Coś na kształt łez cz. 2

260 17 9
                                    


Harry obudził się mocno opatulony w koce i pościel, co na chwilę zdezorientowało go i wywołało panikę, ponieważ pomyślał, że ktoś związał go we śnie.
Wyswobodził się i usiadł, a potem sięgnął po okulary i zamrugał z wysiłkiem. Poduszka obok niego była całkowicie gładka i nie wyglądało na to, by ktokolwiek na niej leżał.
Draco tu nie spał.
Wpatrując się w puste miejsce i zwalczając kolejną falę paniki, wziął głęboki oddech i starał się przypomnieć sobie, co zaszło pomiędzy nimi poprzedniego wieczoru.
Wspomnienia były zamazanym, pełnym przerażenia obrazem załamujących się słów i błagalnych spojrzeń.
— Draco? — zawołał tęsknie, ale Malfoya nie było tutaj ani teraz, ani całą noc.
Harry’ego znowu ogarnął strach i klaustrofobia, a jego oddech stał się szybszy i bardziej płytki. Draco nie było z nim, więc gdzie był? Może nie żył, tak jak Ginny i Charlie, może go opuścił, bo był oburzony, albo... to Harry coś zrobił? Powiedział coś, co go uraziło?
I wtedy sobie przypomniał. Oczywiście, że tak zrobił. Powiedział, że to był gwałt. Jęknął cicho, przygryzł wargę i zczołgał się z łóżka. Musi go znaleźć, wyjaśnić mu...
Przez jego głowę przewijało się teraz zbyt wiele myśli, zbyt wiele rzeczy, z powodu
których powinno mu być przykro. Ginny, Charlie i Pansy, ale nic z tego nie miało aż tak dużego znaczenia jak to, że powiedział coś, co zraniło Draco. Przebrał się w czystą odzież i z wahaniem opuścił pokój, niepewny, czy Malfoy będzie chciał go zobaczyć.
Najpierw poszedł do biblioteki, ale z zaskoczeniem stwierdził, że Draco w niej nie ma. Wszystkie książki leżały zamknięte na stole, ułożone w schludny stos, jakby razem z Hermioną zakończyli poszukiwania, a decyzja została podjęta. Harry nie pamiętał, by mówiono mu o jakimkolwiek rozwiązaniu i w drodze do kuchni poczuł narastające zdenerwowanie. Z pewnością Hermiona i Draco nie mieli zamiaru powstrzymać klątwy sami? I dlaczego nie mieliby mu powiedzieć o tym, co znaleźli, zanim postanowili go zostawić?
Draco siedział przy małym stoliku. Przed nim stał kubek kawy, zimny i nietknięty. Jedną dłoń zawinął wokół uchwytu i wpatrywał się zamyślony w przestrzeń, wyglądając przy tym na smutnego i poważnego.
— Bałem się, że cię nie znajdę — powiedział Harry cicho.
Malfoy zamrugał szybko i odwrócił się. Po chwili spojrzał na niego beznamiętnym wzrokiem.
— Czy… — zaczął.
— Wszystko w porządku? Tak.
— Chciałem zapytać, czy przeszła ci już wczorajsza histeria. — Draco uśmiechnął się krzywo, uśmiech ten jednak sprawiał wrażenie chłodnego.
— Ja... — Harry przełknął ślinę. Ze strony Draco wyczuwał dziwną energię. Była niemal jak furia, tyle że lodowata, do jakiej nie przywykł i nie wiedział, jak sobie z nią poradzić.
— Przepraszam.
— Za co? — Draco odepchnął kubek z wyrazem obrzydzenia. Harry wzdrygnął się.
— Za wszystko.
— Za powrót wtedy, kiedy chciałem, żebyś nie wracał? Za pieprzony powrót i histeryczne zachowanie i za zamartwienie mnie niemal na śmierć? Za zostawienie mnie i ucieczkę do Charliego Weasleya i pozwolenie mu na to, by cię skrzywdził?
— Nie zostawiłem cię, sam mnie wypuściłeś — odpowiedział Harry słabym głosem.
— Hmm. Nie powinieneś wracać. Nie chciałem, żebyś był blisko mnie. — Draco odwrócił wzrok, a mięśnie na jego szczęce napięły się.
Harry milczał przez chwilę.
— Nie za to przepraszam. Przepraszam za... za powiedzenie rzeczy, które powiedziałem. Po tym, jak Charlie... umarł. Za powiedzenie, że miał rację. Że to było kłamstwo i gwałt i za wszystko inne. Bo wiem, że to nieprawda. Jestem twój. Nigdy nie zraniłeś nikogo, kto należy do ciebie, prawda? — Uśmiechnął się gorzko.
Gdy Draco ponownie się odwrócił, by spojrzeć na Harry’ego, jego oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż przed chwilą. Nie była to furia, ale coś znacznie głębszego i bardziej przerażającego.
— To działa w obie strony, Potter — odezwał się po nieskończenie długiej chwili ciszy. Harry, zdezorientowany, potrząsnął głową.
— Co masz na myśli?
— Nie sądzę, byś zdawał sobie sprawę, iż skoro wszyscy mówią, że jesteś mój... — urwał, przeczesując palcami włosy.
— To co? — wyszeptał Harry.
— To automatycznie oznacza, że ja też jestem twój. — Słowa były ostre i szorstkie. Draco odwrócił się, potrząsając głową z obrzydzeniem.
— To nie ma sensu — stwierdził Harry z drwiną.
— Dlaczego, do diabła, nie ma?
— Bo kto o zdrowych zmysłach chciałby być mój? — Oczy Harry’ego zaczęły wypełniać się łzami. Zamrugał desperacko, starając się je powstrzymać, ponieważ Malfoy wyśmiewał się z jego histerii, a on nie chciał znowu go zawieść.
Draco wstał z krzesła tak gwałtownie, że go zaskoczył. Harry odsunął się o krok i wlepił w niego wzrok, zastanawiając się, dlaczego nagle zaczyna się bać.
— Myślisz, że to wybrałem? — wysyczał Draco. — Myślisz, że gdybym miał wybór, wybrałbym cokolwiek z tego wszystkiego albo to, co muszę zrobić? Nie masz pojęcia, co znaczy, że nie potrafiłeś mnie zostawić i w jakiej sytuacji mnie to stawia! Nie wybrałem bycia... bycia tym, kimkolwiek dla ciebie jestem i nie wybrałem też pozwolenia ci bycia dla mnie... wszystkim.
— Draco... o czym ty mówisz?
— To nie był gwałt — powiedział Malfoy, dezorientując Harry’ego nagłą zmianą tematu. — Chciałeś mnie. Oddałeś mi się. Prawda? — Jego ton zmienił się przy ostatnim słowie, ewoluując od chęci otrzymania potwierdzenia do pragnienia pocieszenia.
— Chciałem, żebyś mnie miał — zgodził się Harry, obserwując go z niepokojem.
— To... to boli bardziej niż twoje kłamstwa, gdy powiedziałeś... — Wykrzywił się i urwał, ponownie przeczesując dłonią włosy. — Kiedy powiedziałeś, że jesteś mi winien
przysługę. Jakby wszystko było tylko... spłaceniem długu.
— Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało — wyszeptał Harry.
— Jesteś tego pewien? — zapytał Malfoy cicho poważnym tonem.
— Tak — odparł Harry, a jego głos załamał się i zaczął drżeć. Cała rozmowa przysparzała mu bólu, sprawiała, że bolało go wszystko w środku.
— Chcę… żebyś to udowodnił.
Harry przełknął ślinę i cofnął się o krok do tyłu.
— D-draco, przestań.
— Mam przestać? Nie wiesz nawet, co mam zamiar zrobić.
— Starasz się, żebym zrobił coś, na co nie mam ochoty. — Harry obejrzał się przez ramię na drzwi, żałując, że się obudził, żałując, że obudził się tamtego ranka i tego, że tu wrócił. Żałując wszystkiego.
— Nie, to nie tak — wyszeptał Draco. — Możesz to zrobić tylko, jeśli chcesz. To będzie dowodem ostatecznym. Na to, że jesteś mój, ja jestem twój i że to uczucie jest dla ciebie prawdziwe.
— Co... co muszę zrobić? — zapytał Harry szeptem, uspokojony przez głęboką powagę w oczach Malfoya.
— Zawsze otaczasz się ludźmi, którzy czegoś od ciebie chcą — stwierdził Draco i Harry widział, że dobiera słowa bardzo ostrożnie. — Oni zabrali wszystko, co posiadasz.
Ukłuty tak żałosną wizją samego siebie, Harry rzucił:
— A co czyni innym ciebie? Ty też czegoś ode mnie chcesz. Draco uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął dłoń.
— Nie, Harry. Nie chcę od ciebie niczego. Sam mi się już oddałeś, pamiętasz? Chcę, żebyś ty też mnie miał, żebyś wziął mnie, bo nie sądzę, byś kiedykolwiek wziął od kogoś cokolwiek.
Nastała chwila ciszy, w której Harry bał się oddychać, ponieważ pojawił się w nim niemal kruchy zachwyt, który Draco stworzył, opisując ostrożnie swoje myśli. Obawiał się, że to zniszczy, że coś źle zrozumiał albo że ciągle śpi, a to jest jedynie dziwny sen.
— Chyba nie rozumiem — wyszeptał w końcu.
Dłoń Draco, wciąż wyciągnięta w jego kierunku, poruszyła się lekko, ale nie opadła.
— Powiedziałeś, że nigdy nie skrzywdziłbyś kogoś, kto należy do ciebie, a ja chcę do ciebie należeć.
— Ale ja jestem mordercą — wyjąkał Harry niepewnie. — Kto chciałby...
— Już to omawialiśmy, Harry — przerwał mu Draco cicho. — Ja chciałbym. Pozwolisz mi?
— P-pozwolić ci? — wyjąkał znowu Harry. Na twarz powoli wypływały mu rumieńce.
— Tak. Pozwolić mi. To znaczy, nie mogę być twój, dopóki tego nie zechcesz. — Draco uśmiechnął się do siebie aprobująco. — To nie takie trudne. Nigdy jeszcze niczego nie pragnąłeś?
Harry wywrócił oczami, wciąż się rumieniąc.
— Tak — przyznał. — Pragnąłem ciebie, wcześniej.
— A teraz?
— Teraz nie jestem do końca pewien, co sugerujesz.
— Cóż... — Draco przygryzł wargę i spojrzał na niego w zamyśleniu. — Gdybym był twój, to oznaczałoby, że możesz ze mną zrobić, cokolwiek zechcesz.
— Cokolwiek? — powtórzył Harry, na samą myśl czując się nieswojo.
— Cokolwiek. Mógłbyś mnie całować, pieprzyć, uderzyć, zranić, sprawić, abym krwawił...
— przerwał, lekko wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu.
— N-nie mógłbym cię zranić — wyszeptał Harry.
— To już moja część. Ufam, że tego nie zrobisz. To… o to właśnie chodzi w przynależeniu do kogoś. O zaufanie, że ta osoba nigdy... nigdy cię nie skrzywdzi. — Draco przełknął ślinę i nagle odwrócił wzrok.
— Nie wiem, czy mogę ufać... — Harry przerwał. Jego dolna warga drżała ledwie zauważalnie.
Draco natychmiast odsunął rękę, jakby coś go użądliło.

— Nie ufasz mi? — zapytał, rozszerzając powieki i wyglądając na zaskoczonego.
— Nie... nie... — Harry zaczął panikować. Desperacko wyciągnął rękę i ujął dłoń Draco, trzymając ją mocno. — Nie ufam samemu sobie — stwierdził w końcu. Słowa zlewały się w jedno. — To znaczy w to, że cię nie zranię. Robię to wszystkim...
Szczęka Malfoya zacisnęła się na chwilę. Przechylił głowę w zamyśleniu, a drugą dłonią pogłaskał delikatnie policzek Harry’ego.
— A co, jeśli ja bym cię zranił?
— Jeśli byś to zrobił, to znaczyłoby, że na to zasłużyłem — odpowiedział Harry szybko, odruchowo.
— Nie — zaoponował Malfoy cierpliwie, choć brzmiał nieco oschle. — Byłoby tak dlatego, że to ja nawaliłem. — Harry uśmiechnął się lekko, sceptycznie, a potem zatopił palce we włosach Draco. — Nie rozumiesz — burknął Malfoy, sfrustrowany.
— Przepraszam — wyszeptał Harry, zabrał dłoń i przygryzł wargę. — Może jeśli...
— Zamknij się. — Malfoy z powrotem ujął jego dłoń i przez moment pogrążył się w zamyśleniu. — Czy... zraniłbyś mnie umyślnie?
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo cię kocham. — Harry z pewnością nie planował tego oznajmić, słowa wypłynęły mu z ust automatycznie, instynktownie. Jego ciałem wstrząsnęła fala szoku, a potem zdał sobie sprawę, co powiedział. Wyprostował się, zarumieniony, i próbował odsunąć dłoń, ale Draco nie zmierzał go puścić. Zamiast tego przyglądał mu się niemal obojętnie szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami.
— Harry... — zaczął cicho.
— Przepraszam! Nie myślałem, wiem, wiem, znowu nie rozumiem. Nie chciałem, prze...
— Cii, nie mów nic — przerwał mu Draco łagodnie, głaszcząc kciukiem wierzch jego dłoni. Harry zamilkł, zamyślony, po czym zapytał:
— O czym mam nie mówić? Że cię kocham, czy że przepraszam?
— To... zależy — przyznał Draco. Obaj rozmawiali szeptem, jakby obawiali się, że ktoś przypadkiem ich usłyszy. — Jeśli przepraszasz za to, że to powiedziałeś... Jeśli przepraszasz za to, że mnie kochasz... — przerwał.
Harry otworzył usta, ale zaraz zamknął je z powrotem, zaciskając szczękę. Obserwował Draco, który patrzył na niego poważnym wzrokiem. Za żadne skarby świata nie potrafił wymyślić, co ma powiedzieć. Po prostu było mu przykro. Zawsze było mu przykro. To jego obowiązek, by wszystkiego żałować. Musiał żałować. To jego zadanie, bo… bo…
Szczerze, nie wiedział. Jeśli był ku temu jakiś powód, już dawno o nim zapomniał.
— Ja po prostu... — zaczął, mając zamiar przeprosić, ale urwał, marszcząc brwi i patrząc na Draco bezradnie.
— Dlaczego? — zapytał Malfoy, głaszcząc znowu jego dłoń i przygryzając wargę, a Harry nie potrafił określić, czy to z nerwów, czy z powodu czegoś innego.
Nie chciał przepraszać. Nie chciał nawet o tym myśleć. Ale jeśli naprawdę tak czuł, to tylko dlatego, że uważał, iż tak powinno być. Co w ogóle nie miało sensu.
— Szczerze? Nie sądzę, bym chciał za cokolwiek przepraszać — powiedział w końcu powoli zachrypniętym głosem.
Malfoy uniósł lekko kąciki ust.
— Myślę, że w końcu zaczynasz rozumieć — powiedział.
— Tak? — zapytał Harry powątpiewająco. — Bo czuję, że jestem jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej.
Draco westchnął, wyglądając na rozdrażnionego i lekko rozbawionego.
— Naprawdę, Potter, potrzebujesz, żebym ci to przeliterował? Zażenowany Harry wzruszył ramionami.

— Dobrze. Więc mówię. Jesteś mój i masz tego świadomość, bo powiedziała ci to Pansy, dlatego w to wierzysz, tak?
— Taak...
— Chcę być twój. Chcę, żebyś mnie miał… Tak, Potter, w ten sposób. — Uśmiechnął się krzywo, kiedy Harry spurpurowiał. — Rozumiesz?
— Ale dlaczego?
— Bo ja miałem ciebie. Zaufałeś mi i pozwoliłeś mi cię mieć, wierząc, że nie zrobię ci krzywdy. Ty nie sądzisz, że ja ufam tobie, nie uwierzysz mi, kiedy ci powiem, że mnie nie zranisz, więc mam zamiar to udowodnić. Bo ufam ci, a ty musisz w to uwierzyć, inaczej...— przerwał.
— Inaczej co?
Draco pocałował go mocno, a kiedy się odsunął, wzrok miał pociemniały i nieobecny.
— Po prostu będziesz musiał mi zaufać — powiedział. I Harry zaufał. — Wszystko... wszystko do końca naszego życia będzie zależało od twojego zaufania do mnie.
Przyrzekam ci, nie pozwolę ci zrobić mi krzywdy.
Jego oczy rozszerzyły się trochę i oddech Harry’ego zamarł. Powiedzenie tego w ten sposób brzmiało inaczej. Nie jakby Draco ufał jemu, że go nie zrani, ale jakby Harry musiał zaufać Malfoyowi, że sam nie pozwoli zrobić sobie krzywdy.
— Nie pozwolisz? — wyszeptał.
— Obiecuję. I… ciebie również nie zranię.
— Dobrze — zgodził się Harry. — Ale, umm, nie sądzę, czy wiem... jak.
— Co jak?
— Cokolwiek... wziąć. — Odchrząknął. Draco wyglądał na zaskoczonego.
— Harry… — powiedział, otwierając szeroko oczy. — Charlie nie był twoim pierwszym… — Przełknął ślinę i odwrócił wzrok, ostrożnie odsuwając dłoń.
— Nie jestem gejem — powiedział Harry. Nastąpiła niezręczna cisza.
— Nie jesteś gejem. Nie podobają ci się chłopcy. Harry spojrzał na Malfoya ze zdenerwowaniem.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. To znaczy... w szkole były dziewczyny... Właściwie tylko Cho... A potem... Nie miałem czasu, żeby o tym myśleć. Byłem zajęty wojną i…
— Marnuję czas — powiedział Draco powoli, brzmiąc na lekko podłamanego. Potem przechylił głowę w bok i obserwował Harry’ego, który otwarł usta niczym ryba wyjęta z wody, starając się wyjaśnić coś, co wirowało w jego głowie, pewien, że potrafi sprawić, by Draco zrozumiał, ale nie wiedział, jakich słów użyć. Harry dosyć już miał mówienia niewłaściwych rzeczy.
— Nie jestem... — zaczął, przełykając ślinę i krzywiąc się.
— Nie wierzę ci — powiedział Draco nagle, a Harry zamrugał. Musi mu uwierzyć, o to chodziło w zaufaniu. Ale Malfoy złapał go brutalnie i przyciągnął do siebie, a potem pocałował mocno, całkowicie go zaskakując. Harry jęknął w proteście, kładąc dłoń na jego ramieniu. Gdy jednak dopasował się do nagłej zmiany, zatracił się w pocałunku i odpowiedział na niego równie zapalczywie, zamykając oczy i zaplatając ręce na karku Malfoya.
Draco nagle przerwał kontakt, rozszerzając powieki i oddychając ciężko.
— Cholera — wysyczał, starając się odsunąć. Harry był zaskoczony, ale nie pozwolił mu na to.
— Co się stało? — wyszeptał.
— Nie jesteś... a ja chciałem cię zmusić… jak Charlie… chciałem, żebyś zapomniał… a ty byś mi pozwolił… — wyjąkał Draco z wymalowaną na twarzy nienawiścią do samego siebie.
— Nie, nie — odpowiedział Harry szybko. — Nie. Draco. Nie pozwoliłeś mi skończyć. Nie podobają mi się chłopcy. Ogółem. Nie lubię cię dlatego, że jesteś… chłopcem. Kurwa, to nie ma żadnego pieprzonego sensu! — krzyknął. Oparł głowę na ramieniu Draco, myśląc intensywnie. — Chcę ciebie — powiedział. — Nie dziewczyn ani chłopców. Tylko ciebie. — Malfoy nadal ciężko oddychał, a Harry trzymał go jeszcze mocniej, unosząc mu głowę za podbródek i całując w szczękę. — To nie wyszło za dobrze — powiedział roztrzęsionym tonem.
Śmiejąc się nerwowo, Draco potrząsnął głową.
— Racja, nie wyszło.
Harry odsunął się, przygryzając wargę.
— Ostatnio nic, co mówię, nie wychodzi za dobrze.
— Więc... może przestałbyś mówić i dawać mi powody do ataku serca — zasugerował Malfoy, a kiedy Harry otworzył usta, by odpowiedzieć mu sarkastycznie, Draco go pocałował.
To był płochliwy pocałunek, jakby Malfoy nie miał do końca pewności, czy postępuje właściwie, niemal cnotliwe, słodkie muśnięcie wargami, które bardziej zdenerwowało Harry’ego, niż go uciszyło.
Odsunął się i spojrzał na Draco zawiedzionymi, zmrużonymi oczami, a potem pocałował go mocno, zaskakując go i sprawiając, że zachwiał się do tyłu, opadając na kamienną
ścianę. Malfoy zaśmiał się podczas pocałunku, przyciągając Harry’ego do siebie. Kiedy się śmiał, Harry wsunął pożądliwie język do jego ust, potrzebując coś udowodnić. Całował go tak, jakby wiedział, co robi, co oczywiście nie było prawdą. Wcześniej to Malfoy
obdarowywał go takimi pocałunkami, zanim on sam zdążył dowiedzieć się, jak na nie odpowiadać.
Było mu prościej, kiedy zapominał o całowaniu i zaczynał rozmyślać, jak Draco smakuje albo jak będzie się czuł, jeśli przesunie językiem w ten sposób, i zrobił tak, zamykając oczy i zatracając się całkowicie.
Zastanawiał się, czy może Draco wszędzie smakuje tak dobrze, jak smakowały jego usta, więc odsunął się, oddychając ciężko i opierając się o niego całym ciałem. Draco nie miał nic przeciwko, w rzeczywistości nawet podtrzymywał Harry’ego za ramiona, choć jego własna twarz była zarumieniona i oddychał szybko.
— Jesteś pewien? — wydyszał Draco.
Harry jedynie przewrócił oczami, po czym w zamyśleniu polizał jego szyję, sięgając dłońmi do twarzy i unosząc ją do góry. Pocałował go w podbródek, a potem musnął
szczękę i znowu szyję, smakując skórę, po czym odsunął się, wyglądając na pogrążonego w myślach.
— Co? — zapytał Malfoy. Harry uśmiechnął się.
— Smakuję cię — powiedział. — Czy to w porządku? To znaczy, chciałem... Draco pocałował go delikatnie.
— Jest dobrze — wymamrotał, a Harry uśmiechnął się tuż przy jego ustach.
Liżąc drażniąco jego dolną wargę, Harry przygryzł ją lekko i znowu pocałował szyję, po czym przesunął się na bok i znaczył językiem małe kółka tuż przy pulsie.
— Mmm — zamruczał w zamyśleniu, a Draco roześmiał się, choć śmiech ten był napięty i bez wyrazu.
Harry prześlizgnął się do ucha Draco, ssąc płatek i znacząc go językiem, a potem całując punkt tuż z tyłu. Odsunął się i spojrzał na Malfoya, przekręcając głowę w bok i nerwowo przełykając ślinę.

— Mogę...
— Co?
Zmienił lekko pozycję i zaczął śledzić dłońmi obojczyk Draco do miejsca, w którym znikał pod koszulą.
— Chcę cię tu posmakować — powiedział, schylając się do jego piersi.
— Harry — skarcił go Draco, a Harry krzyknął, kiedy nagle został podniesiony i obrócony plecami do ściany. Draco nie postawił go z powrotem, więc instynktownie oplótł go nogami w pasie, zakładając ręce na jego ramiona. — Możesz robić ze mną, co tylko zechcesz, pamiętasz? Jestem twój.
Harry uśmiechnął się z wyższością i rozpiął dwa guziki koszuli Malfoya, odgarniając jej poły na boki. Polizał lekko jego obojczyk, a potem ugryzł i już miał zdjąć koszulę całkowicie, kiedy od progu usłyszał dosadne chrząknięcie Hermiony.
Uniósł szybko głowę, otwierając szeroko oczy i zaczął odsuwać się od Draco.
— Uhm — wymamrotał Malfoy, całując go błagalnie — Zignoruj ją.
— Właściwie, Malfoy — powiedziała Hermiona lodowatym tonem — muszę z tobą porozmawiać.
Draco pocałował Harry’ego w policzek i skroń, zacisnąwszy mocno powieki. — Och, idź sobie — wyszeptał tak cicho, że mógł usłyszeć go tylko Harry.
— Draco — wysyczał Harry, odpychając go słabo i uśmiechając się w ten szczególny, wzburzony sposób.
— To dość ważne, Draco. Wiesz, o co chodzi. — Hermiona wyglądała na słusznie rozgniewaną.
Malfoy oparł głowę na ramieniu Harry’ego i zanim pozwolił mu powoli ześlizgnąć się na podłogę, wziął głęboki oddech.
— Tak — powiedział i uśmiechnął się gorzko. — Wiem.
Harry zerkał to na Draco, to na Hermionę, mrużąc oczy, ale nie odezwał się. Tak bardzo pragnął im powiedzieć, że wie, iż planują zniszczyć dementorów bez niego i dlatego go odesłali, jednak mimo to milczał. To przecież było zaufanie.
— Porozmawiajmy w bibliotece — powiedziała Hermiona, krzyżując ramiona na piersi. Draco odwrócił się do Harry’ego i ujął jego dłoń, całując delikatnie knykcie.
— Zaczekaj na mnie, wrócę niedługo — powiedział. Odgarniając mu włosy z czoła, Harry uśmiechnął się.
— Poczekam.
Posyłając mu szybki uśmiech, Malfoy zaczął odchodzić, ale nie puszczał ręki Harry’ego, do ostatniej możliwej sekundy zwlekając z przerwaniem kontaktu.
Harry obserwował, jak odchodzi, po czym westchnął, bardziej niż kiedykolwiek czując się całkowicie porzuconym i samotnym.

***

Nie pozostał długo w kuchni, ale zanim wrócił do sypialni, zrobił sobie kanapkę. Dłonie drżały mu ledwie zauważalnie, gdy po raz pierwszy, od kiedy sprawy zaczęły schodzić na niewłaściwą ścieżkę, miał szansę pomyśleć. O Charliem, Pansy i Ginny, Lucjuszu i Ronie, o wszystkim. Myśli spiętrzały się i nie wiedział, jak długo je zniesie, zanim oszaleje.
Opadł na łóżko i zamknął oczy, zapominając o kanapce leżącej na nocnej szafce. Nie poruszał się, nie myślał, ale był zraniony i pusty w środku. Cisza i bezruch ukoiły nieco jego zmysły. Tracąc poczucie czasu, skupił się na biciu własnego serca, aż wszelkie troski oraz problemy stopniowo odpłynęły w dal.
Kilka godzin później, nie potrafił określić, ile dokładnie, trzask drzwi i gwałtowny oddech Draco sprawiły, że usiadł i otworzył oczy.

— Co się stało? — zapytał, instynktownie wyczuwając, że coś jest nie tak, a chwilę potem ujrzał broń w dłoni Draco.
— N-nic — zająknął się Malfoy. Mimo to oczy miał szeroko otwarte i pociemniałe od
czegoś, czego nie potrafił zdefiniować. Draco ostrożnie położył pistolet na szafce obok, na co Harry uspokoił się odrobinę.
— Draco — powtórzył łagodnie. — O co chodzi? Malfoy, blady i drżący, potrząsnął głową.
— O nic. O nic. — Posłał mu wymuszony uśmiech.
Czując narastające podejrzenia, Harry wstał z łóżka i podszedł do niego ostrożnie.
— Hermiona ci coś powiedziała? O mnie...?
Draco roześmiał się, choć śmiech ten został zdławiony i niemal przeistoczył się w szloch.
— Zapomnij, Harry. Naprawdę. To tylko…
— Wiem, co planujecie — wyszeptał Harry, przesuwając palcami po policzku Draco. Malfoy zaczął się krztusić.
— Wiesz? — zdołał wydusić ochrypłym głosem.
— Tak. Chcecie zniszczyć dementorów beze mnie.
Malfoy nabrał głębokiego, drżącego oddechu i, zamknąwszy oczy, powiedział cicho:
— Zaufaj mi, Harry. Kiedy nadejdzie czas ostatecznej bitwy, będziesz na miejscu. Przyrzekam.
Harry rozważał to przez chwilę, obrysowując palcem wargi Draco.
— Kiedy? — zapytał.
— Jutro. — Draco otworzył oczy. Lśniły łzami. — Dementorzy przeciągną swoją energię z miejsca, które jest luźno połączone z tymi jaskiniami, i zbiorą się tutaj... Większość z nich będzie tu, wszyscy ci, którzy nie wezmą udziału w bitwie.
Przytakując, Harry pozwolił ręce opaść z twarzy Draco i ujął jego dłoń.
— I nie pójdziesz beze mnie?
— Harry — wyszeptał Draco błagalnie. — Przestań.
Malfoy drżał i był taki blady, że Harry ustąpił, pokiwawszy głową.
— Nie będziemy o tym myśleć. Do jutra i tak zostało niewiele czasu. Chodź do mnie.
— Co…
Harry odgarnął mu włosy i objął ramionami.
— Wszystko będzie dobrze — wyszeptał. — Nie sądzisz chyba, że zawiodę? To dla ciebie, Draco. Robię to dla ciebie. Wszystko. Mówiłem ci już, że będę twoim bohaterem. I będę.
— Nie potrzebuję bohatera — powiedział Mafloy stłumionym głosem. Harry zastanawiał się, czy płacze, czy ta rozmowa sprowadziła go myślami do Pansy, bo była ona jedyną osobą, z powodu której dotąd płakał.
— Hej... — skarcił go łagodnie, unosząc do góry jego podbródek. Nie płakał, choć jego oczy niezaprzeczalnie lśniły łzami. — Cii, Draco, już dobrze — powiedział. Uśmiechnął się i pocałował go delikatnie, zatapiając się w doznaniu. — Uratuję cię. Wszystko będzie dobrze, przysięgam — wyszeptał.
— Jak zamierzasz to zrobić, Harry? — parsknął Malfoy, wyglądając nagle na rozwścieczonego. — Zabić ich wszystkich? Nie potrafisz rzucić nawet jednego zaklęcia, które ich zabije!
— To nie moja wina, że… nie umiem tak bardzo nienawidzić. Albo ranić. Ale znajdę sposób. Muszę. — Przeczesał palcami włosy Draco. — Niektóre rzeczy są warte ryzyka. Draco wzdrygnął się i przytulił głowę do jego ramienia.
— Naprawdę w to wierzysz? — zapytał cicho, ledwie oddychając.
— Tak — odpowiedział Harry. — Poświęciłbym wszystko, by zatrzymać klątwę.
— Jeśli... — Draco przerwał, przełykając głośno ślinę. — Jeśli to oznaczałoby, że straciłbyś własne życie, zrobiłbyś to?

— Jeśli oznaczałoby, że ty byś przeżył? Tak. Bo jeśli byś umarł, ja i tak przestałbym żyć. Nie chciałbym już żyć. Nie jestem pewien, czy to rozumiesz, Draco. Nie żyłem przed tobą. Ledwie egzystowałem i czekałem na łatwe rozwiązania. Ja... nigdy nie chciałbym już upaść tak nisko. Jeśli byś umarł, umarłbym z tobą albo zaraz po tobie.
— A gdyby jedynym sposobem na uratowanie osoby, na której ci zależy, było jej zniszczenie? Zrobiłbyś to?
Harry zastanowił się przez chwilę, gładząc włosy Draco, a potem odpowiedział cicho:
— Zniszczyłbym wszystko, co by ci groziło, nawet jeśli byłbyś to ty sam, gdyby to oznaczało, że będziesz żył.
— Czy jestem złym człowiekiem, skoro nie sądzę, bym potrafił zrobić to samo? — wyszeptał Draco, unosząc głowę.
Harry ujął go za podbródek i pocałował łagodnie, ostrożnie. Potarł nosem o jego szyję i musnął ją wargami.
— Potrafiłbyś — wyszeptał niemal smutno. — Nikt nie sądzi, że mógłby poświęcić rzeczy, które najbardziej się dla niego liczą, dopóki nie nadejdzie odpowiedni czas. O to właśnie chodzi. Oddałbym wszystko, by zatrzymać klątwę przed zadawaniem ci bólu i wiem, że ty też zrobiłbyś wszystko, by przestała ranić mnie. Podobnie jak powiedziałeś, Draco. Ty ufasz, że cię nie zranię i na odwrót.
Draco drżał gwałtownie, kładąc dłonie na dole pleców Harry’ego i przytulając go mocno. Pokiwał głową, choć Harry był pewien, że właśnie teraz Malfoy płacze, ale tylko trochę, więc kołysał go łagodnie.
— Przestań. — Westchnął. — Draco... Mówiłem ci, nie będziemy o tym myśleć aż do jutra. No dalej... — Uniósł jego głowę, otarł mu łzy i pocałował w policzek w miejscu, gdzie zakwitł rumieniec wściekłości. — Nic innego się nie liczy, dobrze? Nigdy się nie liczyło. Tylko to. — Pocałował go boleśnie słodko, starając się zatracić w chwili, ukoić, sprawić, by Draco przestał drżeć i bać się tego, czego się bał.
— Harry... Harry, nie mogę tego zrobić, muszę ci powiedzieć, ja...
Potrząsając głową, Harry pocałowało go mocno, wczepiając się dłońmi w jego koszulę.
Draco z początku opierał się, ale potem stopniowo ulegał pocałunkowi, wzdychając lekko i rozpływając się w nim. Kiedy był już pewien, że Draco się poddał, Harry wyszeptał:
— Powiedz mi jutro. Teraz chcę sprawić, że staniesz się mój. To znaczy, jeśli... nie masz nic przeciwko?
Oczy Draco pociemniały i stały się trudne do rozszyfrowania.
— Już jestem twój — wyszeptał ochryple. Ostrożnie ściągnął Harry’emu okulary i położył je na szafce, a potem pocałował jego bliznę na czole. Zdawała się pulsować lekko przy delikatnym muśnięciu warg, choć równie dobrze mogło to być wytworem wyobraźni.
Harry wypuścił wstrzymywany oddech, przyciągnął Draco do siebie i wtulił twarz w jego ramię, oddychając głęboko i usiłując przypomnieć sobie jego zapach.
— W porządku — odpowiedział, choć załamywał mu się głos. Stał na krawędzi czegoś głębokiego, pełen upojenia czekając na to, aż ziemia pod nim zapadnie się, a wtedy on sam będzie spadał w głąb tego, czymkolwiek to było. Nie miał pewności, czy jest na to
gotowy. Ziemia nie zapadłaby się jednak pod nim sama, to on musiałby podjąć decyzję o ostatnim kroku, ale nagle nie wiedział, czy wystarczy mu odwagi. Myśl o byciu odpowiedzialnym za serce innej osoby była przerażająca dla kogoś, kto był tak niezdarny nawet jeśli chodził o swoje serce. Uniósł głowę, jego własne oczy lśniły łzami. Pokój stał się mglisty, ponieważ nie miał na nosie okularów, a łzy zmieniły go dodatkowo w plamy kolorów oraz migoczących świateł z paleniska i jedyne, na czym mógł skupić wzrok, to twarz Draco. — Jesteś pewien?
Malfoy uśmiechnął się.
— Nawet jeśli miałbym wybór, Harry, nie wybrałbym niczego innego.

Harry uniósł ręce do jego twarzy, ujął podbródek obiema dłońmi i głaskał palcami jego policzki, biorąc głęboki, uspokajający oddech. Pocałował go lekko w czoło, tak samo jak Draco całował jego, a potem równie delikatnie musnął ustami wargi. Zamknął powoli oczy i przysunął się bliżej, aż dotykali się głowami, ramionami, biodrami i niżej, nie zachowując między sobą żadnej przestrzeni.
Draco instynktownie oplótł ręce wokół jego talii, znowu drżąc. Harry zastanawiał się, czego się boi, nadchodzącej bitwy czy może czegoś równie absurdalnego, ale
podświadomie zdawał sobie sprawę, że to coś więcej. Musiał wiedzieć, że Harry nie pozwoli, by stała mu się krzywda. Że nic go nie tknie, póki najpierw nie rozerwie Harry’ego na strzępy.
A jeśli nie wie... Harry mu to powie. Pokaże mu.
Obdarował go słodko-gorzkim, delikatnym pocałunkiem, a potem kolejnym, bardziej władczym. Z początku Draco zdawał się zapomnieć, jak odpowiadać, jak się poruszać. Stał w miejscu z zamkniętymi oczami i drżał, oplatając rękami plecy Harry’ego,
zaciskając palce na jego swetrze.
Potem zatopił się w doznaniach i z cichym jękiem pochylił się ku niemu, rozchylając wargi i unosząc podbródek, tak że ich języki spotkały się w plątaninie gorąca i ciężkich
oddechów. Poruszyli się i przywarli jeden do drugiego, choć Harry jeszcze przed chwilą sądził, że nie mogą stać już bliżej siebie. A jednak byli, drżący, pełni bólu i złamani, ale nie potrafił przypomnieć sobie za nic na świecie, kto drży, a kto pociesza, bo nagle wszystko stało się jednością.
Zapomniał się więc i przestał myśleć o tym, że powinien udowadniać Draco, że go... co? Kochał? Czcił? Umarłby za niego? Wszystko i więcej?
Harry brał go, wdychając cząstki jego istnienia i zastępując nimi swoje własne, skruszone na pył wiele lat wcześniej. Zastanawiał się, czy Draco to czuje, te wszystkie zapomniane miejsca w Harrym, które ożywają przez niego, z powodu Draco, oddychającego w jego usta.
To się jednak nie liczyło, bo Harry mógł to wyczuć, jakby był to ostatni krok w kierunku czegoś mrocznego i głębokiego, nieposiadającego definicji, ale nie odczuwał tego tak, jakby tonął... raczej jakby... latał z kimś, kogo się trzyma i z kim uderza o dno.
Więc uderzył o dno i wiedział bez pytania, że Draco uderza razem z nim, że tonie w nim tak samo, jak Harry tonął w nim wcześniej.
Nie zdawał sobie do końca sprawy, co robi, lecz Draco prowadził go, szepcząc drżące słowa, całując delikatnie, kiedy tracił pewność siebie i przytulając, kiedy Harry był tak zatracony, że nie potrafił sobie przypomnieć niczego oprócz tego, że to on go przytulał.
A potem znalazł się w nim, co było dziwne, ale właściwe. Zastanawiał się, dlaczego czuje, iż to, co robi, jest dobre, skoro w oczach Draco widzi ciemne iskierki bólu. Poruszył się
ostrożnie, eksperymentalnie, a Draco wzdrygnął się, choć wciąż było dobrze i Harry w ogóle tego nie rozumiał.
— Boli? — wyszeptał, całując Draco w skroń.
— Nie — skłamał Malfoy, gładząc go po plecach. I dlatego było dobrze. Ponieważ Harry go ranił, ale Draco mu na to pozwalał i jakimś sposobem miało to więcej sensu niż
przyrzekanie, że nigdy się nie skrzywdzą. Czasem ranienie było nieuniknione, a czasem... stawało się częścią czegoś, za co warto było dać się roztrzaskać. Czymś prawidłowym i bardziej intymnym niż wszystko inne, bo Harry wiedział, że nie ma na świecie nikogo innego, komu Draco pozwoliłby się skrzywdzić. Należał do niego, a Harry mógł go ranić i zniszczyć, a potem leżeć obok. Draco ma prawo zrobić z nim to samo. Może to właśnie jest miłość.
Harry rozpadł się, a Draco razem z nim. Ich roztrzaskane kawałki pomieszały się ze sobą, ale Harry’ego nie obchodziło to, czy znowu kiedyś będą całością, ponieważ wolałby być rozbitym razem z Draco niż cały, ale samotnie.
Potem, kiedy drżał i opadał z sił, pokryty mgiełką potu, leżąc na Draco i wewnątrz Draco, nie potrafił sobie przypomnieć momentu, w którym czuł się całością w taki sposób jak teraz.
Mafloy, który zatracił się w podobnym stopniu, oddychał ciężko i drżał bardziej niż kiedykolwiek. Zamknął oczy i szepnął:
— Och, Boże, Harry, kocham cię. — W jego głosie zabrzmiała obawa.
Harry przełknął ślinę, bo wiedział, że Draco go potrzebuje, ale nie to, że go kocha. Uśmiechnął się przelotnie i smutno.
— Naprawdę? — zapytał niemal niesłyszalnie.
— Bardziej niż cokolwiek.
— Ale dlaczego? — spytał ochrypłym głosem Harry, odsuwając się i układając obok niego.
— Zostałem do tego stworzony — odpowiedział Draco tylko częściowo przytomny.
Harry położył głowę na jego ramieniu, oddychając głęboko i czując się ospały, jakby to wszystko było snem.
— Powinieneś spać — powiedział Draco, gładząc go po plecach i całując w skroń.
— Nie chcę — wymamrotał Harry, całkowicie zadowolony na myśl, że obudzi się w ramionach Malfoya.
Draco roześmiał się cicho i mocniej oplótł go ramionami.
— Ale powinieneś. Jutro będzie... ciężko.
— A ty spałeś wczorajszej nocy? — wyszeptał Harry. — Nie było cię tu ze mną.
— Nie spałem.
— Więc śpij teraz. Będę cię strzegł. — Uśmiechnął się.
— Nie chcę — odpowiedział Draco, drocząc się z Harrym jego własnymi słowami.
Harry uśmiechnął się ponownie i przysunął bliżej, tak by spleść ich ciała razem. Powieki zamknęły mu się i powoli zapadał w sen, słuchając oddechu Draco.
— Śpij. Pozwól mi cię popilnować, dobrze?
Harry potrząsnął głową w proteście, ale mimo to zasnął.
Obudził się, kiedy klątwa znowu porwała Draco, silniejsza niż kiedykolwiek. Nie wiedział, czy to dlatego, że przez jakiś czas go z nim nie było, czy może Draco zaczął bać się czegoś nowego i bardziej przerażającego. Tulił go przez całe godziny, dopóki Malfoy nie uspokoił się, a potem obserwował go, gdy spał, gładząc jego włosy i szepcząc tajemnice, których Draco nie usłyszał.

***

Harry obudził się sam. Gardło miał zaciśnięte i szorstkie, a oczy suche i piekące. Przez długą chwilę wpatrywał się w sufit, mrugając powoli i czując, że jest brudny, jakby na jego skórze osiadła cienka warstwa kurzu. Gromadziło się na nim wszystko, co zrobił i każda osoba, którą skrzywdził. Ginny, Ron, Charlie, Pansy, Lucjusz... W pewnym momencie w nocy usnął, trzymając Draco, i śnił dziwaczne, upiorne koszmary, w których krążyły smoki.
Odczuwając potrzebę pocieszenia i ludzkiego dotyku, odwrócił się, zamierzając przysunąć się do Draco.
Malfoya nie było obok niego.
Wstał, zaskoczony, po czym sięgnął po okulary i odgarnął włosy, rozglądając się po pokoju, jakby w ogóle go nie rozpoznawał. To był ten sam pokój z tym samym kufrem i szafą, której nie używał oraz pochodniami na ścianach. Ten sam kominek, w którym ogień płonął wesoło, a dym został magicznie zlikwidowany. Ten sam chodnik i krzesło. Nie potrafił jednak powstrzymać wrażenia, że czegoś brakuje. Czegoś ważnego.

Opadł z powrotem na łóżko, zamknął oczy i jęknął cicho. Coś było nie tak, wyczuwał to. Wziął głęboki oddech, a potem usiadł tak nagle, że rozbolała go głowa. Odeszli bez niego! Hermiona i Draco odeszli na finałową bitwę i zostawili go samego.
Zeskoczył z łóżka i kiedy ubierał się pospiesznie, usłyszał pukanie do drzwi. Zamarł na chwilę, po czym podszedł do nich i otworzył je.
To była Hermiona, blada, z pociemniałymi oczami i włosami odgarniętymi niedbale z twarzy.
— Musimy porozmawiać, Harry — zaczęła, równocześnie zerkając przez ramię, jakby chciała być gdziekolwiek, tylko nie tutaj.
— Gdzie jest Draco? — zapytał, decydując, że Malfoy nie mógł odejść bez Hermiony, by samemu zniszczyć dementorów.
Przyjaciółka nie odpowiedziała, zamiast tego wślizgnęła się do pokoju, rozglądając się po nim nerwowo. Jej oczy spoczęły na pomiętej pościeli i ubraniach, które Draco rzucił na podłogę. Przeniosła wzrok na Harry’ego i ostrożnie wzięła oddech, a potem uśmiechnęła się.
— Przyniosłam ci kawę — powiedziała, wyciągając w jego kierunku kubek, który trzymała.
Wziął go od niej, choć tak naprawdę nie miał ochoty na kawę, ale być może to pomogłoby mu zebrać myśli. Upił łyk.
— Gdzie jest Draco? — zapytał ponownie.
— Och, Harry — skarciła go Hermiona, nagle poirytowana. — Muszę z tobą porozmawiać. Możesz przestać myśleć o nim chociaż na chwilę? To ważne.
Czując się winny, wymamrotał przeprosiny i opadł na łóżko. Upił kolejny łyk i czekał, aż przyjaciółka usiądzie na krześle obok kominka.
— O czym chciałaś porozmawiać? Milczała przez chwilę.
— Nauczyłeś się już rzucać czarnego patronusa? — wyszeptała.
Harry potrząsnął głową i upił kolejny, duży łyk kawy tylko po to, by nie napotkać jej wzroku. Powinien się go nauczyć, powinien ćwiczyć do skutku, zamiast marnować tak dużo czasu...
— Draco nie potrafi rzucić jasnego patronusa, starał się cały ranek... — oznajmiła Hermiona nieobecnym głosem, wpatrując się w ogień. W jej oczach tańczyły płomienie, a może były to łzy, Harry nie potrafił rozpoznać.
— Gdzie on jest? — powtórzył cicho pytanie. Hermiona zdawała się go nie słyszeć. — Proszę, Hermiono, muszę go zobaczyć.
Dziewczyna spojrzała na niego i Harry spostrzegł, że w jej oczach rzeczywiście lśniły łzy.
— Zobaczysz, Harry. Skończ swoją kawę i wtedy powiem ci, gdzie jest.

Opróżnił kubek i odstawił na stół. Zamęt w głowie nadal go nie opuszczał. Wszystko toczyło się niczym we śnie. Wstał, krzywiąc się.
— Nie czuję się dobrze — wymamrotał. Przyjaciółka nie poruszyła się.
— To… łatwiej nauczyć się nienawidzić niż kochać, Harry.

Zmieszany, potrząsnął głową, nie potrafiąc do końca nadążyć za wątkiem rozmowy.
— Nieprawda — sprzeciwił się.
— Draco jest w bibliotece. — Hermiona wzięła głęboki oddech. — W bibliotece, Harry, i on nie... nie czuje się dobrze. Klątwa... to za dużo, on nie może… właśnie dlatego. Nie było cię tak długo, Harry, i… pogorszyło mu się, on ma zamiar… och, Boże, Harry, pospiesz się.

Przez długą chwilę wpatrywał się w nią z całkowitym zakłopotaniem, a potem powoli odwrócił się w stronę komody, na której poprzedniego wieczoru Draco położył pistolet. W głowie czuł narastające, przerażające podejrzenie.
Broń zniknęła.
— O Boże — wyszeptał.
Pobiegł tak szybko, jak tylko zdołał, oddychając ciężko z powodu paniki. Draco rzeczywiście był w bibliotece. Stał obok kominka, wpatrując się w ogień. W lewej dłoni trzymał pistolet.
— Draco — odezwał się Harry łagodnym tonem, żeby go nie spłoszyć.
Malfoy odwrócił się powoli. Na jego twarzy widniał dziwny, promienny uśmiech. Płomienie rzucały na sylwetkę coś w rodzaju świetlnej aureoli, sprawiając, że wyglądał, jakby jego nie całkiem realna postać tonęła we mgle.
— Harry — wyszeptał. — Witaj.
— Oddaj mi broń, Draco. — Harry zbliżył się o krok.
— Nie podchodź — ostrzegł go Malfoy, krzywiąc się ledwo zauważalnie. — Podejrzewam, biorąc pod uwagę to, co się stało z Ginny, że strzelenie sobie w głowę może narobić trochę bałaganu.
— Strzelenie do siebie w... — Harry urwał, przerażony. — Draco. Draco, oddaj mi broń.
— To byłoby bezcelowe — odpowiedział Draco.
— Zależy z jakiej perspektywy na to patrzysz — przekonywał go Harry desperacko. — Proszę, Draco. — Wyciągnął rękę, ale zamiast oddać mu pistolet, Malfoy podniósł go do skroni. — Oddaj mi tę pieprzoną broń, Draco! — wrzasnął Harry.
Draco uśmiechnął się.
— Będzie dobrze, wiesz? — W jego oczach zapłonął dziwny blask, który mógł być jedynie odbiciem płomieni z kominka. Podobnie jak w przypadku Hermiony, Harry nie umiał tego określić. Dlaczego wszystko stało się takie zamazane?
— Nie musisz tego robić. Usiądź, Draco, to minie. To tylko klątwa, to… ona robi z tobą to samo, co zrobiła z Pansy, ale to nie jest wyjście z sytuacji.
Biorąc głęboki, spokojny oddech, Draco odpowiedział oschle:
— To nie ma żadnego związku z Pansy ani jej słabością. I tak, to rozwiąże wszystko. Podejrzewam, że później zrozumiesz, ale to nie ma znaczenia. — Ustawił pistolet pod dziwnym kątem.
— Oddaj. Mi. Broń.
— Dlaczego? — zapytał Draco cicho.
— Ponieważ nie chcę, żebyś umarł — zaszlochał Harry.
— Kochasz mnie? — Malfoy obserwował uważnie jego twarz i gdyby Harry wiedział, dlaczego to robi, odpowiedziałby: „Nie, nie, po stokroć nie!”.
— Tak — potwierdził.
— I zniszczyłaby cię moja strata? — Harry ponownie nie wiedział, iż powinien krzyczeć, że strata Draco byłaby najlepszą rzeczą, jaka mogłaby mu się przytrafić.
Zamiast tego odparł łagodnie:
— Tak.
— Więc posłuchaj mnie uważnie, Harry — zaczął Draco powoli i łagodnie, po czym jego głos stał się surowy i rozmyślnie okrutny. Szaleństwo w oczach zmieniło się w coś innego. Coś na kształt łez. — To twoja wina. To przez ciebie. Tak jak wszystko inne, to też jest przez ciebie.
A potem nacisnął spust.

„Opletliśmy wokół siebie ramiona Starając się złączyć z powrotem, Uprawialiśmy miłość,
Miłość
To była noc, ciemna i zimna Tak bardzo dawno temu...”
(Stephen Trask, „The Origins of Love")

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz