Od incydentu z chuliganami moje podejście diametralnie się zmieniło, a ja zbliżyłem się do mojej matki, stając się też bardziej uczynny względem niej. Mama wpoiła mi też, że nie chce bym stał się jak ci chuligani, którzy na nas napadli, dlatego zabroniła mi kraść, lub wymuszać czegokolwiek przemocą.
Mimo tego, wraz z moimi przyjaciółmi, nie uniknęliśmy licznych kłopotów. A to oczywiście przypadkowo coś urywając, a to zupełnie przez przypadek wylewając wodę z dachu na jakiegoś przechodnia. Do dziś pamiętam te pełne śmiechu ucieczki przed lokalnym rzeźnikiem, u którego bez pytania częstowaliśmy się fragmentami słoniny. Mężczyzna gonił nas po całych slumsach, a my jedynie rzucaliśmy kolejne żarty w jego stronę i przeskakując nad wszelakimi przeszkodami biegliśmy przed siebie, z wypiekami na twarzy. Takie właśnie było życie w tej dzielnicy biedoty, surowe ale nie pozbawione uroku.
- Dobrze mamo będę na siebie uważał. – Potwierdziłem, przytakując przy tym głową.
- I żadnego biegania po dachach. Gdybyś ostatnio nie spadł na gnojownik, tylko na ziemię, to na pewno byś sobie zrobił krzywdę. – Wytłumaczyła dosadnie rudowłosa, przypominając mój ostatni wstydliwy wyczyn.
Wraz z Rupertem i Salar, wymyśliliśmy sobie zabawę w przeskakiwanie pomiędzy dachami. Tak się akurat stało, że jeden z dachów pokryty był mchem i oczywiście ja, biegnąc sobie radośnie do przodu, poślizgnąłem się i runąłem prosto między domy. Szczęśliwie, jeden z okolicznych mieszkańców trzymał w małej stodole muła i składował gnojownik dokładnie w miejscu na które spadłem. Lądowanie było miękkie, jednak po tej nieplanowanej akrobacji, żartom Salar i Ruperta nie było końca. Dodać trzeba było, że strasznie potem śmierdziałem, a śmierdzieć w slumsach, tak żeby inni czuli, to już jest wyczyn.
- To był wypadek przy pracy. – Zapewniłem, machając w powietrzu ręką. – Przynajmniej był ubaw.
- Ja ci dam zaraz ubaw. Pilnuj się i wróć przed zmrokiem, rozumiemy się? – Popatrzyła na mnie pytająco.
- Rozumiemy się. – Pokiwałem głową i wyszedłem na zewnątrz.
Pogoda była idealna. Słońce ogrzewało wąskie uliczki naszej dzielnicy, a od czasu, do czasu, powiał łagodny ciepły wiatr. Wybierałem się na spotkanie z moimi przyjaciółmi. Dzięki nim, poczułem, ze mogę przeżyć swoje dzieciństwo na nowo, po prostu się bawiąc. Nie musiałem być uczony przez guwernantów, czy uczestniczyć w bankietach. Przed katastrofą myślałem, że to lubię, ale będąc teraz, tu gdzie jestem i robiąc te wszystkie dziecinne rzeczy, czuję, że bardzo mi tego brakowało. Przed katastrofą ten brak był gdzieś ukryty wewnątrz mnie, przez wizję jakiegoś idealnego stylu życia. Teraz jednak wszystko wyszło na zewnątrz. To właśnie oznaczało żyć.
- Och, czy to nie Farlos? – Usłyszałem przyjazny głos Marii, która właśnie zamiatała obejście swojej niedużej, lecz jednak utrzymanej w znośnym stanie, chatki.
- Dzień dobry. – Posłałem jej uśmiech i pomachałem dłonią.
- Piękną dziś mamy pogodę, nieprawdaż? Wybierasz się na psoty z przyjaciółmi? – Zapytała ze szczerym uśmiechem starsza kobieta.
- Cóż... - Podparłem się zakłopotany po głowie. – Można tak powiedzieć. – Ponownie się uśmiechnąłem.
- Och, nie musisz się martwić, nic nie powiem twojej mamie. Hihi. – Zachichotała delikatnie, po czym sięgnęła do kieszeni w fartuchu jaki nosiła na starej, połatanej, niebieskiej sukience. Wyciągnęła z niej świeże skrzące się w blasku słońca jabłko, następnie rzuciła je w moją stronę. – Masz, jak zgłodniejesz to się posilisz.
- Dziękuje bardzo. – Odparłem radośnie, chowając jabłko do niewielkiej sakiewki przy pasku, a następnie biegiem ruszyłem przed siebie.
- Do zobaczenia. – Usłyszałem jeszcze za plecami, gdy wbiegałem już między domy.
CZYTASZ
Życie po katastrofie? To niesprawiedliwe! Tom I UKOŃCZONO
Fantasía!!![NOWA OKŁADKA]!!! Thomas to bogaty, inteligentny i ambitny młody-dorosły, kończący prestiżową narodową akademię. Jego przyszłość maluje się w spokojnych, sielankowych, złoto-srebrnych barwach, których nikt nie ma prawa mu wymazać. Ale cóż to?! U...