XVII

6 0 0
                                    

Razem z moją młodszą siostrą Mei, szliśmy leśną ścieżką. Miałem wówczas dziesięć lat, moja siostrzyczka była ode mnie młodsza o pięć lat. Zawsze była uśmiechnięta, życzliwa i niesamowicie żywiołowa. Podskakiwała na ziemistej drodze, kiedy trzymając się za ręce przemieszczaliśmy się w głąb lasu. Jej brązowe długie włosy uczesane w dwa kucyki kontrastowały z dużymi zielonymi oczyma. W naszej wiosce uchodziła za niezwykle uroczą dziewczynkę, a wszyscy sąsiedzi byli dla niej mili. Była oczkiem w głowie naszych rodziców. Pomimo, że każdy ją uwielbiał to właśnie ze mną lubiła spędzać większość swojego czasu. Nie raz mówiła, że jestem dla niej wzorem, że chciała by być tak odważna jak ja. To najpewniej zasługa tego, że pewnego razu gdy dokuczali jej chłopcy z pobliskiej wioski, stanąłem w jej obronie. Była moją siostrą i bardzo ją kochałem, nie trzeba było więc się dziwić, że moim obowiązkiem było rozprawić się z tymi knypkami. Byli młodsi ode mnie, dlatego z łatwością dałem im nauczkę, od tamtej pory już nigdy nie sprawiali mojej siostrzyczce problemów.

- Uwielbiam spacerować po lesie wiosną braciszku. – Powiedziała i wyszczerzyła się w moją stronę, dalej przeskakując z nogi na nogę. Z przodu brakowało jej jednego zęba, który wyleciał jej raptem kilka dni temu, nie trzeba było ukrywać, że była z tego powodu bardzo dumna.

- Dziwię się, że zechciałaś iść ze mną do pana zielarza. – Poprawiłem pusty worek, który trzymałem na prawym ramieniu. Rodzicie często wysyłali mnie do lokalnego znachora, bym przyniósł zapas maści i ziół, które zawsze przydają się w sklepie prowadzonym przez moich rodziców. Byłem powszechnie uważany za osobę pomocną i uczynną, a do tego bardzo odpowiedzialną, nie mieli więc problemu by powierzać mi takie dostawy. Często także opiekowałem się siostrą pod ich nieobecność, toteż nie było żadnych przeciwwskazań, żebym zabrał ją na jedną z takich podróży. Kilka godzin spaceru, dobrze jej zrobi, wyszaleje się i nie będzie do późna skakać po całym domu. – Myślałem, że boisz się głębi lasów.

- Trochę się boję, ale tylko jak jestem sama. Z tobą się nie boję, bo wiem, że zawsze mnie obronisz.

- Rozumiem. – Odpowiedziałem i również posłałem dziewczynce uśmiech.

Droga była mi bardzo dobrze znana. Przebywałem ją niejednokrotnie. Pan znachor był pustelnikiem i mieszkał w głębi lasu. Podróż do jego chaty zajmowała ponad godzinę, idąc lekkim spacerkiem. Jeśli wyszło się z domu zaraz po śniadaniu, wracało się jeszcze przed obiadem. Słońce grzało delikatnie, a wiatr szumiał między drzewami, zewsząd dochodziły sielankowe odgłosy lasu. Środek wiosny był od zawsze moim ulubionym okresem w roku. Kochałem obserwować, jak cały świat budzi się ze snu i pokrywa się zielenią. Podróż była dla mnie także momentem, w którym mogłem odetchnąć i porozmyślać, oczywiście z siostrą nie było to takie proste, jednak lubiłem spędzać z nią czas, dlatego jej obecność wcale mi nie przeszkadzała.

Nagle zrobiło się jakoś dziwnie cicho. Coś było nie tak, las zawsze był pełen dźwięków, a kilka sekund temu, zapanował wszędzie dookoła martwa cisza. W powietrzu wisiała dziwna niepokojąca aura. Ciarki przeszły mi po plecach. Zatrzymałem się i rozejrzałem, dokładnie.

- Parim co tak strasznie śmierdzi? – Zapytała Mei, chwytając się za nos. Skoro użyła mojego imienia, oznaczało że jest równie zaniepokojona jak ja. Po imieniu zwracała się do mnie tylko w chwilach kryzysu, na co dzień mówiąc do mnie po prostu „braciszku".

- Faktycznie zapach jest nieprzyjemny. – Potwierdziłem starając się mocniej wzionąć powietrze przez nos. Nie był to może najsilniejszy zapach jaki czułem, jednak w powietrzu niosła się nieprzyjemna woń, zupełnie jakby gdzieś w pobliżu ktoś wyrzucił cały kosz starych zgniłych jaj.

Nie minęła minuta, a spomiędzy drzew zaczął dochodzić do nas odgłos pomlaskiwania i cichego powarkiwania. Zupełnie jakby jakieś zwierzę było chore, lub tez zmagało się z czymś w paszczy. Mei przytuliła się do mojej ręki. Czułem jak cała drżała. Mnie z kolei sparaliżował strach, nie wydałem z siebie ani jednego dźwięku, byłem przekonany o tym że nawet nie mrugnąłem. Ten dźwięk z każdą chwilą narastał i zbliżał się nieprzerwanie w naszą stronę. Intensywność smrodu również rosła nieustannie. Wkrótce, nie byłem w stanie normalnie nabrać powietrza w płuca, gdyż naciągało mnie na wymioty. Zapach był straszny, tak jak i te obleśne odgłosy.

Życie po katastrofie? To niesprawiedliwe! Tom I UKOŃCZONOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz