Smok cz. 2

345 23 10
                                    

Ginny czuła się zagubiona. Z roztargnieniem zastanawiała się, dlaczego to nie bolało,
dlaczego wszystko było tak zimne i puste i ostre na krawędziach, podczas gdy wcześniej, jeszcze z Lucjuszem, pozostawało gładkie, kojące, idealne.
To nie był seks, nie pieprzenie i na pewno nie uprawianie miłości. To coś godnego wstydu, coś, co trzeba zachować w sekrecie, coś, z czego powstawały koszmary. Ona nazywała się Ginny Weasley, a on był jej bratem, który znajdował się teraz wewnątrz niej, a podobne rzeczy nigdy nie powinny mieć miejsca.
Zastanawiała się, co powiedziałby Charlie albo rodzice. Co powiedziałby Lucjusz, gdyby mógł ją teraz zobaczyć, nagą i bladą, leżącą pod Ronem, który poruszał się w niej i całował niedbale, szeptał w jej włosy i skroń przysięgi i czuło-puste słówka. A ona płakała.
On również płakał, ale Ginny nie była tym zaskoczona. Wiedział, że postępuje źle.
Wiedział, że to przemoc. Wiedział, że ona nie pokocha go tak, jak on kochał ją. Być może wstydził się tego, że naznaczał skórę swojej młodszej siostry pocałunkami i miłosnymi ugryzieniami.
Ginny z każdym kolejnym pocałunkiem i najmniejszym ruchem czuła się coraz bardziej brudna, coraz bardziej przygnębiona.
Ron drżał, dochodząc, a ona była wdzięczna, że to już koniec i zastanawiała się, czy rzeczywiście płakała.
Dotknęła swojej twarzy. Nie, jednak nie, co odebrała z największą ulgą.
Zaczęło się od koszmaru, a potem było już tylko gorzej. Obudziła się z krzykiem, a Ron leżał obok niej, tulił ją i całował, dotykał, chcąc ją uspokoić, co przerodziło się w coś więcej. Więcej, więcej, więcej. Myślała, że postępuje właściwie. To przecież Ron, była mu coś winna, kochała go i nie zasługiwała na niego. Istniało ku temu tysiące innych powodów, których jednak nie potrafiła nazwać, kiedy zdejmował jej piżamę.
Powietrze pachniało wstydem, gdy Ron leżał obok niej słaby i wyczerpany. Jeśli wstyd ma jakiś zapach... Może to raczej coś w rodzaju palonych liści lub starych opon, pomyślała, choć zapach, który palił jej nozdrza, tak naprawdę nie istniał, stanowił jedynie strzępek jej myśli. Mglistej i dryfującej myśli o zużytej oponie, która toczy się po pustym polu.
Jak do tego doszło?
I wtedy ciało Rona zastygło w bezruchu z winy, wstydu bądź zupełnie innego odczucia.
— Już nie będziesz jego lalką — powiedział, próbując się usprawiedliwić.
Spojrzała na niego beznamiętnie, a jej dotychczasowa uległość przeistoczyła się w zimną i morderczą furię.
— Wolę być lalką Lucjusza niż twoją dziwką.
Ron zadrżał. Wiedziała, że to nie jego wina. Chciała tego. Chciała czyichś rąk, które zmyłyby pamięć dłoni Lucjusza, bo on nie przyszedł, nie chciał jej, nie pamiętał... Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, na parterze trzasnęły drzwi i Charlie wykrzyknął jego imię. Ron natychmiast zbladł.
— O mój Boże — wyszeptał, schodząc z łóżka i sięgając po spodnie. Założył je, a Ginny przeciągnęła się leniwie i podniosła pościel, która wcześniej spadła na podłogę, okrywając się nią i przewiązując ją sobie przez ramię.
Charlie wszedł do pokoju, nie zwracając nawet uwagi na nagi tors Rona ani rozczochrane włosy Ginny. Złapał brata za ramię i wyciągnął go na korytarz, zamykając z trzaskiem drzwi. Nie domknęły się jednak do końca i Ginny słyszała każde najmniejsze słówko.
— Ten cholerny drań nią dostał — wysyczał Charlie. Ginny nie do końca przywiązywała uwagę do jego słów. W głębi umysłu usłyszała ciche skrobanie i była niemal pewna, że budzą się jej koszmary. Pomiędzy udami czuła wilgoć, co przyprawiało ją o mdłości.
— Kto? — zapytał Ron.
— Malfoy. Lucjusz Malfoy.
Ginny poderwała głowę i zmrużyła oczy. Ron domknął drzwi, ale nadal wszystko słyszała.
— Czym dostał?
— Klątwą. Najwyraźniej jej intensywność zależy od tego, jak wiele masz powodów, by się bać. Widocznie on ma ich sporo. — Charlie zaśmiał się szyderczo. — Słyszałem, że już oszalał.
Ron odpowiedział mu coś, ale Ginny nie potrafiła tego wyłapać. Była zbyt przerażona, by go słuchać. Lucjusz został sam, owładnięty przez szaleństwo, podczas gdy ona leżała pod swoim bratem, wpatrując się w sufit, gdy ją pieprzył? Tej myśli nie była w stanie znieść. Jej bracia rozmawiali dalej, ale ona nie słyszała już ani słowa. Skrobanie w jej umyśle urosło do czegoś w rodzaju pełnego przerażenia wrzasku, który wydarł się spomiędzy jej warg i roztrzaskał na kawałki strach, od niedawna wiszący w sypialni. Wiła się na łóżku i krzyczała, gdy powróciły koszmary. Bracia natychmiast się przy niej pojawili.
— Ma siniaki na szyi, odciski palców... — wymamrotał Charlie, dotykając śladów, które zostawił po sobie Ron.
Ginny nie była przytomna na tyle długo, by usłyszeć jego odpowiedź.


***


Po raz pierwszy od tygodni Harry i Draco przespali cały poranek. Zazwyczaj, gdy tylko orientowali się, że śpią razem w jednym łóżku, dotykając się i przytulając, natychmiast odsuwali się od siebie jak tylko mogli najdalej. Tym razem było inaczej. Spali nadal, ponieważ nigdy wcześniej nie czuli się tak bezpiecznie.
Gdy Harry w końcu się przebudził, Malfoy zniknął. Zaskoczony, rozejrzał się po sypialni, przygładzając włosy i sięgając po okulary. Czuł się rozdrażniony.
Opuścił pomieszczenie i udał się do kuchni, gdzie Hermiona pochylała się nad bulgoczącym kociołkiem. Obok stała Pansy, mówiąc coś o tym, jak poziom stężenia belladonny wpływa na szybkość gotowania.
— Jest tu Malfoy? — zapytał Harry. Poczuł podenerwowanie, wspominając jego nazwisko przy Hermionie. Przyjaciółka nawet na niego nie spojrzała.
— Nie widziałam go dziś rano — odpowiedziała beznamiętnie. Pansy obejrzała się przez ramię.
— Pracuje nad klątwą — oznajmiła.
Harry w podziękowaniu skinął głową i udał się do jaskini, w której prowadził swoje badania.
Malfoy siedział tam, schylony nad ogromną księgą, marszcząc czoło i śledząc słowa palcem. Spojrzał przelotnie w górę i uśmiechnął się, gdy Harry zatrzymał się w progu.
— Martwiłem się — powiedział Harry.
— Dlaczego?
— Obudziłem się i nie było cię w łóżku.
Malfoy wykrzywił usta i wywrócił oczami.
— Spałeś jak zabity, Potter. Próbowałem cię obudzić.
— Tak? Zazwyczaj nie śpię zbyt mocno — rumieniąc się lekko, odpowiedział Harry.
— Byłeś wyczerpany. Nic się nie stało. Czytałem trochę. Wiesz, dlaczego niewybaczalne nazywane są niewybaczalnymi?
Harry usiadł na krześle naprzeciwko niego i zmarszczył brwi.
— Nie.
Malfoy przekartkował kilka stron do tyłu i popchnął opasły tom w stronę Harry’ego.
— To z powodu natury klątwy — powiedział. — Pierwotne trzy odpowiadają starożytnym wierzeniom, w którym ich efekty uważane były za ciężkie przestępstwo. Powodowanie bólu, odbieranie wolnej woli, zabieranie życia. To coś, czego nie można przebaczyć.

— A czwarta? — zapytał Harry, wpatrując się z przerażeniem w czarno-biały rysunek ilustrujący trzy zaklęcia niewybaczalne, który pokazał mu Draco. Przedstawiał mężczyzn wijących się w agonii, z czarnymi kręgami zamiast oczu, znamionującymi klątwę
Imperius, ciała rozciągnięte na ziemi, wiązki rzucanych zaklęć. Na brzegach ilustracji widoczni byli ludzie z ustami rozwartymi we wrzasku, zaciśniętymi oczami i dłońmi przyciśniętymi do twarzy w geście desperacji.
— Zabiera im wolę życia i woli życia — odpowiedział Malfoy cicho.
Harry uniósł głowę znad woluminu i napotkał jego spojrzenie. Przekręcił głowę w bok i nieświadomie odgarnął włosy z czoła, rozważając przez moment jego słowa. To trudny do uniesienia ciężar, powstrzymać coś, czego nie można wybaczyć.
— Sądzę, że nie chcę być bohaterem — odezwał się w końcu posępnym tonem. Ponownie zerknął na obrazek i zadrżał. Cała słodycz i niewinność dnia zniknęła, gdy tylko przypomniał sobie swoją powinność i to, że na jego barkach spoczywa los całego świata. Poderwał głowę znad księgi. — Ale będę twoim, jeśli chcesz.
Malfoy uśmiechnął się lekko.
— Moim…?
— Twoim bohaterem.
— Po co? — zapytał Draco, wywracając oczami — Nie sądzisz, że to strata czasu? Nie potrzebuję bohatera.
Harry przygryzł wargę i myślał nad tym przez chwilę.
— Potrzebujesz bohatera bardziej niż jakakolwiek inna osoba, którą spotkałem.
Malfoy roześmiał się, nie boleśnie czy pogardliwie, ale w pewien sposób ciepło. W sposób, który zainspirowany został przez świadomość, że Harry pozwala mu się sobą zaopiekować i że on sam pozwala Harry’emu na bycie jego bohaterem.
Harry zamknął książkę z makabrycznymi ilustracjami i odłożył ją na bok. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale właśnie w tej chwili do pokoju weszła Hermiona. Miała cienie pod oczami i potargane włosy. Wyglądała na wyczerpaną.
— Harry — zaczęła energicznie — czytałam trochę dziś rano i...
— Już? — zapytał Harry, zaskoczony. Przyjaciółka uśmiechnęła się.
— Próbowałam cię obudzić, ale spałeś jak kamień.
Harry spojrzał na Malfoya i odchrząknął, przewracając oczami.
— Och.
Niesamowite było to, że Hermiona w tak krótkim okresie czasu nauczyła się trzymać efekty klątwy pod kontrolą. Wiedział, że było to spowodowane pragnieniem, by pomóc mu ją odwrócić.
— Czytałam o tym, w jaki sposób klątwa transportuje energię dementorów. Bazując na prawach magicznych rezerw, jestem pewna, że musi istnieć coś w rodzaju transferu.
Chcę się upewnić, że czarna magia działa i reaguje tak samo jak jasna. — Wyjęła rolkę pergaminu i przebiegła wzrokiem po notatkach zrobionych dzisiejszego ranka. —
Myślałam też o tym, czy powodem, dla którego jesteś odporny na klątwę, nie jest przypadkiem to, że przeżyłeś Avadę Kedavrę. Ochronne zaklęcie twojej mamy może działać również tutaj.
Malfoy, mimo ponurej miny, wyglądał tak, jakby był pod wrażeniem wniosków, jakie wysnuła Hermiona.
— Nie możesz znaleźć tych informacji w książkach, które tu mamy? Dziewczyna potrząsnęła głową.
— Nie. Wszystko dotyczy dementorów, a nie teorii magicznych rezerw albo tego, czym czarna magia różni się od jasnej. Potrzebuję książki „Pentagramy i cząsteczki: teorie magikularne”. Jest w bibliotece w Hogwarcie.

— W Hogwarcie? — powtórzył Harry, krzywiąc się. — Nie możemy tak po prostu tam wejść i wypożyczyć książki, Hermiono.
— Przecież wiem. — Zmarszczyła brwi. — To znaczy, biorąc pod uwagę fakt, że Malfoy zginąłby na miejscu, gdyby tylko spróbował postawić nogę na terenach Hogwartu, a do tego ty jesteś poszukiwanym zbiegiem…
— Wiem, gdzie możemy ją dostać — odezwał się nagle Draco. — Mamy kopię w rodowej bibliotece.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się odrobinę.
— Malfoy, myślałem, że twój ojciec…
— Mojego ojca nie powinno tam być. Rzadko bywa we dworze, odkąd odeszła Ginny. Hermiona posłała mu surowe spojrzenie.
— Co się z nią stało?
Malfoy wykrzywił wargi, prawdopodobnie po to, by ją zdenerwować.
— Nadal się wam nie zwierzyła?
Wyglądając na rozgniewaną, dziewczyna odwróciła wzrok.
— Dobrze, Harry, pozwól mu pójść do domu po tę książkę. Mam nadzieję, że ojciec go zabije i nigdy więcej nie będziemy musieli go oglądać — odpowiedziała zgryźliwie.
— Hermiono — upomniał ją Harry, a Malfoy tylko uśmiechnął się kpiąco. — Poza tym, ja też idę.
Na twarzach Hermiony i Draco pojawiło się zaskoczenie.
— Nie, Potter, nie idziesz — odpowiedział Malfoy spokojnie po chwili ogłuszającej ciszy.
— Oczywiście, że nie. To zbyt niebezpieczne — zgodziła się dziewczyna. Cóż za historyczna chwila, pomyślał Harry sarkastycznie. Oni się ze sobą zgadzają?
— To konieczne. A co jeśli coś się stanie? — Harry wzruszył ramionami. — Idę. Potrząsając głową, Hermiona zapytała:
— Na przykład co?
— Klątwa — odpowiedział jej powoli, jakby mówił do dziecka. — Jeśli klątwa zacznie przejmować nad nim kontrolę, muszę z nim być.
— Nie — rzucił Malfoy.
Hermiona spojrzała na nich obu.
— Bo troszczycie się o siebie.
— Właśnie — przytaknął Harry.
— Nie — powtórzył Malfoy. Nikt go jednak nie słuchał.
— Dobrze! Idź. Ale ja też z wami idę. Nie zostawię cię z nim samego, Harry.
— Hermiono, przebywam z nim i Pansy od tygodni — przypomniał jej, poirytowany. Dziewczyna obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
— Nie obchodzi mnie to. Teraz, kiedy ja się tobą opiekuję, on nie musi.
— Wczoraj mówiłaś, że Harry nie potrzebuje nikogo, kto by się nim zaopiekował — wyburczał Malfoy zaborczo.
— Ale zmienił moje zdanie — odparowała oschle. — Powinieneś być wdzięczny, Malfoy. Teraz, kiedy ma kogoś, na kim może polegać, nie jest zmuszony polegać na tobie.
W oczach Malfoya pojawiła się ślepa furia, a na policzkach wykwitły dwie czerwone plamy.
— Hermiono — wysyczał Harry ze złością.
— Nie — rzucił Draco. — W porządku. Nie jesteś dzieckiem, Potter, możesz wybrać, kto będzie o ciebie dbał. Jeśli Granger chce iść z nami i trzymać cię za rączkę, dlaczego
miałoby mnie to w ogóle obchodzić?
— Malfoy… — zaczął Harry błagalnym tonem.
— Daj sobie spokój. Powiem Pansy, gdzie idziemy.
Posyłając Hermionie lodowate spojrzenie, Draco wymaszerował z pokoju.

Harry nie poruszał się przez moment. Siedział z szeroko rozwartymi powiekami i
oddychał gwałtownie, zwalczając w sobie pragnienie, by udusić Hermionę albo paść na podłogę i się rozpłakać. W końcu, odwracając się powoli i drżąc z furii, parsknął:
— Nie mogę uwierzyć.
— Harry…
— Nie mów już, kurwa, nic — rzucił. — Po prostu… nic nie mów. Nie mogę… Nie rozumiesz i nawet nie chcesz zrozumieć. Nie uważasz, że to wystarczająco ciężkie bez… bez… Zraniłaś go! Zachowujesz się tak, jakby ci się to podobało, a on już wystarczająco wycierpiał i…
— Harry — zaczęła cicho. — Posłuchaj mnie. To nie jest dla ciebie dobre, to przywiązanie do Malfoya. To znaczy, rozumiem…
— Nie — odpowiedział, wstając pospiesznie. — Nie rozumiesz.
Potem, zanim Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć, nie widząc nawet jej pełnego skruchy spojrzenia, wyszedł z pokoju.
Udał się do kuchni, nie mogąc złapać oddechu. Pansy spojrzała na niego znad eliksiru, nad którym wciąż pracowała, i zmrużyła oczy.
— Widziałaś Malfoya? — wydyszał Harry.
— Do stu diabłów, Potter, co znowu zrobiłeś?
— To nie ja — odpowiedział, potrząsając głową. — Hermiona…
— Och, zabiję ją — wysyczała Pansy. — Przysięgam na Boga, że to zrobię.
— Muszę go znaleźć.
— Oczywiście, że musisz — odparła, jakby wiedziała, że dla Harry’ego niemożliwym byłoby wybranie innej opcji.
Harry pokiwał głową i wyszedł, nerwowo przygryzając dolną wargę i starając się wymyślić coś, cokolwiek, co powie Draco, gdy go znajdzie i jak sprawić, by słowa Hermiony wydały się w rzeczywistości trochę mniej ostre. Jeśli to w ogóle możliwe.
Gdy tylko minął róg korytarza, który prowadził do ich wspólnej sypialni, Harry wiedział już, gdzie jest Malfoy, ponieważ usłyszał strzał z pistoletu.
Krew zamarzła mu w żyłach, po ramionach przebiegł dreszcz, a oczy rozszerzyły się z powodu wrażenia déjà vu, które przepełniło go i natychmiast zniknęło. Czuł się tak, jakby to się już wcześniej zdarzyło, co samo w sobie było nieprawdopodobne. Miał jednak pewność, że gdy tylko wejdzie do sypialni, zobaczy krew, płynącą całymi strumieniami pomiędzy pęknięcia w podłodze.
Wstrzymał oddech. Nie potrafił się poruszyć, otworzyć oczu ani iść naprzód, bo był tak pewien, że zobaczy rzeki krwi…
Cisza została przerwana przekleństwem i Harry niemal osłabł z zalewającego go uczucia ulgi.
Wbiegł do sypialni, a potem natychmiast się zatrzymał. Malfoy stał na środku pokoju, krzywiąc się i nieporadnie trzymając w dłoni broń Hermiony.
— Co ty, u diabła, robisz? — parsknął. Ulga zamieniła się we wściekłość. W pokoju nie było ani śladu krwi, Malfoy wyglądał, jakby nic mu się nie stało, ale Harry’ego opanował gniew, że Draco tak go wystraszył. W jego głowie nadal błąkały się szaleńcze myśli.
Malfoy obrócił się szybko, rozszerzając oczy w zaskoczeniu, które chwilę potem zastąpił chłód. Nie odezwał się ani nie uśmiechnął, jedynie odwrócił się z powrotem, chcąc odejść i wciąż trzymając pistolet.
Harry podszedł do niego i złapał go za ramię.
— Poczekaj — powiedział.
Malfoy zesztywniał, a potem ostrożnie wyrwał mu się i odsunął poza zasięg Harry’ego.
— Co?
— Co robisz z tą bronią?

Malfoy wykrzywił wargi w lodowatym uśmiechu, jakby zwęszył myśli Harry’ego i rozbawił go pomysł, że przez niego mógłby doprowadzić się do takiej rozpaczy, która skończyłaby się samobójstwem.
— Zabieram ją ze sobą. A co myślałeś?
Harry wzdrygnął się. Oczywiście, był taki głupi. Malfoy nigdy nie zrobiłby czegoś takiego z jego powodu.
— Nie wiem, martwiłem się. Wszystko w porządku?
— Odwal się — odpowiedział Draco ze zwyczajowym wzruszeniem ramion, po czym znowu się od niego odwrócił.
— Ale… po prostu posłuchaj, dobrze?
— Po co? Nie sądzę, żebyś miał do powiedzenia coś wartego najmniejszej chwili, a ja jestem raczej zajęty.
— Przestań.
— Co mam przestać? — Malfoy brzmiał na całkowicie niezainteresowanego rozmową.
— Przestań udawać, że nie jesteś na mnie zły! Pozwól mi wyjaśnić!
— Dlaczego miałbym być na ciebie zły, Potter? — zakpił. — To nie była twoja wina. Poza tym, ona ma rację.
— Jak to ma rację? — zapytał cicho, czując się nieco zszokowanym. Nie oczekiwał, że Malfoy zgodzi się z Hermioną, skoro tak zajadle się z nią kłócił.
— Po prostu ma. Całkowitą. Nie potrzebujesz mnie, bo masz ją. — Rzucił broń na łóżko, a Harry znowu się wzdrygnął, mając wrażenie, że pistolet wypali. Nic się jednak nie stało, więc westchnął z ulgą. Odwrócił się do Malfoya, który przeszukiwał łóżko z nieczytelnym wyrazem twarzy.
— Ja... — Harry zawahał się, przełykając ślinę. Oczy piekły go z frustracji, gdy starał się wymyślić jakieś wyjaśnienie. — Szczerze, Malfoy? Mam ją tak długo, jak ciebie, nieważne czy za przyjaciela, czy za wroga i zawsze potrzebowałem cię tak samo, jeśli nie bardziej. Skutek jego wypowiedzi nie był taki, jakiego oczekiwał. Zamiast się rozchmurzyć, Malfoy wpadł we wściekłość.
— A więc dlaczego ją tu sprowadziłeś? Nie dlatego, że już mnie dłużej nie potrzebowałeś? Żeby mi to udowodnić? Jesteś z tego zadowolony?
— Ja... potrzebowałem jej…
— Ha! Widzisz. Granger ma rację. Po prostu chwilę zajęło ci zdanie sobie z tego sprawy. A teraz, skoro już wiesz, w porządku. Nic mnie to nie obchodzi.
— Więc dlaczego drżysz? — zapytał Harry cicho.
— Nieprawda! Wcale, kurwa, nie drżę i w ogóle nie obchodzi mnie, czy wierzysz w to całe gówno, które ci powiedziała, czy nie! Nie obchodzi mnie to! — Malfoy kopnął łóżko, a jego twarz natychmiast pobladła. Zacisnął zęby, by powstrzymać bolesny jęk.
— Rozsądnie — parsknął Harry, natychmiast do niego podchodząc, przyciągnięty przez jego ból. — Złam sobie jeszcze nogę, to na pewno polepszy sytuację.
Malfoy zasyczał i spróbował się wyrwać, ale Harry złapał go za ramię, by przyciągnąć bliżej. Reagując instynktownie, Draco popchnął Harry’ego, który był tak zaskoczony, że zachwiał się i upadł na ziemię. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Malfoy wykrzywił kpiąco wargi.
— Wbij to sobie do głowy, Potter. Nie. Potrzebuję. Cię.
— Nie musisz — odpowiedział słabo, zamykając oczy.
— To jakiś kolejny sposób na samoumartwianie? Harry stracił resztki opanowania.
— Nie rozumiesz tego? Naprawdę tego nie rozumiesz, Malfoy? Wszystko, co zrobiłem od momentu, w którym wpadliśmy na siebie podczas bitwy, było dla ciebie! Nie mogę znieść tego, że cierpisz i boli mnie, że mam związane ręce, kiedy ty jesteś przerażony i toniesz w swoich pieprzonych koszmarach! Nie obchodzi mnie, co Hermiona powiedziała o tobie albo o tym, cokolwiek to jest, bo to w ogóle jej nie dotyczy! Sprowadziłem ją tu, bo może pomóc mi zniszczyć klątwę. Dla ciebie. Wszystko, co się dla mnie liczy, to abyś przestał cierpieć. Nic nie jest ważniejsze, a teraz ty cierpisz i pewnie jeszcze potłukłeś nogę, jesteś na mnie zły, a to boli i nie wiem, jak to zatrzymać! Nie potrafię cię uratować! Jak mam uratować świat, skoro nie umiem uratować nawet ciebie?
Gdzieś w czasie, gdy mówił, Malfoy wydał z siebie cichy jęk porażki i opadł na kolana obok niego. Jeśli Harry miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, nie zdążył, ponieważ Draco pocałował go nagle, być może po to, żeby go uciszyć, bo nie potrafił się powstrzymać, a może dlatego, że coś wewnątrz niego pękło, coś, co mogło być sercem, umysłem albo
siłą woli, która go powstrzymywała. Zrobił to więc, a Harry zaszlochał i zamknął oczy, wczepiając palce we jego włosy i przyciągając go bliżej, niemal wściekle wdzierając mu się językiem do ust. Pocałunek smakował słonymi łzami, choć żaden z nich nie płakał, a języki spotkały się ze sobą, gdy Malfoy uniósł dłońmi jego podbródek. Chwilę potem odsunął się, oddychając ciężko.
— Jeśli się rozpłaczesz — odezwał się — będę zawiedziony.
Harry postarał się ze wszystkich sił, śmiejąc się w zamian, co zabrzmiało jednak bardziej jak szloch.
— Spróbuję — powiedział.
Biorąc drżący oddech, Malfoy pokiwał głową. Niemal nieświadomie przesunął palcami po policzku Harry’ego i obrysował kciukiem jego wargi.
— Przejdziesz przez to, Harry.
Harry zamknął oczy, zszokowany zarówno nieoczekiwaną delikatnością, jak i tym, że Draco tak nagle nazwał go po imieniu.
— Przejdę?
— Oczywiście. Myślisz, że pozwoliłbym, aby było inaczej? — zapytał Malfoy, na co odpowiedział uśmiechem. Wzdychając, Draco pochylił się i położył głowę na ramieniu Harry’ego, który natychmiast go objął.
— Obaj przez to przejdziemy — wyszeptał. Malfoy nie odpowiedział.


***


Gdy rozważała wszelkie opcje i to, jak wszystko mogło się skończyć, wydawało jej się, że decyzja należała do łatwych.
Ginny Weasley zabrano do Lucjusza Malfoya, któremu zlecono przetrzymywanie jej, dopóki Voldemort nie będzie na nią gotowy. Ale zamiast tego... zakochał się w niej?
Uwiódł? Bawił się nią? Ginny nie wiedziała, wiedziała tylko, że go kocha, że bez niego nie stanowiła pełnej jedności, nie była przy zdrowych zmysłach, a rozum traciła jeszcze bardziej niż przez klątwę, wiedziała, że chce umrzeć i że chce tego teraz, ale nie widziała dla siebie innej śmierci niż w jego ramionach, niż wtedy, gdy mocno ją trzyma, inaczej byłaby złamana, zraniona, nic, tylko leżący u jego stop kłębek nieszczęścia.
Opuściła więc Norę, nie zostawiając żadnej wiadomości, nie zabierając ze sobą torby ani nawet ubrań na zmianę. Złapała Błędnego Rycerza i kazała się zawieźć jak najbliżej dworu Malfoyów. Resztę drogi przebyła na piechotę.
Padało, więc gdy w końcu doszła do frontowego bram, była przemoczona do suchej nitki. Jeśli przy wejściu istniały jakiekolwiek bariery ochronne, nie aktywowały się, kiedy Ginny dotknęła stalowych krat. Otworzyły się cicho, a jedynym dźwiękiem, który towarzyszył jej, gdy przechodziła, były spadające krople wody i plusk kałuż.
Dwór Malfoyów spowijała ciemność, ciężki i pusty cień. Ginny niezwykle spodobało się, że może zobaczyć nietoperze latające pomiędzy wyższymi wieżyczkami i zadaszeniem gotyckiego budynku.
Drzwi były w połowie otwarte, a przez próg wpływała strużka wody, rozlewając się w głównym holu. Widziała w niej lustrzane odbicia wiszących na ścianach rodowych portretów, z których członkowie rodziny Malfoyów marszczyli na nią brwi. Weszła do środka i rozbiła nogami taflę wody. Deszcz już zdążył przesiąknąć jej przez buty.
Wiedziała, że Lucjusz jest w środku i nie zważała na to, że dom wydaje się opustoszały i zapomniany. Jeśli oszalał, pewnie nie chciał, by ktokolwiek z nim był.
Odpinając płaszcz i pozwalając opaść mu na podłogę, podążyła cicho w głąb korytarza do głównych schodów, po czym położyła dłoń na poręczy i zaczęła wspinać się na górę.
Drugie piętro, do końca holu, za rogiem, a potem za kolejnym — pokoje Lucjusza znajdowały się w północnym skrzydle.
W budynku panowała martwa cisza, a potem nagle, gdy Ginny wkroczyła do komnat Lucjusza, do jej uszu dotarł dźwięk tłuczonego szkła. Zatrzymała się, zaskoczona, niemal wpadając w stan podobny do snu, osaczona przez wspomnienia i mglistą atmosferę
posiadłości.
Usłyszała kolejny trzask, a potem kolejny. Podążała za dźwiękiem do sypialni, w której stał Lucjusz, mając na sobie jedwab, tak jak pamiętała, a rozpuszczone włosy opadały mu na ramiona, przypominając srebrną falę.
Napełniał kieliszki czerwonym winem i natychmiast rzucał nimi o ścianą, obserwując z nieukrywaną satysfakcją, jak się roztrzaskują, a napój niczym krew rozbryzguje się na marmurowej podłodze.
Na tej samej ścianie wisiało wysokie lustro i gdy chwilę później rozbłysło światło błyskawicy, musiał w nim zobaczyć jej odbicie.
Odwrócił się, ostatni kielich wyślizgnął mu się z nagle zdrętwiałych palców i roztrzaskał jak kryształki lodu tuż u jego stóp. W srebrnych tęczówkach zapłonęła nienawiść.
— Wynoś się stąd — wycedził.
Ginny wzdrygnęła się, ale nie odeszła.
— Nie ma innego miejsca, w którym mogłabym być — powiedziała.
— Nie powinnaś być tutaj! Nie zniosę tego ani sekundy! — krzyczał, a jego oczy przepełniała dzikość.
Podeszła o krok bliżej, a rozbite szkoło trzeszczało pod jej stopami.
— Moje miejsce zawsze będzie tam, gdzie twoje.
— Nie będę jeszcze raz oglądał twojej śmierci.
— Mojej śmierci?
Złapał ją gwałtownie za ramiona i potrząsnął nią, lecz nawet gdy jej głowa szarpnęła boleśnie do tyłu, podobało jej się to i westchnęła z powodu dotyku jego palców.
— Nigdy więcej — wysyczał. Pocałował ją mocno, karząco, wpijając się ustami w jej wargi i palcami w ramiona. Ginny jęknęła słabo. Zawsze stawała się słaba, gdy jej dotykał, a jego język penetrował usta, próbując ją naznaczyć. Podniósł ją i przygniótł do siebie, warcząc tuż przy jej wargach: — Nie pozwolę im mieć cię tym razem. — Bezwiednie oplotła dłońmi jego kark, a jego ręce powędrowały wzdłuż jej ud aż do talii, by podnieść ją i zanieść do łóżka z jedwabną pościelą. Jęknęła znowu, wyginając się w jego kierunku i drapiąc paznokciami jego plecy. — Moja — wysyczał, ocierając się o nią i przygryzając skórę szyi. — Nigdy więcej mnie nie opuścisz.
— Opuścić cię? — sapnęła oburzona, kiedy Lucjusz opadł na nią i zaczął rozpinać guziki jej bluzki. — Nigdy cię nie opuściłam.
Lucjusz nie był jednak w ogóle świadomy, że Ginny naprawdę tu jest. Wszystko wydawało się jeszcze bardziej dzikie, gorączkowe i zwierzęce niż kiedykolwiek wcześniej. Czuła się jak we mglistym śnie, takim, w którym żyła, od kiedy ją od niego zabrano, tyle że bardziej wyraźnym. Zapomniała o tysiącu rzeczy. Boże, jak w ogóle mogła zapomnieć? O tym, w jaki sposób jego włosy opadały mu na ramiona, jak ocierały mu się o twarz i jej piersi, to, jak mięśnie pleców napinały się pod dotykiem jej palców, o oddechu na jej
szyi, pociemniałych tęczówkach i ustach...
Wszedł w nią gwałtownie, a jej paznokcie naznaczyły go krwią. Wygięła się pod nim i
krzyczała wciąż jego imię, oplatając wokół niego nogi. Pozostawiała na jego plecach ślady paznokci, gdy całował ją desperacko, wkładając w to całe swoje szaleństwo.
— Więcej, więcej... — jęczała bezradnie, oddychając ciężko, błagając i rozpadając się na kawałki. Ugryzł ją w ramię i warknął, a ona zacisnęła pięść na jego włosach i odchyliła głowę, eksponując szyję.
Wszystko skończyło się niedługo potem. Za oknem błysnęło światło błyskawicy, gdy leżeli razem przez długą chwilę. Lucjusz miał zamknięte oczy i ciągle był w niej, a Ginny czuła niemal całkowitą pewność, że znajduje się w czymś w rodzaju piekła. Z pewnością
miejsce to jest zbyt przepełnione grzechem, by było niebem, ale skoro to piekło, zasłużyła na nie, tęskniła za nim, zrobiłaby wszystko, by się do niego dostać.
Pomiędzy nimi rozciągała się niczym niezakłócona cisza. Oderwała dłonie od jego pleców, w świetle kolejnej błyskawicy przyglądając się słabym śladom krwi, które na nich
pozostały.
Polizała jeden palec, a Lucjusz podniósł głowę i zaczął ją obserwować. Zanim zdążyła polizać drugi, ujął go pomiędzy swoje własne wargi i oplótł językiem.
Zajęczała cicho, drżąc. Przyglądała mu się uważnie, gdy odsunął jej dłoń i położył na łóżku.
— Ginny? — zapytał, po raz pierwszy w życiu wyglądając niepewnie. Dotknęła jego twarzy, pogłaskała po włosach i ramieniu.
— Tak? — wyszeptała, poruszając się i przypominając tym, że wciąż jest w niej. Podobała jej się władza, jaką jej to dawało.
— Nie znikłaś.
— A powinnam? — zapytała, uśmiechając się zalotnie.
— Czy to jakiś nowy rodzaj piekła? — parsknął, odsuwając się. Pisnęła w proteście. Lucjusz był nagi i Ginny przewróciła się na bok, wyciągając się jak kot na jedwabnej pościeli i obserwując, jak podchodzi do kominka i zastanawia się, gdzie zniknęły jego ubrania.
— Wróć — wymruczała — nie zdążyłam cię nawet posmakować.
Spojrzał na nią przez ramię, wyglądając na niewinnie zakłopotanego.
— Nie jesteś prawdziwa — powiedział, krzywiąc się.
— Co masz na myśli? — zapytała, schodząc z łóżka, sięgając po szatę, którą zostawiła nieopodal i oplatając się nią. Wspięła mu się na kolana i skuliła jak kociak, kładąc mu głowę na ramieniu.
— Umierałaś w moich ramionach codziennie od tygodni — stwierdził chłodno, mimo to trzymając ją mocno.
— Nie umierałam — odpowiedziała, odsuwając się nieco i obserwując jego twarz spod zmrużonych powiek. — Myślę, że byłabym pierwszą, która by się o tym dowiedziała, gdyby rzeczywiście tak się stało. — Oblizała dolną wargę. — Poza tym, człowiek może umrzeć tylko raz, kochanie.
— Umarłaś tylko raz — powtórzył, przywierając twarzą do jej włosów i nadal mocno ją trzymając. Ginny podobała się myśl, że od tego natychmiast dostanie siniaków. — Ale potem umierałaś znowu i znowu. W moich snach.
— Ach, to... — wyszeptała, tuląc jego twarz i pozostawiając na niej delikatne pocałunki.

— Koszmary. O tym własnie śnisz? — Pamiętała, jak Charlie i Ron mówili, że ci, którzy
mają gorsze koszmary, tracą zmysły szybciej, i uśmiechnęła się promiennie. Jego złe sny doprowadzały go do szaleństwa szybciej niż kogokolwiek innego i śnił wtedy o niej? To na pewno można uznać za komplement. — Nigdy nie umarłam, Lucjuszu, ani razu.
Podniósł głowę.
— To tylko kolejna forma szaleństwa — powiedział jej. — Mój syn widział, jak umierasz. Jej oczy natychmiast się zwęziły.
— Draco? — wysyczała. — Powiedział ci, że nie żyję?
Odgarnął jej włosy i wbił spojrzenie w twarz, zdając się nie słyszeć ani słowa z tego, co powiedziała.
— Ale z drugiej strony, jeśli to jest szaleństwo, wolę być szalony, tracąc cię każdej nocy i wiedząc, że następnej znowu będę cię miał, niż być zdrowym bez ciebie.
Przekonała go, że jest prawdziwa. Minęły całe godziny pełne szeptów i wyjaśnień, gdzie była i co robiła. Żeby to udowodnić, pisała paznokciami swoje imię na jego skórze. Seks i krew nigdy nie kłamią, więc naznaczyła jego zbolały umysł obrazami, zbyt żywymi i erotycznymi, by były szaleństwem.

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz