13

727 21 2
                                    

Jechałam znaną mi już drogą, prowadzącą do Palermo. W lusterku wstecznym, na tle wschodzącego słońca obserwowałam łunę i dym nad wzgórzem. Moje nowe miejsce na ziemi, mój dom, po prostu płonął. Miałam nadzieję, że chociaż jedna osoba, poza mną przeżyła ten atak.

Kto to zrobił i czego chciał? Czy Dante wciąż żyje? Czy kiedykolwiek będziemy bezpieczni?

Odruchowo położyłam dłoń na brzuchu. W mojej głowie kołatała się masa pytań, jednak musiałam się skupić na tu i teraz, żeby dotrzeć do schronienia, o którym mówił Dante.
Na drodze zaczęły pojawiać się już inne samochody. Z reguły miejscowi jadący do pracy. Po kilku minutach jazdy, odruchowo spojrzałam w boczne lusterko. Zmroziło mnie na widok kilku czarnych SUVów pędzących tuż za mną.

Cholera jasna! Nie mogą mnie rozpoznać!

Opuściłam zasłonkę kierowcy i odsunęłam zaślepkę lusterka, jakby upewniając się, że nikt mnie nie pozna. Ale twarz wciąż była ta sama, przecież nie mogłam tego zmienić. Chwyciłam z podszybia wielkie, modne okulary przeciwsłoneczne. Poranne słońce Sycylii oślepiało, więc zobaczyć o tej godzinie kierowcę w ciemnych okularach na nosie, nie było niczym nadzwyczajnym. Jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy.

Radio!
Wszyscy turyści słuchają głośno muzyki!

Wcisnęłam guzik, a w aucie rozbrzmiała słynna piosenka Umberto Tozzi- ciao siciliano. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na opakowanie płyty największych włoskich hitów, prezentujące się dumnie obok dźwigni hamulca ręcznego.

Dante zadbał o każdy, najmniejszy szczegół...

Dałam głośniej, oparłam się jedną ręką o drzwi, żeby nieco bardziej zasłonić sylwetkę i zaczęłam być wyprzedzana przez SUVy... na rosyjskich tablicach rejestracyjnych...

Ludzie Ivana? To niemożliwe...

Nie wątpiłam, że byłby zdolny do takiego czynu, ale to by znaczyło, że mój brat prawdopodobnie nie żyje, a układ już nie istnieje... Ta myśl zupełnie wybiła mnie z roli i zaczęłam zjeżdżać nieco za blisko osi jezdni, czym niestety zwróciłam na siebie uwagę...
Pierwszy land rover zrównał się ze mną i jechał tak przez chwilę. Rzuciło się mi w oczy, że na miejscu pasażera siedział solidnej postury Włoch, z całą pewnością nie był to rosjanin...
Ogarnęłam się w trymiga, gdy italianiec zaczął się mi przyglądać. Śpiewałam pod nosem po swojemu, pukałam rękoma w kierownicę w rytm muzyki i bujałam głową, niczym przykładowa, uśmiechnięta i zrelaksowana europejka na wakacjach. SUV przyspieszył i po chwili zniknął za zakrętem, a jego śladem ruszyły kolejne.
Chciałam zadzwonić do brata i zapytać, co tu się odpierdoliło i czy układ dalej jest w mocy, jednak nie mogłam, z kilku powodów. Podstawowym był brak telefonu. Kolejnym zaś to, że w tej chwili mogłam ufać tylko sobie. W dole serpentyn prowadzących do Palermo widziałam znikające nadwozia czarnych terenówek. Poczułam się nieco bezpieczniej, więc zjechałam w boczną drogę. Stres dał o sobie znać natychmiast, gdy opuściłam auto. Zrobiło się mi słabo. Oparłam się biodrami o maskę, a po chwili zwymiotowałam. Po kilku kolejnych minutach i łykach wody doszłam jednak do siebie. Wstukałam w samochodową nawigację adres parkingu kilka ulic od kryjówki i po niecałej godzinie wysiadałam z auta. Po kolejnych kilku minutach, przekręcałam klucz w jednych ze drzwi w szeregowej kamienicy w ścisłym centrum Palermo.

Niepozorny domek, jak to mówił Dante...

Przeszłam przez korytarz i znalazłam się na wewnętrznym dziedzińcu, trzypiętrowego budynku. Była tam cała masa różnie umiejscowionych drzwi, co wyglądało wręcz nienaturalnie. W sumie sześć mieszkań na piętro. Nie widziałam jednak ani żywej duszy. Nawet kwiatka, którymi Włosi zdobią wszystko.

DanteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz