Bez tchu, krwawiący cz.2

312 24 7
                                    

Nastąpił pełen poruszenia moment, a potem Malfoy odnalazł spokój, którego szukał. Uniósł głowę, uważnie obserwując twarz Harry’ego., po czym powiedział cicho:.
— Nic ci się nie stało — powiedział cicho, po czym posadził go ostrożnie, mając na uwadze jego zranione plecy, które z pewnością bolały od ciosu. — Musimy znaleźć książkę.
Harry zamrugał. Nic nie miało sensu. Książki już się nie liczyły, nigdy się nie liczyły, nic się nie liczyło, nic… Ale ręce Draco drżały i Harry zrozumiał nagle, że Malfoy nie mógł się załamać, ponieważ Malfoyowie nigdy tego nie robili, opuścił więc dłonie, które do tej pory zaciskały się na jego koszuli i pozwolił mu odejść.
Pozostał sam w świetle wschodzącego słońca. Ludzie wokół płakali, zawodząc cicho, a Draco szukał jakiejś głupiej książki. Nie obchodziło go to. Podczołgał się do Ginny, której oczy wciąż były otwarte. Popatrzył na nią w szoku. Cała była mokra od krwi i wydawała się bardzo lekka, więc podniósł ją i przytulił do siebie, obserwując jej twarz. Przesunął się po podłodze, nadal trzymając ją w objęciach, póki nie znalazł się obok Lucjusza.
Malfoy pojawił się obok niego.
— Harry — powiedział cicho, klękając tuż obok. — Co robisz? — Harry wpatrywał się w niego przez długą chwilę, zanim zaczął płakać. Draco instynktownie złapał go za ramiona i potrząsnął nimi mocno. — Przestań — rzucił. — Przestań, przestań, Potter... — Reagując instynktownie, pocałował go, trzymając mocno jego twarz i zaciskając powieki. —
Przestań — powtórzył. Harry zamknął oczy, zaszlochał i pokiwał głową. Malfoy oparł swoje czoło o jego czoło i wziął głęboki oddech. — Zostawmy ją tu, z moim ojcem...
Harry ponownie przytaknął, ponieważ to właśnie było sednem, sensem tego wszystkiego. Położył Ginny ostrożnie tuż obok Lucjusza, by wyglądało na to, że umarli razem.
— Trzeba ich czymś przykryć — powiedział, najpierw zamykając powieki Ginny, a potem Lucjuszowi. Chciał, aby przebaczyła mu i rozgrzeszyła go, bo jedyne, co teraz widział w jej oczach, to oskarżenie.
Malfoy pogłaskał ojca po włosach, pocałował go w czoło i przytaknął, po czym opuścił bibliotekę w poszukiwaniu jakiegoś okrycia.
Harry wpatrywał się przez chwilę w jego oddalającą się sylwetkę. Słońce zdążyło już wzejść i złotawe promienie zmieniły się w jasne światło dnia.
Malfoy znalazł jedwabne prześcieradło i pomógł Harry’emu rozłożyć je na ciałach.
— Muszę zadbać o bezpieczeństwo Rona — powiedziała Hermiona, która pojawiła się za ich plecami. Harry odwrócił się, by na nią spojrzeć, czując się przy tym odkryty, odległy i złamany. Ona wyglądała dokładnie tak samo.
— Gdzie go zabierasz? — zapytał. Zerknął na Rona, który stał teraz przy oknie i drżał tak, jakby lada chwila miał się rozpaść.
— Nie wiem.
Malfoy wstał i zdjął z palca pierścień, który wręczył Hermionie.
— Sprowadzi cię z powrotem do jaskiń — powiedział. — Jeśli zamierzasz wrócić.
— Zamierzam — odpowiedziała. Oczy błyszczały jej od łez. — Wrócę, gdy tylko się nim zaopiekuję. Potrzebuje mnie i... — Spojrzała na Harry’ego, a potem na Malfoya. — Dbajcie o siebie.
Draco pokiwał głową.
— Załóż go na lewą rękę i powiedz: „Pendragon”.
Przytakując, Hermiona wróciła do Rona i zaczęła mówić coś do niego szeptem. Malfoy złapał za rękę Harry’ego, który drżąc wciąż wpatrywał się w przyjaciela. Jego dłoń pokrywała warstwa zakrzepłej krwi, ale Malfoy zdawał się nie przywiązywać do tego uwagi.
— Chodź — powiedział ostrożnie. Opiekowanie się nim było jedyną rzeczą, która powstrzymywała go od załamania, Harry dobrze o tym wiedział. — Musimy wracać, zanim ktoś wyczuje całą tę magię i zacznie węszyć.
Całą tę magię? To przecież tylko jedno zaklęcie, jedno... Harry otworzył oczy i spojrzał na czarną tkaninę u swoich stóp, oddychając szybko, panicznie. Malfoy pocałował lekko punkt za jego uchem.
Hermiona spojrzała na nich wielkimi, pełnymi bólu oczami, a potem aportowała się razem z Ronem. Malfoy ścisnął dłoń Harry’ego i obaj zrobili to samo, pozostawiając Lucjusza i Ginny pod prześcieradłem z jedwabiu.


***


Gdy powrócili w jaskini, Harry zachwiał się nieco, pewien, że nogi ugną się pod nim lada chwila. Malfoy złapał go, zanim zdążył upaść.
— W porządku? — zapytał, zmartwiony. Harry zamknął oczy i potrząsnął w odpowiedzi głową. — Usiądź — rozkazał Draco, pociągając go w stronę łóżka. — Będzie dobrze.
Kiwając głową, Harry usiadł ciężko i przełknął ślinę.
— Nic mi nie jest — zapewnił, przeczył temu jednak zgrzytliwy dźwięk jego głosu.
— Muszę powiedzieć Pansy... — Malfoy zawahał się.
— Idź.
Przyjrzawszy się Harry’emu z malującą się na twarzy obawą, Draco wyszedł.
Pomieszczenie spowiła cisza i Harry wpatrywał się w podłogę, przygryzając wargę. Odrętwienie, które do tej pory okrywało jego umysł, zaczęło zanikać, zastąpione przez wirujące, pełne paniki obrazy. Ginny wpatrująca się w niego w szoku, upadająca na ziemię... Lucjusz trzymający jej ciało i podchodzący do niego, opętany przez gniew... To wszystko wciąż i wciąż powtarzało się w jego myślach. Gdy odrętwienie ustąpiło
całkowicie, zaczął odczuwać dojmujący ból pomiędzy ramionami, gdzie uderzył go Lucjusz. Z jego gardła wydobył się chrapliwy szloch i Harry skrzywił się, chowając twarz w dłoniach wciąż pokrytych krwią. Wydawało mu się to dziwne. Zabijał wcześniej i miał już krew na rękach, ale nigdy tak nie reagował. Starał się przekonać sam siebie, że śmierć nie jest ważna, tyle że wtedy zabijał mężczyzn w maskach, a nie Ginny Weasley, która niegdyś go kochała i tak dużo czasu zajęło mu ratowanie jej...
Z drugiej strony, mógł się tego spodziewać. Wszyscy, którzy cokolwiek dla niego znaczyli, w końcu ponosili za to karę...
Otworzyło oczy i nabrał powietrza. Och, Boże. Nikt na świecie nie liczył się dla niego teraz bardziej niż Draco Malfoy.
Gdy Draco wrócił kilka chwil później, Harry mamrotał coś pod nosem, przeszukując kufer stojący u stop łóżka.
— Co… co ty robisz? — zapytał Draco.
Harry uniósł wzrok. Oczy piekły go od łez.
— Muszę iść, Malfoy.
— Nie.
— Muszę.
Pod posępną kontrolą, którą Malfoy okazywał od chwili zabicia ojca, kryło się coś jeszcze. Panika.
— Nie. Dlaczego?
— Ja sam jestem chorobą — powiedział Harry, wracając do szukania w kufrze swoich rzeczy. — Sprawiam ból i zabijam i każdy, kogo kocham, prędzej czy później zostaje zraniony.
Nastąpiła niekończąca się cisza i Harry, zebrawszy się na odwagę, podniósł wzrok. Nic nie mogło go jednak przygotować na wściekłość, którą ujrzał na twarzy Draco.
— To nie działa w ten sposób.

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz