Rozdział 7

1.5K 140 19
                                    


Minął kwiecień, minął maj i przywitał mnie czerwiec. Znowu wróciłam do restauracji Alessandra. Wprawdzie tylko na cztery godziny, ale dla mnie było to jak zbawienie. Dość miałam już ludzi, którzy głaszczą mnie po głowie i trzymają za rękę jak małą dziewczynkę. Później dopadały mnie wyrzuty sumienia, że narzekam na bliskich, gdy tak niesamowicie mi pomagają. Zapewnili mi bezpieczeństwo, którego wcześniej nie czułam. Musiałam jednak wrócić do funkcjonowania jak każdy normalny człowiek. Chciałam pracować, wychodzić samotnie na zakupy... chciałam żyć. Jak każdy. 

Dziś moim obowiązkiem było zamknięcie restauracji.  Wycierałam właśnie płynem stoliki, gdy usłyszałam za sobą kroki. 

— Zamknięte — powiedziałam. — Proszę wpaść jutro. 

Nasłuchiwałam aż ktoś się odezwie, ale nie usłyszałam niczego prócz grobowej ciszy. Przerwałam swoją robotę i wyszłam za rogu. Obleciał mnie strach na jej widok. Na plecach poczułam gęsią skórkę. 

— Beatrice... — szepnęłam. 

— Miło widzieć  cię żywą, Gino.

Jej postawa i sposób w jaki wymówiła moje imię sugerowało całkowicie coś innego. Syczała niczym żmija. Patrzyła na mnie jakby chciała mnie pożreć. 

— Tak jak już powiedziałam wcześniej, właśnie kończę wycierać stoliki i zamykam lokal. 

Przewraca pyszałkowato oczami. Odsuwa z piskiem krzesło i siada na nim okrakiem. Wypluwa na stolik gumę, którą żuła. To nie jest ta sama osoba, którą poznałam kilka miesięcy temu. Dopada mnie jej prawdziwe oblicze. 

— Chyba nie myślisz, że przegonisz mnie tą gadką? 

Unosi wyzywająco prawą brew. Spódnicę ma ta krótką, że dostrzegam jej różowe majtki. Wciąż stoję z ręcznikiem papierowym w dłoni. Przełykam głośno ślinę. Nie mam zielonego pojęcia czego mam się po niej spodziewać. Alessandro zapewniał mnie, że wszystko sobie wyjaśnili. Nie wiem dokładnie o czym rozmawiali, bo nie chciałam wchodzić butami w ich sprawy. W końcu to coś pomiędzy nimi. 

— My nie mamy o czym rozmawiać, Beatrice. 

— Udajesz głupią czy jesteś głupia? 

— Nie podnoś na mnie głosu! — warczę. 

Wybucha śmiechem. Ten śmiech paraliżuje mnie. Śmieje się tak głośno i wstrętnie, że wygląda jakby postradała wszelkie zmysły. Powoli odkładam na stolik obok mnie papier i zaciskam dłonie na oparciu drewnianego krzesła. Do głowy przychodzą mi najczarniejsze scenariusze. 

— Może powinnam zadzwonić po Alessandra? — pytam spokojnie. 

— No właśnie... Alessandro! Powiedz mi co planujesz? 

Patrzy mi głęboko w oczy i dopiero wtedy zauważam, że musiała coś wcześniej wypić. 

— Jesteś pijana? 

Uderza dłonią w blat. Podskakuję w miejscu, a ona znowu się śmieje. 

— Zła odpowiedź — warczy. — To nie ty rozdajesz karty. Odpowiadaj, do cholery! 

— Posłuchaj mnie Beatrice. Nie mam zielonego pojęcia o co ci chodzi, ale nikt oprócz mnie nie będzie decydował o moim życiu. Zdołałam przejść już tyle, że niczego się nie boję. Jeśli masz z kimś problem to z Alessandro. Ja z tobą nie mam nic wspólnego. Będzie dla nas wszystkich lepiej, gdy to pojmiesz. Żyj sobie swoim życiem, ja będę żyła swoimi. Jedynie czego chcę to spokoju. 

— Ty głupia dziwko — syczy. — Zbliża się do mnie, ale mnie nie dotyka. —  Myślisz, że nie wiem co próbujesz zrobić?

—  A co takiego robię? — pytam odważnie.

— Chcesz ukraść mi moje życie. Mojego faceta i moje dziecko! 

— A jesteś pewna, że to twoje, a nie moje życie? 

Próbuję ją minąć, ale wtedy łapie za mój kucyk. 

— Puszczaj! — krzyczę. 

— Nie bądź siebie taka pewna. Twój czas jest policzony. Jeśli myślisz, że Alessandro jest taki idealny, to w ogóle go nie znasz. Miej się na baczności, Gino. Zobaczymy kto zdobędzie się na odwagę by wyjawić ci prawdę.

Puszcza mnie i wychodzi z restauracji. Upadam na zimne płytki. Właśnie w tamtej chwili upewniam się, że Alessandro ma przede mną tajemnice. Mam tylko nadzieje, że ten sekret, który skrywa i tak usilnie chroni nie okaże się na tyle wielki, aby zniszczyć naszą teraźniejszość i przyszłość, na którą mam nadzieje. 

SZEF KUCHNI. Z MIŁOŚCI DO CIEBIE. TOM IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz