stali już na skalistym występie po jednej ze stron stromego urwiska. Była ciemna, lecz pogodna noc, powoli zaczynało świtać. Przełknął ślinę, wpatrując się we wzgórza przed sobą, znikające w odległych ciemnościach. Tęsknił za takimi przestrzeniami, za bezkresem nieba.
— Chodź — pospieszył go Draco szeptem. — Mam tylko jedną miotłę.
— Będziemy lecieć? — zapytał Harry, czując, że oddech zamiera mu w piersi. Tęsknił również za wolnością, jaką przynosi latanie. Bardziej niż za czymkolwiek.
Miotła stała oparta o ścianę jaskini, tuż obok wejścia.
— Jest moja. Zostawiłem ją, gdy ostatnim razem byłem tu z ojcem. Musimy iść, Harry.
— Dlaczego?
— A czy to ważne? Przecież tego chciałeś. Usiądź za mną.
Harry usiadł, choć czuł się dziwnie zdenerwowany, ufał jednak Draco całkowicie. Kilka chwil potem odepchnęli się od ziemi i poszybowali ku niebu. Oparł się o Malfoya, drżąc od chłodu nocy.
Jeśli zamknąłby oczy i zapomniał o wszystkim, czego się bał, o wszystkim, czego nie rozumiał, cały świat skupiłby się na jego ramionach, które otaczają ciało Draco, na niebie, gwiazdach i ziemi pod nimi. Nic nie mogło ich tutaj dosięgnąć. Więc zamknął. Oddychał głęboko, całym sercem wierząc, że ufając Draco, nie podjął złej decyzji.
Słońce zaczynało wschodzić. Harry wiedział to, ponieważ czuł, że na powiekach tańczą mu ciepłe promienie. Otworzył oczy, mrużąc je w słońcu. Oparł głowę na ramieniu
Malfoya i jeszcze bardziej zacisnął ręce na jego ciele. Usta miał spierzchnięte od wiatru i chłodu.
— Draco? — wyszeptał lekko zachrypniętym głosem.
— Już prawie jesteśmy.
— Jesteśmy gdzie?
— Tak daleko stamtąd, jak tylko mogę sobie wyobrazić, że cię zabieram.
Nieważne, jak bardzo błagałby o więcej informacji, Draco i tak by mu ich nie udzielił. Niedługo potem wylądowali.
Harry zachwiał się nieznacznie, a Draco przyglądał mu się ostrożnie szeroko otwartymi oczami.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał Harry, rozglądając się wokoło, a potem podnosząc głowę ku niebu. Czuł się tak, jakby zataczał szaleńcze koła, dopóki zawroty głowy nie sprawią, że opadnie na trawę. Nie zrobił tego, odwrócił się do Draco, przełykając ślinę, bo miał wrażenie, że coś jest nie tak.
Draco wypuścił drżący oddech i sięgnął do kieszeni, wyciągając różdżkę Harry’ego.
— Proszę — powiedział. Harry zabrał ją odruchowo, marszcząc brwi w zmieszaniu. Niezdolny podnieść na niego wzrok, Draco wskazał daleką przestrzeń przed nimi i powiedział: — Jeśli będziesz szedł w tamtą stronę jakieś dwadzieścia minut, dotrzesz do Hogsmeade. Stamtąd możesz przenieść się przez sieć Fiuu gdzie tylko zechcesz.

Rzeczywistość zaczęła lekko wirować.
— Co? — wyszeptał Harry, zaskoczony. Draco zamknął oczy.
— I sugeruję, byś znalazł się ode mnie tak daleko, jak tylko możesz. Harry cofnął się o krok.
— Draco...
Potrząsając głową i powstrzymując dziwny dźwięk dobywający się z jego gardła, Malfoy kontynuował niemal łamiącym się głosem:
— Chciałeś uciec, Harry, teraz masz szansę. — Wkońcu otworzył oczy, teraz ponure i mroczne.
— Nie chcę cię opuszczać — powiedział Harry miękko, choć od wypadku we dworze mówił cały czas, że wszystko, czego chce, to właśnie uciec.
Draco przełknął ślinę. W jego włosy zaplątał się lekki wiatr, więc odgarnął kosmyki z twarzy.
— Zaufaj mi, Harry, jeśli nie odejdziesz, pożałujesz tego. Są rzeczy, których nie poświęcę za żadną cenę, a ty jesteś jedną z nich, więc jeśli nie… odejdziesz… ja… odmawiam wykorzystać cię w sposób, w jaki ode mnie oczekują. Więc idź i pospiesz się. — Draco przygryzł wargę i spojrzał na niego niepewnie. — Przyjdę po ciebie — dodał. — Kiedy to wszystko się skończy. Znajdę cię.
— Naprawdę? — wyszeptał Harry ochryple, zmuszając się do oddychania, które stawało się coraz trudniejsze.
— Oczywiście, że tak — prychnął Malfoy, choć delikatnie i w pewien sposób boleśnie. Harry z jednej strony nie rozumiał, a z drugiej tak. Może niekoniecznie to, co doprowadziło Draco do takiej decyzji, ale wiedział, co znaczy potrzeba odepchnięcia daleko kogoś, na kim ci zależy, tak, aby twoje własne problemy nie były w stanie pociągnąć tej osoby razem z tobą.
Czuł, że zapamięta go takim na zawsze, stojącego samotnie, wychudzonego, ze smutnymi, pustymi oczami, posiniaczonego i bezbronnego, pozwalającego odejść jedynej osobie, która mogła go ocalić. Harry rozważył w tym momencie definicję Ślizgona, o
której mówiła mu Pansy, i wtedy zrozumiał. To, że przeznaczeni są do tego, by ratować. Nie chodziło o szyderczych i złych, kalkulujących każdy ruch Malfoyów, ale o tych, którzy poświęcą wszystko w imię miłości. Jałowi, niechętni bohaterowie, którzy palą się zbyt
jasno i czekają na śmierci.
Starał się coś powiedzieć, ale nie potrafił wydobyć z siebie słów.
Draco uśmiechnął się do niego, na wpół szaleńczo, na wpół dziko, choć w jakiś sposób łagodnie, a potem odwrócił się i zaczął iść.
Słowa nadal nie nadchodziły.
Harry wyciągnął dłoń na oślep i złapał nadgarstek Draco. W jego gardle zamarł szloch. Malfoy odwrócił się z oczami pełnymi łez, a potem bez pytań przyciągnął go do siebie i pocałował mocno, z desperacją. Wargi Draco smakowały łzami, choć żaden z nich nie płakał, mimo tego Harry był pewien, że tak się stanie, gdy to wszystko się skończy, a Draco odejdzie.
Pocałunek był łagodny i słodko-gorzki, taki, jak nigdy przedtem. Obaj wiedzieli, że gdy tylko go przerwą, wszystko inne również dobiegnie kresu. Skończył się jednak jeszcze kilkoma delikatnymi muśnięciami warg w kącik ust i szyję Draco, policzek i ucho Harry’ego, aż wreszcie byli bliżej niż kiedykolwiek, w uścisku, który stanowił bardziej desperacką potrzebę, by zostać przy zdrowych zmysłach niż pragnienie, by się pożegnać.
Nadal milczeli, a Harry zaciskał powieki po tym, jak Draco się odsunął. Ciszę przerywał tylko cichy świst wiatru, gdy Malfoy odlatywał na miotle, pozostawiając go samemu sobie.
W końcu, gdy Draco znajdował się już zbyt daleko, by go usłyszeć, Harry wydał z siebie pełen boleści szloch:
— Zaczekaj...
Nie zaczekał, ale może tak będzie najlepiej.
Harry rozejrzał się wokół, czując się przy tym niesamowicie niepewny i samotny. To była wolność, miał jej więcej niż kiedykolwiek, ale nie wiedział, co z nią zrobić. Nie było
nikogo, kto czeka na ratunek. I tak wszystkich już rozczarował.
Z sercem podchodzącym do gardła, szeroko otwartymi, piekącymi oczami i drżącymi dłońmi zrobił krok, a potem kolejny. Z wahaniem podążył wzdłuż trawiastego wzgórza, na którym pozostawił go Draco, zmierzając w kierunku pola pszenicy. Czuł się jednocześnie bezbronny i potężny.
To była wolność. Ogromna, dzika i osobliwa, ale jednak wolność, myślał nawet wtedy, gdy po policzkach spływały mu łzy, a on pragnął jedynie odwrócić się i pobiec w przeciwnym kierunku, z powrotem w ramiona Draco.

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz