Spokój

559 28 13
                                    

„Jeśli poczekasz, ja też poczekam,
I będę smakować, jeśli i ty będziesz, Jeśli pokochasz, ja też pokocham,
Będę uciekał, jeśli i ty uciekniesz, Do ostatniego tchu.
Wczorajszej nocy odwróciłem się I pomyślałem, że widzę siebie,
Gdy wiruję niekochany w najdziwniejszym ze snów, W płonących miastach.
Ty leżałeś w moich ramionach i płakałeś, Choć nieskrzywdzony,
To nasze pięć minut,
A oni pochłaniają wszystko... Więc zabierz to wszystko,
Wątpię, byśmy widzieli, że już tego nie ma, Przecież jesteśmy tu od samego początku.” („Wound”, Smashing Pumpkins)


— Nie mam dzisiaj nastroju na naukę Patronusa — oznajmił Malfoy posępnym tonem. Był blady, a jego oczy po bezsennej nocy okalały cienie. Harry również nie spał, zajęty trzymaniem Draco w objęciach i szeptaniem mu sekretów, by go uspokoić, ale też rozpaczaniem nad własną bezradnością. Teraz obaj siedzieli na podłodze jednej z jaskiń.
— Musisz podnieść poziom swojej magicznej siły — przypomniał mu Harry, jednak bez przekonania.
— Są na to inne sposoby — odpowiedział Malfoy. — Teraz ja cię czegoś nauczę.
— Nie chcę się uczyć czarnomagicznych zaklęć — odparował Harry. Draco uśmiechnął się chłodno.
— Zawsze zastanawiałem się, jakim cudem trafiłeś do Gryffindoru — stwierdził niewinnie.
— Co to ma niby znaczyć?
— No wiesz, myślałem, że od potencjalnego kandydata wymaga się odwagi. Przez chwilę panowała cisza, a potem Harry odezwał się niechętnie:
— Nie boję się czarnomagicznych zaklęć, Malfoy. Szare oczy zwęziły się.
— Być może powinieneś.
Wzdychając, Harry potrząsnął głową.
— Nie będę się uczył czarnej magii. Nie zniżę się do tego poziomu.
— To nie magia decyduje o tym, czy coś jest złe, czy dobre. Magia to tylko siła poddana twojej woli, a jeśli ta jest dobra, dobra jest też magia. To, że nazywa się ją czarną, nie znaczy, że jest zła.
— Zazwyczaj czarna magia i zło idą tą samą drogą — odpowiedział Harry sucho.
— Naprawdę? Być może czas na to, by je rozdzielić. Harry westchnął ponownie.
— Dobra, Malfoy. Naucz mnie tej swojej czarnej magii, jeśli tylko pomoże ci to szybciej odzyskać siły. Już mnie to nie obchodzi.
— A powinno. — W oczach Draco pojawił się dziwny błysk. — Naprawdę powinno, Potter. Wstań.
Harry siedział na podłodze, opierając się o ścianę, ale podniósł się z niej, wywracając oczami.
— To nie jest Niewybaczalne, prawda?
— Nie, nie jest mu nawet bliskie — odpowiedział Malfoy z cieniem uśmiechu. — Podnieś różdżkę w ten sposób. — Zademonstrował, obserwując Harry’ego, gdy ten powtarzał ruch, trzymając różdżkę pod niewielkim kątem. — Przy tym nie ma „obrót i trach” —
poinstruował go cicho, niemal drażniąco i Harry’ego zalała nagle fala gorzkich wspomnień z przeszłości: o lekcji zaklęć i trollu, którego Ron pokonał właśnie w ten sposób. Niemal zwaliły go z nóg. Zadrżał, co Malfoy od razu zauważył, ale nie skomentował ani słowem.
— To bardziej coś takiego... — powiedział, wyginając nadgarstek tak, że różdżka przecięła powietrze niczym miecz i zmieniając ją tym samym z przewodnika magii w orędownika przemocy.
Harry powtórzył gest, a Malfoy w odpowiedzi wykrzywił usta.
— Podoba ci się to — wymamrotał Harry.
— Oczywiście — odpowiedział Draco z uśmiechem.
Harry zadrżał znów nieznacznie, rozwierając szeroko powieki, wytrącony tym uśmiechem z równowagi.
— Jak brzmi inkantacja?
— Zaraz ci zademonstruję. Stań za mną. — Malfoy złapał jego ramię, by przyciągnąć go bliżej i Harry nagle stał się sto razy bardziej podenerwowany.
Malfoy powtórzył ruch różdżką i wysyczał:
— Incursus.
Coś jakby wyrywało się z ciała Malfoya, a Harry czuł to jedynie dlatego, że chował się tuż za nim, wyglądając nerwowo przez jego ramię i trzymając dłoń między jego łopatkami.
Siła ta zdawała się sprawiać, że skóra Draco drżała i zrobiła się chłodniejsza. To coś wydostało się z niego za przewodnictwem różdżki, na której końcu pojawił się
najdziwniejszy cień, jaki Harry kiedykolwiek widział. Nie był płaski i zdecydowanie nie był bezbarwny jak inne cienie. Wydawało się, że jeśli przypatrzy mu się dość długo, zobaczy na nim wszystkie kolory tęczy, podobnie jak na kałuży z rozlanym olejem. Przybrał każdy odcień czerni tak głębokiej, że Harry czuł, jakby mógł się w nim utopić, gdyby tylko stał dostatecznie blisko. Widmo poruszało się i dygotało własnym życiem i Harry’emu dobrą
chwilę zajęło zdanie sobie sprawy, że nie jest to bezkształtna masa, a końcowa forma zaklęcia.
Był to uskrzydlony koń, testral w kolorze czerni, która zdawała się być niezgłębionym mrokiem. Stworzenie nie wydawało żadnego dźwięku, gdy poruszało się z wrodzoną gracją, śledząc tańczące wokół cienie z arogancją widoczną w każdym precyzyjnym kroku.
— Co to jest? — wyszeptał Harry, drżąc. W zaklęciu wyczuwał coś podejrzanego.
— Mój Patronus.
— Jest czarny — powiedział z powątpiewaniem, wyglądając zza ramienia Malfoya.
— Zauważyłem.
Stworzenie zniknęło, więc Harry, wciąż zdezorientowany, odsunął się ostrożnie od Draco.
— Nie rozumiem.
— Ty tworzysz swojego Patronusa z najszczęśliwszego wspomnienia, ja tworzę swojego z najgorszego. Z nienawiści, terroru i bólu.
— Czarny Patronus? — domyślił się Harry cicho, nieco wytrącony z równowagi, ponieważ wszystkie bezbronne części Malfoya właśnie przybrały fizyczną formę.
— Potocznie, owszem. My nazywamy to klątwą Incursus. Nie jest jednak tym samym, co Patronus, który broni. Ten atakuje. Może nawet zabić. — Malfoy obserwował go uważnie.
— Zabić? — powtórzył Harry, rozszerzając oczy ze zdziwienia. — Co?
— To samo, przed czym twój Patronus cię chroni.
— Dementorów...
Na twarzy Malfoya znów pojawił się uśmiech i Harry niemal całkowicie się w nim zatracił. To niesprawiedliwe, że Draco uśmiecha się do niego w taki sposób, jakby coś chwalił,
jakby chwalił Harry’ego.
— Tak — odpowiedział. — Twoja kolej.
— Jak?
— Tak samo, jak tworzysz swojego Patronusa, ale zamiast o najszczęśliwszym wspomnieniu pomyśl o najgorszym. O takim, które sprawia, że boisz się i nienawidzisz najbardziej na świecie.
Harry spróbował. Myślał o Voldemorcie zabijającym jego rodziców i Ronie tracącym magię. O szalonej Ginny i dotykającym go Charliem. Myślał o wojnie, nowej klątwie i krwi, którą przelał i z którą się zetknął. Starał się przez całe godziny, niezdolny do
stworzenia czegokolwiek więcej poza nikłym śladem czerni.

Cała jego nienawiść, strach i ból nie były nawet cieniem emocji, które nosił w sobie Draco Malfoy. Wiedza ta upokorzyła Harry’ego i sprawiła, że chciał zapłakać, ponieważ
nienawidził tak bardzo, tak mocno, a teraz okazało się, że jakimś sposobem Malfoy nienawidzi jeszcze bardziej.


***


Czasem w nocy Malfoya nie obezwładniała klątwa. Spali wtedy razem, spokojnie i bezpiecznie, choć nadal splątani ze sobą, co stało się przyzwyczajeniem, a może nawet czymś więcej. Ich ciała pasowały do siebie i Harry wpadł na myśl, że jego sen byłby
częściej zakłócany przez koszmary, gdyby nie ramię, które jakimś sposobem zawsze kończyło oplecione wokół jego biodra, a łagodny oddech Draco owiewał mu czoło w
miejscu, gdzie spoczywały jego usta, dotykając skóry nie dla pocałunku, ale dlatego, że znajdowały się tak blisko.
Mimo tego Harry o wiele częściej budził się w środku nocy z powodu krzyków Malfoya, co powodowało wyczerpanie i bardzo płytki sen. Jego zmęczenie było jednak niczym w porównaniu do zmęczenia Malfoya, który zawsze zasypiał pierwszy.
Harry przysunął się trochę bliżej, wypuszczając powietrze i uśmiechając się lekko na pełen poirytowania dźwięk, który Malfoy wydał we śnie, zdenerwowany jego nagłym poruszeniem. A potem, pocierając nosem o sweter Draco i myśląc o tym, że nigdy wcześniej nie czuł się bardziej bezpieczny, zasnął.


***


— Myślę, że cię kocham — wyznał Harry, mając ogromną nadzieję, że nie powiedział tego głośno. Śnił, a sen ten był pewnego rodzaju koszmarem, choć nie do końca. Stanowił bardziej odzwierciedlenie tego, czego pragnął, a co nigdy się nie wydarzy, podświadome, gorączkowe i niezaspokojone pragnienia, które w innym przypadku mogło obrócić go w najpiękniejszy sen, jakiego kiedykolwiek doświadczył.
W tym śnie Malfoy uśmiechnął się do niego w sposób, jakiego Harry nigdy u niego nie widział. Uśmiech był pełny i szeroki, a w oczach chłopaka tańczyły wesołe iskierki. Wokół nich latały tysiące złotych zniczy, a powiew ich skrzydełek, choć nie wydawały żadnego dźwięku, był na tyle silny, że wichrzył włosy Draco. W powietrzu dryfowały dziwne mieszanki kolorów, a dzięki temu, że działo się to we śnie, nie wydawało się niczym niezwykłym.
— Myślę, że cię kocham — powtórzył Harry, a Malfoy znowu uśmiechnął się i odpowiedział:
— Ja też cię kocham.
Wokół nich kolory tańczyły niczym ważki, Draco całował Harry’ego i Harry całował Draco, szepcząc nieustannie w jego wargi: „Myślę, że cię kocham, myślę, że się w tobie
zakochałem, zakochałem się...”, a w końcu, gdy kolory opadły na ziemię jak zapomniane flagi, dodał miękkim, choć zranionym i zagubionym głosem: „Pomóż mi, pomóż, zakochałem się bez wzajemności...”
Obudził się, bo Malfoy jęczał i pocił się, uwięziony we własnych koszmarach.
Harry wpatrywał się w niego beznamiętnie przez długą chwilę, zanim przypomniał sobie, że prawdziwy świat nie składa się z samych kolorów, zniczy i pocałunków. Zastanawiał się, od jak dawna spał i czy powiedział coś głośno podczas snu, coś, co Malfoy mógł usłyszeć.
Miał ogromną nadzieję, że nie.
— Malfoy — wyszeptał. — Już dobrze. Obudź się. — Nie podziałało, więc przysunął się bliżej, wdychając zapach Draco, dopóki jego paniczny oddech nie zwolnił. Byli niemal tak blisko, jak we śnie, choć zarazem tak daleko. Malfoy należał do niego, spał w jego ramionach, bliżej, niż ktokolwiek wcześniej (nawet Charlie tak bardzo się do niego nie zbliżył, gdy był na nim albo w nim, Harry nigdy nie oplótł go ramionami). Z drugiej strony, Malfoya tak pochłonęły koszmary, że w ogóle o tym nie wiedział.
— Myślę... — zaczął i oblizał usta. Powieki Draco zatrzepotały, a z jego rozchylonych ust wydobył się cichy jęk. — Myślę, że cię kocham? — Stwierdzenie zabrzmiało jak pytanie, ale Malfoy na nie nie odpowiedział. Zadrżał tylko i zaszlochał. — Myślę, że cię kocham — powtórzył Harry, a potem pocałował go lekko w usta. Oddech zamarł mu w płucach, a po ciele przebiegł dreszcz. Przycisnął twarz do włosów Draco, głaszcząc go po plecach. — Już dobrze, już dobrze... — powtarzał, dopóki ten nie uspokoił się. Gdy zapadł w normalny sen, przywarł mocniej do Harry’ego, aż niemożliwym było określić, gdzie zaczyna się jedno ciało, a kończy drugie. Harry pomyślał wtedy, szczęśliwy, że tak powinno być od zawsze.
Stracił poczucie czasu i nie potrafił powiedzieć, jak długo leżał, zanim ciało Malfoya nie napięło się, a do jego płuc nie wdarł się nagły przypływ powietrza, budząc go niemal natychmiast.
Gdy oddech uspokoił mu się, a szaleńcze błyski w oczach przyblakły i niemal zniknęły, Harry przyglądał się w ciszy jego twarzy. Kiedy Draco w końcu uniósł powieki i wykrzywił się, a potem przełknął z trudem ślinę, Harry zapytał:
— O czym śnisz?
Malfoy natychmiast otworzył szerzej oczy, wyraźnie wściekły.
— Mówiłem ci już, Potter — wycedził. – Nie mam zamiaru o tym dyskutować. Harry dotknął jego twarzy, gładząc blade policzki, które teraz pokrywał gniewny rumieniec.
— Cii, przepraszam — wyszeptał.
Czujne oczy zwęziły się i spotkały jego wzrok.
— Co robisz?
— Odpowiedz mi, a ja odpowiem tobie — powiedział Harry miękko. — Opowiedz mi, o czym są twoje koszmary.
— Dlaczego chcesz to wiedzieć?
— Jak mogę je zniszczyć, jeśli nie wiem, o czym są?
Z oczu Draco ziała niewypełniona emocjami pustka, gdy starał się uzmysłowić sobie, co powiedział Harry i to, że trzymał dłoń na jego policzku. Potem zamrugał i w powietrzu nagle zawisła furia, będąca bardziej ochroną, niż czymkolwiek innym.
— Chcesz wiedzieć, jak wyglądają moje koszmary, Potter? — wysyczał. — Z pewnością masz dość swoich, moich nie potrzebujesz.
Harry uśmiechnął się, ponieważ nie liczyło się to, czy Malfoy wrzeszczy i wyje i rozdziera go słowami, językiem czy nawet zębami. Cały świat robił to od lat, kawałek po kawałku, a on pozwalał ludziom ukarać go za coś, czego nie chciał, nie spowodował i nie potrafił powstrzymać. A teraz, jeśli Draco każe go za to, że śmiał go pokochać, Harry z radością odbędzie swoją karę. Przynajmniej na nią zasłużył.
Malfoy mógł go ranić, a Harry pozwoliłby mu i nawet by mu się to podobało.
— Potrzebuję całego ciebie. Twoich koszmarów i całej reszty.
— Nie oferowałem ci żadnej swojej części — wyrzucił z siebie Malfoy. Harry poruszył się, czując nagłe napięcie i odwrócił wzrok.
— Zasłużyłem na to — wyszeptał, mając na myśli ból i zagubienie, które czuł. Draco nie zrozumiał.
— A więc to tak? Znowu szukasz kary? — Nagle Malfoy znalazł się na nim, przygważdżając do łóżka, niemal dusząc. I Harry’emu się to podobało. — Chcesz koszmaru, Potter? — wysyczał.
Pokiwał głową z entuzjazmem.
— Tak, tak, tak.
Malfoy pocałował go, mocno i wściekle, a powieki Harry’ego zatrzepotały słabo.
Trzęsącymi się dłońmi złapał nerwowo za ramiona Draco, a całe jego ciało drżało. Potem Malfoy odsunął się, przeklinając.
— Nie chcę tego — powiedział wściekły. — I ty też tego nie chcesz. Harry wpatrywał się w niego beznamiętnie.
— A czy kiedykolwiek liczyło się to, czego chcę?
Uśmiechając się szyderczo, Draco wstał i odszedł. Harry czekał, aż wyjdzie z pomieszczenia, a potem zaczął płakać łzami zagubienia i bólu, ponieważ właśnie oszalał. Zakochany w Draco Malfoyu? Oczywiście, że nie. Ale, Boże, jak bardzo chciałby być, choć może tylko dlatego, że wiedział, iż Draco jest jedyną osobą, którą mógłby pokochać.
Jedyną na całym świecie, której może pomóc i jedyną, która w ogóle tej pomocy nie
chciała. Ani jej, ani jego heroizmu, ani nawet najmniejszego słowa pocieszenia. Niczego prócz uwolnienia od szaleństwa.
To z pewnością była kolejna forma obłąkania. Dziwna, pokręcona forma. Harry stał się uzależniony od osoby, która zawsze wiedziała, jak zranić go bardziej, niż ktokolwiek inny.
Więc płakał i żałował, że nie ma znowu dziesięciu lat, kiedy jeszcze nie wiedział, że jest czarodziejem, kiedy nie wiedział, że winny jest światu swoje życie, zanim jeszcze
wszystko to nie przygwoździło go do ziemi. Kiedy był tylko małym chłopcem zamkniętym w komórce pod schodami marzącym o tym, by zobaczyć świat.


***


Po jaskini, w której jadali, biegały srebrne jelenie, a Pansy obserwowała je w sposób, w jaki mała dziewczyna przygląda się przemianie żaby w księcia. Jej twarz widocznie zeszczuplała, a klątwa sprawiła, że dziewczyna znacznie opadła z sił. Włosy miała matowe i wiotkie, oczy pociemniałe i puste, ale na jej ustach igrał mały uśmieszek dziecięcego zadowolenia.
Gdy srebrne stworzenia zniknęły, odwróciła się w stronę Harry’ego i powiedziała:
— Żałuję, że ja tego nie potrafię.
— To nie takie trudne.
— Może dla ciebie — parsknęła. — Ale ty jesteś inny. Gdzie jest Draco? Nie widziałam go od wczesnego ranka, był w potwornym nastroju.
— Unika mnie. — Harry wzruszył ramionami. — Nie obchodzi mnie to. Przypatrywała mu się przez moment.
— Co znowu zrobiłeś, Potter?
— Nie wiem! — krzyknął. — Nie myślałem, ja tylko chciałem, chciałem…
— Czego chciałeś?
— Wiedzieć, o czym są jego koszmary.
— Dlaczego miałby ci o nich powiedzieć? — zakpiła. — Dlaczego myślisz, że na to zasłużyłeś? To jego najbardziej prywatna cząstka. Dla niektórych ludzi to najgłębsze sekrety, marzenia i nadzieje, tego rodzaju bzdury. Ale nie, jeśli chodzi o Draco albo o mnie. O osoby takie jak my. Nasze najgłębsze cząstki to koszmary.
— Chcę ich — wyszeptał Harry. — Chcę wszystkiego, co dotyczy Draco. Chcę go uratować.
Pansy roześmiała się chrapliwie.
— Och, Potter, nadawałbyś się do Slytherinu. Cały dom Salazara opiera się na idei, że Malfoyowie potrzebują ratunku. Głównie od siebie. I właśnie to robimy, dbamy o nich, doglądamy, by Gryfoni zbyt mocno nie dali im kość.
Harry poczuł się lekko dotknięty.
— Wygląda na to, że Malfoyowie ranią częściej niż Gryfoni — wymamrotał.
— Oczywiście, że na to wygląda, jeśli patrzeć z perspektywy Gryfona.
— Nieważne. Unika mnie — powiedział Harry, zmieniając temat.
— Wspomniałeś chyba, że cię to nie obchodzi.
— Bo nie obchodzi! To znaczy... po prostu… on jest tak cholernie frustrujący, nigdy nie potrafi przyznać, że kogoś potrzebuje, nigdy! To absurdalne, bo
potrzebuje, mnie potrzebuje! Pansy roześmiała się.
— Prędzej piekło zamarznie, niż Draco przyzna, że czegoś potrzebuje. Ale to nie znaczy, że to prawda. Jest człowiekiem. Potrzebne mu zaklęcie Patronusa, które pomoże
skuteczniej zwalczać klątwę. Nie możesz przestać go uczyć.
— Ale on już nie chce, żebym go uczył. To też spieprzyłem.
— Przyślę go do ciebie. — Skrzywiła się, wstając z krzesła. Klątwa zdążyła już ją zniszczyć. — Poczekaj na niego w jaskini treningowej, niedługo się tam pojawi.
Harry obserwował, jak wychodzi, a potem podążył w kierunku wskazanego przez Pansy pomieszczenia, mając przemożną nadzieję, że Malfoy nie przyjdzie. Bo kto by chciał przyjść po tym, jak Harry... po tym, co zrobił? Po tym, jak przyznał, że chce... całego Malfoya? Do diabła. Nie chciał nawet najmniejszej jego cząstki! Niczego nie chciał. To szaleństwo. Jakiś głupi uboczny efekt klątwy. Jak mogli być tak pewni, że go nie dotknęła? Może jednak. Był obłąkany, to jedyne wyjaśnienie.
Malfoy pojawił się, do tego w okropnym nastroju. Wmaszerował do pomieszczenia, posyłając Harry’emu lodowate spojrzenie, a potem zmarszczył brwi. Nastała chwila ciszy i Harry otworzył usta, by się odezwać. Być może przeprosić albo powiedzieć coś uszczypliwego czy drażliwego. Nie dostał jednak takiej szansy.
— Daruj sobie — wysyczał Malfoy. — Nie chcę o tym rozmawiać. Jestem tu tylko ze względu na Pansy, więc zaczynajmy.
Wzdychając, Harry przytaknął.
— Dobra, niech ci będzie, Malfoy — powiedział obojętnie. — Im szybciej nauczysz się Patronusa, tym lepiej.
Malfoy odwrócił się, by na niego spojrzeć, uśmiechając się kpiąco.
— Patronusa? Nie będziemy się go uczyć, pamiętasz? Teraz ty uczysz się mojego zaklęcia.
Harry rozważał przez moment zaoponowanie, ponieważ czuł się podenerwowany, ale też dlatego, że Patronus pomógłby Draco powstrzymać wyniszczające skutki klątwy.
— Jak sobie chcesz — prychnął jednak w końcu.
Malfoy, zadowolony z siebie, uśmiechnął się i pokiwał głową.
— Dobrze. Pozwól, że zobaczę, jak ci idzie.
Harry spróbował wyczarować Czarnego Patronusa, ale mu się nie udało. Starał się tak bardzo, jak mógł, przyzywając najbardziej znienawidzone, najstraszniejsze wspomnienia, nie było to jednak wystarczające, by wyczarować widmo. Jedynie ledwie widoczne czarne wstążki mgły zawirowały w powietrzu, opadły na ziemię i zniknęły.

— Nie mogę — stwierdził desperacko. — Nie mogę tego zrobić. Malfoy wyglądał tak, jakby był zadowolony z sytuacji.
— Próbuj dalej — powiedział pokpiwającym tonem. — Teraz już wiesz, jak to jest być w czymś pokonanym.
Harry skrzywił się.
— Wiem, jak to jest być pokonanym w wielu rzeczach. Malfoy roześmiał się sarkastycznie.
— Tak, jestem pewien, że wiesz.
Harry w roztargnieniu przywołał trzy srebrne jelenie, by pocieszyć się, iż niepowodzenie w zaklęciu Czarnego Patronusa nie znaczy od razu, że nic nie potrafi.
Malfoy zmrużył oczy i obserwował stworzenia w drżącym świetle pochodni, a potem prychnął i machnięciem różdżki wyczarował testrala.
Stał pomiędzy jeleniami, trzęsąc się nerwowo, a napięcie w powietrzu sprawiło, że stał się płochliwy. Odrzucił głowę i pomachał skrzydłami, które nie wydały żadnego dźwięku.
— Najwyraźniej bycie bardziej wystraszonym nie jest powodem do przechwałek — wytknął Harry cicho.
Bardziej czuł, niż widział, jak słowa te przepływają przez Malfoya. Czuł, jak jego ciało się napina, ramiona prostują, a oddech zamiera w gardle. Draco był rozwścieczony, że ktoś odważył się zainsynuować, iż jego testral stworzony jest w większej mierze ze strachu niż nienawiści.
Furia wycelowana w Harry’ego wystarczyła, aby wskazać Czarnemu Patronusowi, co Malfoy pragnie zniszczyć. Stworzenie odwróciło czarny łeb do Harry’ego, unosząc go i podnosząc tylne nogi, kopiąc powietrze kopytami i ponownie potrząsając głową.
Zaskoczony Harry cofnął się o krok i rozejrzał w poszukiwaniu ratunku, ale jego jelenie zdążyły już zniknąć.
Testral pocwałował w jego stronę ze spuszczonym łbem i złożonymi przy piersi skrzydłami, a jego oczy płonęły czernią. Malfoy krzyknął „Nie!”, ale było już za późno, stworzenie przebiło się przez Harry’ego, rozrywając jego ciało i duszę na dwie części i zamieniając nerwy w płynny ogień. Kontakt trwał zaledwie chwilę, nie pozostawił też najmniejszych śladów krwi ani fizycznych obrażeń.
Harry był ledwie świadomy, że jego ciało upada na ziemię, powoli, powolutku. Wszystko zwolniło tysiąc razy. Malfoy biegł ku niemu, ale zajęło mu to tak bardzo, bardzo dużo czasu i jego obecność się nie liczyła, ponieważ Harry’ego już tu nie było, w tym ciele, na tej podłodze, w tej jaskini. Znajdował się Zupełnie Gdzie Indziej, choć nie potrafił określić, gdzie dokładnie.
Otaczała go ciemność i cisza, którą zakłócał jedynie syk kapiącej wody, jakby ktoś pozostawił gdzieś odkręcony kurek. Było mu zimno, drżał i zastanawiał się, dlaczego ogarnęło go takie przerażenie Nicością, w której ktoś zapomniał o cieknącej z kranu wodzie, dlaczego czuł się, jakby czekał na coś, co wychynie z Nikąd i rozszarpie go na kawałki. W powietrzu unosił się niemal wyczuwalny na języku posmak niepokojącej fascynacji zmieszanej z niepokojem.
Przez cały ten czas wiedział, że jego ciało czeka, aż Malfoy do niego dotrze. Wszystko jednak działo się tak powoli, zajmowało tak długo, a on nadal miał tak wielką odległość do pokonania...
Nagle oczekiwanie skończyło się, ponieważ z głębin Nicości wydarł się głośny wrzask dementora, a zlepek wizji, snów, być może koszmarów, przepłynął obok Harry’ego, dotykając go palcami lodowatego przerażenia. Oplotły go, przywołując migawki śmierci i bólu, płaczącą kobietę o blond włosach naznaczonych krwią, martwe dzieci ze szklanymi oczami, dementorów, których śmiech brzmiał jeszcze bardziej przerażająco niż ich krzyk. Szepty szumiały mu w głowie, całe tysiące szeptów i syków opowiadających dziwne historie o torturach, niewolnikach i okowach niewoli. Harry krzyczał, a Gdzieś Daleko jego ciało szarpnęło się na kamiennej podłodze, gdy z warg wydarł mu się makabryczny wrzask.
Ze wszystkich stron napierał na niego strach, który nigdy się nie skończy, wiedział, że nigdy się nie skończy, nigdy się stąd nie wydostanie, nigdy nie wróci do normalności. To była jego realność, to szaleństwo wijące się w plątaninie koszmaru i lęku. Nigdy nie zobaczy już wschodu słońca, nigdy się nie uśmiechnie, nigdy nie będzie już nikim innym niż dzieckiem, które utknęło w wirze wszystkiego, co zasługiwało na strach.
Zaczął biec, przedzierając się przez mroczne wizje, które zdawały się chichotać z powodu jego ucieczki i krążyły wokół niego coraz szybciej. Wciąż jednak biegł, poszukując
spokoju i wytchnienia i płakał, ponieważ nigdzie go nie znalazł. To był jego koszmar, jego koszmar...
Potem Malfoy Gdzieś Daleko dotarł do jego ciała i opadł na kolana, dotykając jego twarzy.
Koszmar zamarł, a pomruk zdezorientowania przebiegł przez niego niczym jesienny wietrzyk.
Harry spacerował po znieruchomiałym śnie, który wisiał w mroku Nicości, przypominając zmrożone sople lodu. Do jego uszu dolatywał dźwięk własnego oddechu i dlatego wiedział, że to był jego koszmar. Musiał być prawdziwy...
Z drugiej strony wyczuwał tę inną rzeczywistość, w której Malfoy głaskał jego twarz i mówił do niego. Nie potrafił usłyszeć słów, ale w jakiś sposób widział je, gdy tylko
zamknął oczy.
Szedł dalej i szukał miejsca, gdzie będzie spokojnie i bezpiecznie, zmierzając prosto do centrum Nicości, która jakimś sposobem przyciągała go niewidzialną nicią.
Chwilę potem Malfoy podniósł go, przytulił do piersi i zaczął kołysać w ramionach, zaciskając mocno powieki i wciąż do niego mówiąc, mimo że Harry nadal nie mógł go
usłyszeć. Potykał się o kolejne koszmary,coraz więcej koszmarów, a potem zatrzymał się, ponieważ zdał sobie sprawę, że znajduje się w samym centrum Nicości. Stał tam
chłopiec, cały w srebrze, wyprostowany i dumny. Całe jego ciało otaczała błyszcząca, srebrzysta poświata. Podbródek uniesiony miał lekko ku górze, a na jego ustach igrał maleńki uśmiech. Patrząc na niego, Harry czuł, jakby świat obrócił się do góry nogami, a Nicość zaczęła odpływać. Ponieważ chłopcem był on, Harry Potter. To nie były jego sny, tylko sny Malfoya i gdzieś w środku strachu i ciemności, tworzących jego duszę, Harry
stał jako jego Patronus.
W innej rzeczywistości Draco schował twarz w jego włosach.
— Przepraszam, wróć, proszę, przepraszam... — szeptał.
Nicość zniknęła, a dusza Harry’ego powróciła do ciała i Malfoya, który starał się nie rozpłakać. Spłynęła na niego narastająca panika. Koszmary stały się jego częścią, wmieszały się w umysł i gdy zamykał oczy, czuł mrożące krew w żyłach przerażenie i strach. Zaczął wyrywać się Draco, usiłując uciec, oddychając szybko i szlochając. Malfoy nadal mocno trzymał go w ramionach, głaszcząc po włosach i szepcząc, dopóki mroczne wizje nie odeszły w głąb jego pamięci, dopóki nie przywierał do ciała Draco tak kurczowo, jak Draco do niego.
— O mój Boże — wydyszał Harry, oddychając ciężko i ociekając potem.
— Wszystko w porządku? — zapytał Malfoy drżącym głosem. Harry wydał z siebie szloch i powiedział:
— Tak zimno... i nie było tam nic... nic... tylko strach i śmierć i szepty i bolało... nie mogłem... to było prawdziwe... czy to było prawdziwe? Och, Boże, Malfoy, czy to było prawdziwe? Powiedz, że...
Draco pocałował go. Nie był to ani senny, ani wściekły pocałunek, ale ten z rodzaju nieskończenie dobrych i delikatnych, który powoli usunął z niego strach w sposób, w jaki usuwa się kotki z kurzu albo pajęczyny. Jego ciało, wyczerpane i obolałe od krzyku i przerażenia, rozluźniło się całkowicie w ramionach Malfoya. Harry zamknął oczy i pozwolił mu na pocałunek, choć sam na niego nie odpowiadał. Pod powiekami zamiast koszmarów ujrzał błękitne niebo i dryfujące po nim białe chmurki, a na twarzy poczuł promienie
słońca. Doznanie było miłe i kojące. Zaszlochał jeszcze raz, teraz już o wiele ciszej.
— W porządku? — wyszeptał Malfoy, odsuwając się.
— To nie było prawdziwe, prawda? — zapytał Harry, wpatrując się w Draco, który wciąż oplatał go ramionami.
— Nie. — Malfoy uśmiechnął się lekko, ale oczy nadal miał pociemniałe i wystraszone.
— O tym śnisz? To są twoje koszmary? — Harry wzdrygnął się na samą myśl.
— Tak.
— Wszystko było takie pokręcone... — Nie potrafił powstrzymywać się ani chwili dłużej i zaczął płakać.
— No naprawdę, Potter — prychnął cicho Malfoy, mimo to przyciskając go do siebie jeszcze mocniej i kładąc podbródek na czubku jego głowy. — Cicho... Chodźmy, najlepiej będzie, jeśli się prześpisz. I przestań płakać. — Rzucił zaklęcie na Harry’ego zaklęcie zmniejszające ciężar i podniósł go, a potem zaniósł do ich sypialni i postawił na ziemi. Harry złapał go za rękę.
— Nie odchodź — poprosił przerażony. Czuł się słaby i senny i był pewien, że gdy tylko zaśnie, koszmary powrócą. Po raz drugi podczas ich pobytu w podziemiach Malfoy westchnął i pozwolił mu zaprowadzić się do łóżka. Leżał tuż przy nim, dopóki Harry nie zasnął pierwszy.


***


Harry otoczył się ochronną barykadą z książek, przerażony myślą, że Malfoy mógłby do niego przyjść i wspomnieć ostatnie koszmary, a co gorsza, pocałunek. Nie miał całkowitej pewności, czy był gotów na stawienie czoła temu, co kryło się za tym najsłodszym
doznaniem, jakiego kiedykolwiek doświadczył.
Wokół niego leżały stosy pergaminów, na których pisał i gryzmolił długie, magiczne równania. Cała magia mogła zostać rozłożona na magiczne elementy, ale Harry nigdy nie był w tym zbyt dobry. Takie rzeczy zawsze lepiej wychodziły Hermionie.
Po godzinach wpatrywania się w równania i usiłowania dotarcia do tego, jak to wszystko współgra ze sobą i jak je rozwiązać, Harry poczuł, jakby stracił rozum.
— Nie mogę — zaszlochał. — Jak mam to zatrzymać, kiedy nie umiem rozwiązać pieprzonego równania? Nie mogę, nie mogę...
A potem, w napadzie paniki, wypadł z pokoju i pobiegł znaleźć Pansy.
— Potrzebuję jej — powiedział, wparowując do pomieszczenia, w którym spała dziewczyna. Zaskoczył ją. Wpatrywała się w niego w szoku, a z jej dłoni wyślizgnęła się mała szklana fiolka.
— Potter — odezwała się po chwili dziwnie chropowatym głosem. — Co ty tu, do diabła, robisz?
Z buteleczki wysypała się brązowa, sproszkowana substancja, ale Harry niemal nie zwrócił na nią uwagi. A powinien.
— Hermiona. Potrzebuję Hermiony. Muszę z nią porozmawiać, potrzebuję jej pomocy, jest w tym lepsza niż ja, potrzebuję jej pomocy, żeby znaleźć rozwiązanie...
Plótł trzy po trzy i trząsł się, a wszystko z ostatnich kilku dni skumulowało się w szaleńczą panikę. Nie mógł już znosić tego samotnie, potrzebował swojej przyjaciółki.
Była mu bliska, była jego, chciał z nią porozmawiać i mieć do pomocy kogoś, kto razem z nim powstrzyma rozprzestrzenianie się klątwy.
Pansy spojrzała na niego pociemniałymi, podkrążonymi oczami. Była blada i zmęczona.
— Granger? — zapytała.
— Tak. Muszę ją odnaleźć.
— Nie możesz odejść— syknęła Pansy. — Draco cię potrzebuje.
— Ale ja potrzebuję jej. Nie mogę rozwiązać tego bez niej. Proszę, Pansy... Westchnęła.
— Zobaczę, co da się zrobić. Jeśli ty też coś dla mnie zrobisz. Ostrożność Harry’ego natychmiast się wzmogła.
— Co?
— Idź znaleźć Draco. Był tu niedawno, jest zdenerwowany.
— Malfoy nigdy się nie denerwuje.
— Obawia się, że go unikasz.
— Unikam go? Dlaczego miałbym to robić? — zapytał pospiesznie. Bo go pocałował? Bo widział jego koszmary? Bo jego koszmary są częścią Harry’ego i całą jego duszą, co znaczy, że ona też jest częścią Harry’ego? Bo Harry jest przerażony?
— Myśli, że się boisz — odpowiedziała cicho.
— Czego? — wyszeptał.
— Jego ciemności. Nie chciał, abyś wiedział o tych wszystkich mrocznych zakamarkach, z których jest stworzony, a teraz, gdy już wiesz, kiedy byłeś w samym ich środku, obawia się, że będziesz zbyt przerażony, by znowu go dotknąć.
— I chce mieć pewność, że nadal będę pomagać mu z klątwą. — Ramiona Harry’ego opadły w geście bezradności.
Pansy uśmiechnęła się lekko.
— Nie — odpowiedziała. — Po prostu lubi, gdy go dotykasz.
— Tak ci powiedział? — spytał, zaskoczony.
— Nie musiał. Idź i znajdź go, a ja zobaczę, co mogę zrobić w sprawie Granger. — Wstała, a Harry’ego ogarnęło nagłe przerażenie, że dziewczyna zaraz upadnie. Do tej pory nie zastanawiało go, jak bardzo jest słaba. Zanim zdołał ją przytrzymać, złapała się oparcia krzesła i posłała mu groźne spojrzenie. — Po prostu idź.
Aportowała się z jaskini. Harry przez długi czas stał, samotny, zmuszając się do oddychania i zwalczenia paniki, która pojawiła się na myśl o odnalezieniu Malfoya.
Mimo obietnicy, jaką złożył Pansy, nie miał jednak odwagi, by to zrobić. Zamiast tego powrócił do pracy nad równaniami, zakrywając się stertą książek. Minęła cała godzina i mimo że widok na drzwi zasłaniały mu woluminy, wiedział, że Malfoy stoi w progu. Czuł to. Powietrze w pomieszczeniu stało się nagle nieco chłodniejsze.
— Unikasz mnie. — Harry zamarł bez ruchu i wstrzymał oddech, mając nadzieję, że ten sposób Draco go nie zauważy. — Potter, widzę cię.
Wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze i wstał, wiercąc się trochę.
— Ja... przepraszam — powiedział.
— Zamknij się — rzucił Malfoy kąśliwie.
— Co? Naprawdę przepraszam!
— Zawsze przepraszasz, za wszystko. Doprowadza mnie to do szału. Zaskoczony Harry potrząsnął głową.
— Przepraszam... to znaczy… Cholera, dlatego jesteś na mnie zły?
— Nie jestem. — Malfoy przebiegł dłonią po włosach i parsknął z odrazą. — Zapomnij.
— Malfoy... — zaczął Harry błagalnym tonem, nie rozumiejąc niczego i jednocześnie czując, że wszystko jest jego winą.

Draco zmrużył oczy i w całkowitej ciszy wpatrywał się w Harry’ego nienawistnie.
— Wszystko... wszystko w porządku? — zapytał w końcu. Harry zamrugał.
— Co?
— Koszmary! Nie byłem pewien, czy one... czy się z nich otrząśniesz. — Uśmiechnął się krzywo, jakby w obrzydzeniu do samego siebie za to, co powiedział i za troskę, jaką
okazał.
— Tak, wszystko w porządku — wyszeptał Harry. — To znaczy były... okropne, ale teraz wszystko w porządku.
Malfoy uniósł głowę i przyglądał mu się przez chwilę, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Włosy i tak z powrotem opadły mu na twarz, a Harry zamrugał na ten widok i zapytał sam siebie, dlaczego w ogóle zauważył taki szczegół.
— A pocałunek? — zapytał w końcu, ponieważ cisza stawała się zbyt głośna.
Oczy Malfoya rozszerzyły się i Harry zastanowił się, czy od jego twarzy odbija się blask ognia, czy może naprawdę nieznacznie poczerwieniała.
— To ty pocałowałeś mnie pierwszy, pamiętasz? — wypalił Draco.
Wykrzywiając usta, Harry odwrócił się, nie chcąc, by Malfoy dostrzegł jego reakcję. W końcu to zdarzenie uznawał za jeden z tych małych sekretów, o którym myślał, że należą tylko do niego. Ten słodko-gorzki niby pocałunek był osnutym mgłą wspomnieniem, który w głębi umysłu czcił i święcił. Taki, z powodu którego tworzono bajki. Poza tym, był tylko jego własnością. Niemal zapomniał, że to właśnie jego całował, a całe wspomnienie
stanowiło zamglony sen, w którym Malfoy wcale nie jest Malfoyem, jest Draco, a ten jest z kolei osobą, którą Harry kochał. Nie był teraz tym samym, którego całował i zdawało
się, że Malfoy doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
— Przestań — odpowiedział drżącym głosem.
— Co, nie pamiętasz? A może nie chcesz pamiętać?
Harry wpatrywał się w niego beznamiętnie, z trudem przełykając ślinę.
— Malfoy...
— Pieprz się! — Twarz Draco była czerwona, a oczy pociemniały mu z wściekłości. Harry nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo się denerwuje.
— Nie o to mi chodzi — odpowiedział miękko, pragnąc złagodzić gniew, ale nie wiedział, jak ma to zrobić. Malfoy powoli pokręcił głową i złość odeszła niemal natychmiast,
zastąpiona przez puste zakłopotanie. Wyglądał na bezbronnego i zażenowanego, co Harry doskonale rozumiał. Instynkt, który kazał im całować i koić, gdy któryś z nich się
załamywał, nie miał dla niego najmniejszego sensu i nagle uświadomił sobie, że Malfoy czuje dokładnie to samo.
Dlaczego, w tych najsłabszych, przepełnionych snem i ciepłem momentach Harry sądził, że kocha Malfoya? Tego, który krzyczy i wścieka się na swoją słabość, na klątwę, którą stworzyła jego najlepsza przyjaciółka, który załamywał się każdego dnia, który musiał spać w ramionach kogoś, kogo nienawidził bardziej, niż czegokolwiek na świecie...
Malfoya, który nienawidził go, ponieważ stał się jedynym azylem, w którym ukrywał się przed własnymi koszmarami.
Opuścił bezradnie ramiona i zanim stwierdził, że nie powinien o to pytać, wyszeptał:
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
— Nienawidzę cię? — powtórzył Malfoy cicho nieswoim głosem.
— Tak.
— Zawsze cię nienawidziłem. — Brzmiał, jakby recytował coś, co właśnie sobie przypomniał. — Cóż, może nie zawsze — poprawił się. — Kiedyś chciałem być tobą.
Harry cofnął się o krok, bo ukazała się przed nim właśnie kolejna strona Malfoya, której nigdy wcześniej nie widział i nie był pewien, czy jego serce i umysł są w stanie udźwignąć tak wielką ilość migawek z sekretów Draco.
— Nie chciałeś — zaprzeczył.
Malfoy uśmiechnął się lekceważąco.
— Nie po tym, jak cię poznałem. Wcześniej. Kiedy byłem jeszcze chłopcem, a skrzaty domowe szeptały mi o Harrym Potterze. Ja też chciałem być bohaterem. — Przełknął ślinę, przekrzywił głowę i wygiął usta w uśmiechu. — A teraz jestem nikim. Nawet mój
własny ojciec się do mnie nie przyznaje. Jakież to miłe z jego strony, zważając na to, że klątwa, którą mnie uraczył, dotknęła również jego. Zastanawiam się, czy w ogóle uznałby mnie za swojego syna, gdybym pojawił się przy łożu jego śmierci, czy nadal uparcie
zaprzeczałby, że jestem jego potomkiem. Ojcowie są dziwnie aroganccy, nawet w obliczu śmierci. Wiesz o tym więcej niż ja.
Harry zamrugał, nie mając pojęcia, o co Malfoyowi chodzi i zastanawiając się, czy to rozwodzenie się nad tematem jest skutkiem ubocznym popadania w szaleństwo.
— Mój ojciec... — zaczął, a potem przerwał, marszcząc brwi. — Mój ojciec nie był arogancki w obliczu śmierci.
Malfoy zdawał się rozważać te słowa przez moment, po czym odpowiedział:
— Nie ma to już dla mnie znaczenia. Wyrosłem z tego dawno temu.
— Nie, nie wyrosłeś — sprzeciwił się Harry.
Draco zmrużył szare oczy, teraz przepełnione złością.
— Skąd możesz to wiedzieć? — wysyczał.
— Widziałem — przypomniał mu Harry drżącym głosem. — Widziałem w twoich
koszmarach. Byłem tam, Malfoy. Widziałem nie tylko siebie, ale też to, jak ty widzisz mnie. Błyszczałem w nich! Byłem otoczony srebrną poświatą!
Malfoy roześmiał się.
— I to ma znaczyć, że chcę być tobą? Bo moja podświadomość skupiła się na tobie i uosobieniu...
— Bezpieczeństwa? — zasugerował Harry nerwowo.
— Tak. I…
— Ciszy.
Zakłopotany wzrok Draco ponownie spotkał się z oczami Harry’ego.
— Tak. Ale też...
— Światła. Dobroci. Może też łagodności? Nie, to złe słowo. Spokoju.
— Potter...
Harry potrząsnął głową, przebiegając po włosach drżącymi palcami.
— Bohater. Pieprzony anioł. Jesteś jak… jak wszyscy inni… wszyscy chcą… a ja nie jestem, nie jestem...
— Nie. Nie! Przestań. — Malfoy zmierzał w jego stronę, ale z każdym jego krokiem Harry robił trzy do tyłu.
— Nie mogę taki być! Nie mogę być całym dobrem tego świata, jestem tylko człowiekiem, tylko człowiekiem! Nie mogę uratować nawet samego siebie ani mojej własnej strony, jak śmiesz oczekiwać, że uratuję też twoją?!

Panika gorejąca w jego wnętrzu opanowała go całkowicie i zaczął oddychać coraz szybciej, powstrzymując łzy. Malfoy wyciągnął dłoń w jego stronę, ale on nadal cofał się do tyłu.
— Potter — powiedział Draco cicho. — Proszę, przestań. To nie jest...
Harry poczuł, że jego plecy dotykają kamiennej ściany i obrócił się w jej stronę, panikując, ponieważ nie pozostała mu już żadna droga ucieczki. Dosięgając najwyższego stopnia histerii i nie myśląc jasno, zaczął szlochać i usiłował jakimś sposobem przebić się przez skałę. Po jego policzkach spływały łzy.
Malfoy w mgnieniu oka znalazł się u jego boku, łapiąc go za ręce i odciągając do tyłu, przytrzymując mocno własnym ciałem. Harry zareagował instynktownie — zaczął się wyrywać i warczeć, usiłując wydostać się z uścisku, ale Malfoy nadal go trzymał, czekając, aż wyczerpanie i zakłopotanie weźmie przewagę nad paniką i wściekłością. Harry opadł na ścianę, oddychając ciężko, a gdy chwilę później zaczęły uginać się pod nim nogi, Draco przytrzymał go w pozycji pionowej. Po chwili puścił jego nadgarstki i zaczął ocierać łzy z jego policzków, wciąż przyszpilając go ciałem do skały.
Harry nie walczył, nie otworzył oczu i nie opuścił głowy, nadal opierając ją o kamienną powierzchnię. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, gdy Malfoy wygładził jego włosy i przesunął jedną z dłoni na kark, opuszczając mu głowę.
— Nie chcę być tobą — powiedział Draco ostrożnie, ale wyraźnie — ponieważ nie miałbym tyle siły i wiem o tym. Nikt nie będzie lepszym bohaterem niż ty.
Harry niespiesznie uniósł powieki i usiłował się uśmiechnąć.
— Powiedziałeś wcześniej, że chcesz być bohaterem.
Malfoy uśmiechnął się lekko i nagle Harry zdał sobie sprawę, że chłopak nie odsunął się i nie pozwolił dłoniom opaść, a teraz głaskał delikatnie tył jego głowy i szczękę.
— Nie potrafię nawet zostać przy zdrowych zmysłach, gdy przychodzi mi walczyć o samego siebie.
— Nie wiem, jak walczyć za ciebie ani za nikogo innego — przyznał Harry, marszcząc brwi.
Malfoy westchnął.
— Harry, jest powód, dla którego jesteś odporny na klątwę. Tylko ty masz w sobie tyle emocjonalnej siły i zdolności, by zwalczyć zaklęcia niewybaczalne. Przeżyłeś wszystkie trzy i dlatego czwarte nie potrafi cię tknąć.
— Nie chcę być bohaterem.
— Czasami nie masz wyboru.
Harry rozważał to przez długą chwilę, wpatrując się w Draco szeroko otwartymi oczami, stojąc bliżej niego niż kiedykolwiek wcześniej.
— Zawsze jest wybór — odpowiedział w końcu. Był już jednak tak zmęczony, że pozwolił głowie opaść na ramię Malfoya, a po chwili zamknął oczy.
— Chcę na ciebie nawrzeszczeć — stwierdził Draco, gdy oderwał Harry’ego od ściany i poprowadził w stronę krzesła — za pozwolenie sobie na takie wyczerpanie, że jesteś w stanie rozpłakać się nawet wtedy, gdy cię widzę.
Kiedy tylko usiadł, Harry złapał go za rękę, zanim Draco zdążył się odsunąć.
— Poczekaj.
Malfoy zatrzymał się, a na jego ustach pojawił się błysk uśmiechu.
— Co?
— Nie możesz na mnie nakrzyczeć, jeśli...
— Jeśli co?
Harry przełknął ślinę.
— Jeśli potem masz zamiar wyjść. Wolałbym, żebyś został... nawet jeśli zostaniesz tylko po to, żeby krzyczeć... To znaczy, chyba jestem teraz raczej... samotny. — Sam nawet nie wiedział, o co prosi.
Draco wyglądał na równie zakłopotanego, ale odgarnął włosy z czoła Harry’ego i pocałował go, dotykając ustami jego blizny.
— Zostanę. Ale nie będę krzyczeć. Powiedz mi, czego się dowiedziałeś.
Odsunął krzesło po drugiej stronie stołu i usiadł, krzyżując ramiona na blacie i opierając na nich podbródek, słuchając równocześnie, jak Harry wyjaśnia mu to, co już wywnioskował.
Harry uznał, że posiadanie kogoś do słuchania, kogoś, kto podsunie istotne szczegóły, które sam ominął podczas rozwiązywania równań, jest bardzo pomocne. Rozmawiali tak przez całe godziny, aż Harry stał się tak zmęczony, że nie mógł przestać ziewać.
Wywracając oczami, Malfoy zmusił go do pójścia do łóżka, jedynie wykrzywiając usta, gdy Harry poprosił o to, by został, tuląc go, dopóki nie zasnął, a potem jeszcze trochę dłużej.


***


Ginny rozmyślała o cegłach, murarskich zaprawach i stolarstwie. O tym, jak wszystko do siebie pasowało i dlaczego, dlaczego ludzie budowali coś, co później i tak rozpadało się w proch. Fundamenty, to była ważna część.
Zastanawiała się, jak wiele pęknięć znajdowało się w jej fundamentach, gdy leżała na plecach jedynie wpatrując się w sufit i oddychając, czekając, aż klątwa poluźni swój węzeł.
Dotknęła jej w inny sposób, niż Rona. On krzyczał, przywierał do niej całym ciałem i szlochał, zanurzony w koszmarach, a Ginny... śmiała się. Nawet, jeśli bolało, piekło i raniło, jej złe sny były niczym, bo totutaj znajdował się jej prawdziwy koszmar. To dlatego nie obezwładniały jej umysłu. Podczas gdy Ron krzyczał, leżąc obok niej, ona odganiała fale szaleństwa śmiechem.
Zaczął sypiać w jej łóżku ze strachu przed koszmarami, a Ginny nie miała w sercu tyle siły (czy w ogóle miała jeszcze serce? było przecież pierwszym fundamentem, który się
rozpada), by powiedzieć mu, aby tego nie robił. Leżał więc skulony obok niej, a gdy tylko dopadały go koszmary, przywierał do jej ciała.
Czasami spał, ona jednak nie spała nigdy. Zbyt wiele miała do przemyślenia, zaplanowania. To nie było stosowne. To życie, egzystencja, ten świat, gdzie Lucjusz nie był ukojeniem, gdzie nie pocieszały jej wspomnienia o nim, gdzie Ron pragnął dotyku i pocałunków, których ona powinna się wstydzić, na które nie powinna pozwalać, a jednak pozwalała, bo wtedy on zamykał oczy. Gdy to robił, w brązowych tęczówkach, tak podobnych do jej własnych, nie widać było zawstydzenia.
— Chcę umrzeć — stwierdziła cicho, wypowiadając konkluzję, do której właśnie dotarła.
Minęła już niezliczona ilość dni, jakie spędziła uwięziona między koszmarem życia i koszmarem klątwy, Lucjusz nigdy jej nie kochał, za to kochał ją Ron, co było tak bardzo, bardzo złe.
— Co? — Rudzielec poruszył się i zapytał sennie
Ujęła jego dłoń i położyła na swojej piersi, tuż przy sercu.
— Ja. Chcę. Umrzeć — powiedziała powoli. Patrzył się na nią, mrugając bezmyślnie.
— Ginny.
Puściła jego rękę, warcząc z obrzydzenia.
— Nie mam z ciebie żadnego pożytku — sarknęła, wygrzebując się z łóżka. — Chcę umrzeć, chcę umrzeć! To żałosne, ten dom, to życie, to... wszystko. Ja. Ty.
Ron wstał, podążając za nią na korytarz.
— To klątwa, Ginny?
— Całe życie to klątwa!
Złapał ją za ramiona i przycisnął do siebie mocno, jakby chciał pomóc odegnać to, co ją dopadło.
— Uspokój się — powiedział. Nie podziałało. Usiłowała mu się wyrwać, wrzeszcząc i wykręcając się z jego uścisku. — Ginny! — krzyknął, potrząsając nią tak mocno, że uderzyła głową o ścianę. W pomieszczeniu rozległ się głuchy łomot, a potem zapadła cisza. — Ginny — powtórzył łagodniej. — Och, Boże. Przepraszam.
By udowodnić, że naprawdę mu przykro, pocałował ją, a ponieważ szok i ból zaskoczył Ginny i sprawił, że spojrzała na niego po raz pierwszy od tygodni, stojąc przy tym tak blisko, by ujrzeć ból i zakłopotanie w jego oczach, pozwoliła mu na to. Nagły wstyd, który niemal przyprawił ją o mdłości, nie pozwolił jej zrobić nic innego.


***


Gdy Pansy zaprowadziła go do Hermiony, ta miała związane nadgarstki i kostki, oczy zasłonięte opaską i zakneblowane usta. Trzęsła się, leżąc na kamiennej podłodze.
Harry przez długi moment wpatrywał się w nią, zaszokowany, będąc niezdolnym lub nie chcąc jej rozpoznać. Mimo wszystko jednak była jego przyjaciółką, więc klęknął koło niej, jęcząc cicho z przerażenia.
— Dlaczego jej to zrobiłaś? — fuknął na Pansy, zdejmując Hermionie opaskę.
— Powiedziałeś, żebym ją sprowadziła, ale nie mówiłeś nic o jej stanie. Ma szczęście, że w ogóle tu jest, zważając na to, jak się zachowywała, kiedy ją znalazłam — odpowiedziała.
— W jakim stanie...? — powtórzył, marszcząc brwi. Hermiona, mimo usunięcia opaski, nadal mocno zaciskała powieki i drżała.
— Klątwa — oznajmiła Pansy, wzruszając ramionami. — Kiedy ją znalazłam, była sama w jakiejś alejce i krzyczała, zagubiona w koszmarach.
— O mój Boże — wyszeptał, podnosząc Hermionę i przyciskając do piersi, uprzednio usuwając knebel. Jej jęki urosły do krzyku. Przeciął krępujące ją więzy i zaczął kołysać, głaszcząc po plecach, dopóki wrzaski dziewczyny nie ucichły do pełnych strachu szeptów, ukojonych przez jego dotyk.
Jęczała, przyciskając twarz do jego szyi, a Harry nadal tulił ją i szeptał, zapominając o reszcie świata. Pansy opuściła jaskinię, ale nawet tego nie zauważył.
Gdy Hermiona spała już spokojnie, podniósł głowę i zaskoczony spostrzegł Malfoya, który stał nieopodal i obserwował go z nieokreslonym spojrzeniem, mrużąc powieki. Harry zamrugał.
— Nie widziałem, że tu jesteś — powiedział nerwowym tonem.
— Wiem. To Granger.
— Tak. Ona… dotknęła ją klątwa. Potrzebuje miejsca do spania.
— Och, nie będzie spała z tobą? — zapytał Malfoy kąśliwie.
Harry wstał, wciąż trzymając przyjaciółkę na rękach i odpowiedział cicho:
— Ja śpię z tobą, Malfoy.
Draco wpatrywał się nienawistnie w Hermionę, ale jego oczy, gdy spojrzał na Harry’ego, przepełniało zaskoczenie.
— Może spać w sąsiedniej jaskini. Pewnie będziesz musiał wychodzić do niej czasem w środku nocy.
— Dziękuję — odpowiedział cicho Harry, ponieważ Malfoy najwyraźniej zamierzał pozwolić, by jej pomagał.
Draco wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w zamian wykrzywił się i potrząsnął głową, po czym odszedł.
Hermiona wciąż głęboko spała, gdy zaniósł ją do pomieszczenia sąsiadującego z jego sypialnią. Położył ją na nieużywanym dotąd łóżku i odgarnął jej włosy z twarzy. Podsunął krzesło i usiadł, nie zawracając sobie głowy myślami, dlaczego podświadomie oplata
ciałem Draco, kładąc się do łóżka obok niego, ale nie robi tego samego w przypadku Hermiony.
Trzymał ją za rękę i głaskał po twarzy, przyglądając się jej i zdając sobie sprawę, jak się zmieniła, wyszczuplała i pobladła od lęku i obaw. Pod oczami miała ciemne sińce. Wciąż nosiła płaszcz, więc zdjął go i odłożył na bok.
Coś wyślizgnęło się z jego kieszeni i uderzyło w kamienną podłogę. Broń.
— Co to jest? — zapytał Malfoy, a Harry odwrócił się szybko, zaskoczony.
— Nie wiedziałem, że tu jesteś. Jak długo...

Upadli | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz