XII

4 0 0
                                    

Razem z Theo pochowaliśmy ciało krasnoluda. Z szacunku do stworzenia Stwórcy nie mogliśmy go tak po prostu tu zostawić. Nim jednak zasypaliśmy dół ściągnąłem, ze skostniałej dłoni krasnoluda, sygnet należący do ludzi Tharna, który ukryty był wcześniej pod skórzaną rękawicą, jakie okalały dłonie denata. Schowałem go do kieszeni razem z pierwszym sygnetem. Nierozważnie było zostawiać to cenne narzędzie przy ciele. Potem zmówiliśmy z Theo krótką modlitwę, by nieboszczyk spoczywał w pokoju.

- Lepiej już wracajmy, Tamara i brat Wiosna, pewnie się już niecierpliwią. – Oznajmiłem, podchodząc bliżej porąbanych drewnianych pieńków, które w obfitości, leżały za wiatą z ogromnymi belami drewna. Ku naszemu szczęściu nie były za bardzo zbutwiałe, ani też przemoczone.

- Masz rację. – Wziął w objęcia sporą ilość drewnianych klocków. – Lepszego drewna próżno będzie szukać. Haha! – Zaśmiał się głośno. – Wszystko jest albo mokre, albo zmarznięte.

Pokiwałem twierdząco głową. Szkoda było nawet czasu na zbieranie jakichś gałęzi spod drzew, skoro tutaj mieliśmy go w obfitości i to w całkiem znośnym stanie.

Zeszliśmy ze wzgórza, na którym mieścił się budynek tartaku, gdy powietrze przecięło donośne wycie. Musiało pochodzić z niedaleka, gdyż mocno rozbrzmiało w moich uszach. Po chwili wycie zastąpiło najpierw pojedyncze, później już grupowe warczenie. Nasze drewno upadło na ziemię, a my przylgnęliśmy do siebie plecami, wyciągając nasze miecze, kiedy to zza drzew powoli zaczęła wynurzać się wataha białych jak śnieg wilków. Musiały już jakiś czas temu na nas się czaić, gdyż zdążyły ustawić się tak by nas otoczyć.

- Śnieżne wilki. – Szepnął Theo, spinając swoje łopatki. – Jak są silne? – Zapytał, kiedy wilki zataczały wokół nas coraz ciaśniejszy krąg, co chwila powarkując. Było ich kilkanaście, trudno było stwierdzić jednak dokładną ilość, zwłaszcza, że nie stały one w jednym miejscu.

- To wiemy już przed czym uciekał nasz nieboszczyk. – Dokładnie spojrzałem na widziane przeze mnie liczby. – Większość wilków nie przekracza trzystu, oprócz tego jednego dużego. -Spojrzałem na wyższego i masywniejszego od innych wilka, którego sierść na grzbiecie pokrywał czarny nalot. Najbardziej ze wszystkich szczerzył on swoje kły i wydawało się, że inne wilki postępowały za jego wskazówkami, jakkolwiek by tego nie ująć. – Jego potęga wynosi pięćset czterdzieści dwa.

- No to fajny piesio. Hah. – Zaśmiał się nerwowo białowłosy.

- Sierść mają dokładnie w kolorze twoich włosów, może jak zaszczekasz to uznają cię za swojego? – Zażartowałem rozładowując nieco w sobie napięcie.

- Hahaha!- Theo wybuchnął śmiechem. – No i z takim nastawieniem to możemy walczyć! Technika Wiatru! – Ruszył do przodu, a w jego kierunku zerwały się trzy wilki. – Wicher Czterech Stron Świata! – Ostrze Theo prowadzone przez smugi wiatru zadało cztery szybkie uderzenia. Dwa wilki po zewnętrznej stronie oberwały atakami z lewej i prawej. Siła tego cięcia zepchnęła je do środka na trzeciego wilka, który znajdował się w środku. Jednocześnie wilk ze środka, otrzymał potężne ataki, zarówno z dołu jak i z góry.

Ja w tym samym czasie również ruszyłem do przodu. Przywódca stada, wycofał się, najpewniej chcąc zebrać trochę informacji, o tym jak walczymy z jego pobratymcami. Wyglądało na to, że bestia ma w sobie zalążki inteligencji.

- Technika Żaru! Wzlatujące iskry! – Dwa wilki, które początkowo chciały skoczyć w moją stronę, wystraszyły się buchających z ostrza iskier, oraz gorąca jakie wytwarzała moja klinga. Szybkimi cięciami, z dołu w górę, zasiekłem dwie bestie, od razu przechodząc do ataku na kolejne dwa lodowe stwory. - Technika Żaru! Spalona ziemia! – Mój atak był błyskawiczny, wilki nie miały kiedy nawet zareagować, a w powietrzu już unosił się swąd spalenizny, natomiast śnieg pod moimi stopami zaczął powoli się topić. Kolejne dwa wilki padły trupem. Zatoczyłem kilka okrężnych ruchów moim mieczem. Musiałem się przyzwyczaić do całkowicie innego stylu walki, niż w przypadku rapiera. Przyjmowałem postawę, która pomagała wykonać proste pchnięcie, kiedy jednak technika prowadziła moje ostrze drogą do cięcia, musiałem korygować pozycję w trakcie, inaczej ostrze wyleciałoby mi z ręki. Osłabiało to mój warsztat szermierczy, jednak obecnie nie miałem innego wyboru. Wilków było jeszcze trochę, a ja nie mogłem marnować sił na kompletnie niekompatybilne Techniki.

Życie po katastrofie? To niesprawiedliwe! Tom I UKOŃCZONOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz