VII

2 0 0
                                    

Przez najbliższy czas dochodziliśmy do siebie, regenerując wszystkie kontuzje. Początkowo nasza praca, sprowadzała się do zwykłej pracy fizycznej. Porządkowanie sprzętów w niektórych pomieszczeniach, szukanie i łatanie pęknięć w murze twierdzy, a nawet najzwyklejsze zamiatanie podłóg. Dni mijały, po sobie, jednostajnym tempem. Wkrótce zaczęliśmy wychodzić poza obręb twierdzy. Jednym z naszych zadań była naprawa starego mostu, który wznosił się nad jedną z rzek w dolinie, w pobliżu twierdzy. Choć spędziliśmy tam aż pięć dni, nie poszło to na marne, gdyż ułatwiło to podróże wielu kupcom, oraz przemieszczającym się chłopom z lokalnych wsi. Czasu na odnalezienie punktu kurierskiego nadal, dla mnie, nie było. Nasze opuszczanie twierdzy, jeśli w ogóle następowało, wciąż wiązało się z pewną kontrolą. Zapisane przeze mnie raporty, piętrzyły się zaś w kolejnych to skrytkach, w których je umieszczałem. Pewnego razu zabrałem się nawet za ich selekcję, odrzucając te nic niewnoszące, poprzez spalenie ich w kominku. Z racji na ich początkową liczbę nie mogłem przecież tak po prostu mieć ich przy sobie, nawet jak wreszcie uda mi się wyruszyć do jakiejś placówki kurierskiej, to było by to zbyt nieporęczne i podejrzane. Streściłem wszystko na trzydziestu stronach. Zaprzestałem też pisania kolejnych raportów. Było to zbyt ryzykowne, zbyt uciążliwie i po prostu nie mogłem się na to zdobyć. Te trzydzieści zapisanych drobnym maczkiem stron będzie musiało wystarczyć Tharnowi. Mam nadzieję, że kiedy już uda mi się to wszystko nadać, dotrzyma swojej części umowy.

Na przełomie wiosny i lata, intensywnie zabraliśmy się do zwalczania skutków lokalnych podtopień, które powstały z racji intensywnych ulew, które nawiedziły kraj. Wszystko sprowadzało się w zasadzie do pracy po pas w wodzie i przebierania łopatą. Nie było to moje wymarzone zajęcie, po innych także widziałem, że niekoniecznie są zadowoleni z wykonywanych prac. Nie dotyczyło to tylko naszego rocznika, ale nawet tych, którzy płaszcz otrzymali przed kilkoma laty. Rozpoczął się intensywny czas narzekania i wszelako pojętej żmudnej, nużącej pracy, w której, prawie że w nieskończoność, zapętlały się te same czynności. I jak tu zrobić cokolwiek w kwestii wysłania listu, kiedy od rana do nocy nie robiłem nic innego tylko kopałem rowy melioracyjne i wywoziłem taczką błoto, z jednego miejsca na drugie? Wszystko zaczynało mnie strasznie nużyć. Pomimo tego w głębi serca czułem coś co mógłbym nazwać ulgą. Wynikała ona z tego, że czas przekazania raportu mimowolnie się oddalał, przez co nie musiałem już teraz przełykać tej gorzkiej pigułki, jaką jest niewątpliwie zdrada. Natomiast, z racji na warunki i monotonie, próbie została poddana nie tylko moja wiara, która była na etapie pączkowania, to jeszcze jakakolwiek wiara w to, że w moim życiu może wydarzyć się jeszcze coś ciekawego. Nawet Theo pomimo, że początkowo starał się podchodzić do pracy pozytywnie teraz, włóczył się od rowu do rowu, patrząc w dół zwieszoną głową i co jakiś czas spluwając na ziemię.

Była już późna pora kiedy udałem się do naszego namiotu, który był rozbity niedaleko miejsca naszej pracy. Jak co dzień, byłem zmęczony głodny, brudny i zły. Zupełnie odechciewało mi się jakiejkolwiek czynności innej niż spanie. Dookoła szumiał ciepły wiatr, powiewając niewysokimi jeszcze kłosami wzrastającego zboża. Księżyc oświecał swoją połówką okoliczny pofalowany krajobraz. Kilkunastu z braci Oddechów siedziało przy ognisku przed namiotem, gawędząc coś niemrawo, albo po prostu wpatrując się w trzaskające płomienie. Pozdrowiłem ich kiwnięciem ręki i wszedłem do sporego wieloosobowego namiotu. Wnętrze rozświetlone było przez kilka lamp na oliwę. Eliah siedział na swoim posłaniu dłubiąc w zębach, kilku innych braci spało.

- Cześć Farlos – Burknęła ponuro Tamara.

- Cześć – Odpowiedziałem – Theo jeszcze nie ma? – Zapytałem zerkając na puste posłanie.

- Ta... - Przerwała ziewnięciem – Jeszcze w robocie.

- Przynajmniej dziś było trochę więcej słońca i mniej deszczu. – Wtrącił Eliah podpierając policzek na dłoni.

Życie po katastrofie? To niesprawiedliwe! Tom I UKOŃCZONOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz