-Pora wstawać śpiochu.
Erwin lekko się przeciągnął i mocno mnie przytulił.
-Już wstaję, ile mamy czasu?
-Jakieś 1,5 godziny, prosiłeś żebym cię tak obudziła.
-Na ciebie zawsze można liczyć-powiedział całując mnie w czoło- dobrze spałaś?
-Nie chrapałeś więc tak. A teraz muszę cie zostawić i iść do siebie. Widzimy się dopiero na zbiórce. Kocham cię.
-Też cie kocham.
Wchodząc do swojego gabinetu zaczęłam się zastanawiać nad swoimi słowami, naprawdę go kochałam, czułam to całą sobą, ale co to dla mnie oznaczało? To nie było zwykłe przywiązanie, byłabym w stanie oddać życie za Erwina i wszystko co mam za kilka chwil spędzonych z nim. To już nie były zwykłe motylki w brzuchu tylko prawdziwe silne uczucie, którego byłam pewna. Zaczęłam się zastanawiać jak wyglądałby nasz związek, co by się zmieniło. Patrząc na nasze zachowanie wystarczyło tylko formalne tak. Nawet nie pamiętam, kiedy nasze pocałunki stały się czymś na porządku dziennym, oboje traktowaliśmy je jak coś normalnego, przestało nam przeszkadzać, że inni na to patrzą i tak wszyscy już mieli swoje teorie. Prawda była taka, że latka dziewczyny generała utrzymywała się ze mną już od jakiegoś czasu, mimo tego nie protestowałam. Dlaczego bałam się powiedzieć to głupie „tak, będę z tobą". Czy to przez widmo śmierci? Poczułam ukłucie na samą myśl o tym. Od początku wiedziałam jak wielkie są straty wśród Zwiadowców, nie łudziłam się, że dożyje długiej starości i doczekam się wnuków, czy nawet dzieci. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to samobójstwo, ale ja miałam swoje misje. Ratowanie tych, którzy najbardziej tego potrzebują, ocalenie świata i wspieranie Erwina, ciężko było stwierdzić, którą stawiałam na pierwszym miejscu. Zabrałam swoją torbę i ostatni raz spojrzałam w lustro. Po wyprawie będę musiała porozmawiać z Erwinem, nie mam już wymówek, ani powodów żeby z nim nie być, każda chwila z nim upewniała mnie w tym, że to właśnie z nim chce być do końca swoich dni, nawet jeśli nie zostało mi ich dużo.-Witajcie kochani-powiedziałam zauważając swój oddział- ta misja ma być względnie łatwiejsza, ale dla nas będzie wyjątkowo trudna, musimy opatrywać rannych na murach, nie mamy powozów, ani za dużo sprzętu. Mimo wszystko nie pozwolę żeby komukolwiek z was stała się krzywda. Wiecie, że jestem bardziej waszą przyjaciółką niż dowódcą, ale mam dla was rozkaz. Nie zgińcie i uważajcie na siebie. Nie skaczcie po rannych jeśli nie będziecie musieli.
-Tak jest- odpowiedzieli wszyscy salutując mi.
-Nie zawiedziesz się na nas-powiedział Robert.
-Będziemy nawzajem się pilnować-dodał Teo
-Ostatni grupowy uścisk przed wyprawą. Pamiętajcie, że powrót w jednym kawałku to rozkaz.-Pani Kapral! Zostaliśmy przydzieleni do pani! Mikasa i Armin do Rebecki, Sasha i Nanaba do Teo, reszta to już sami żołnierze pułkownika Micha, ale nie znam dokładnie szczegółów.
-Świetnie, czyli mam tutaj grupkę chłopaków,ale cieszę się, że dostałam was, Connie pilnuj proszę Jeana żeby nie zrobił nic głupiego. Lećcie do Marleya i Franka, zaraz do was dołączę-powiedziałam szukając w tłumie Erwina.-Wreszcie cię znalazłam-podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam.-Chcę z tobą porozmawiać po wyprawie, więc nie zgiń.
-Ty też, czy to będzie negatywna rozmowa?
-Będzie bardziej pozytywna niż myślisz.
-Nie mogę się doczekać, pamiętaj, że cały czas będę blisko ciebie.
-Będzie ze mną 4 chłopaków, więc nie dziwie się, że chcesz być blisko. Obiecaj mi, że wrócisz cały.
-Obiecuję-powiedział mocno mnie przytulając-ty też masz wrócić cała. To rozkaz.Dojechaliśmy do muru Maria i zajęliśmy pozycje.
-Panowie, standardowo, narazie nie mamy dużo do roboty, jak chcecie się zajmować głupotami to teraz. Tytanów jest więcej niż się spodziewaliśmy. Connie, Jean, w razie potrzeby oczywiście lecicie walczyć, narazie tylko zbieracie rannych, jasne?
-Tak jest pani kapral!
Po 15 minutach zobaczyliśmy pierwszą niebieską flarę.
-Kurwa, szybciej niż ostatnio, Connie, lecisz.
-Rozkaz.
Chłopak wrócił z młodą dziewczyną na rękach.
-Co się stało?
-Spadła z dachu.
Usztywniłam jej złamaną nogę i podałam sole otrzeźwiające.
-Gdzie jestem?-zapytała podnosząc się
-Jesteś bezpieczna, to się liczy, Jean, kolejna flara.
-Lecę.
Przez kolejną godzinę wszystko szło dość sprawnie, rannych nie było zbyt wiele.
-Dobre wieści, Eren zaraz zatka dziurę i możemy wracać. Zginęły tylko dwie osoby.
-Nie wiem, czy takie dobre, patrzcie 4 flary, musicie lecieć wszyscy. Frank, Marley uważajcie na siebie.
Wszyscy ranni byli opatrzeni, rozejrzałam się w poszukiwaniu Erwina, tak jak mówił, stał całkiem blisko mnie. Zobaczyłam kolejną flarę, westchnęłam głośno, wiedziałam, że muszę tam podlecieć, przez dym ciężko było ocenić sytuację. Lecąc zobaczyłam innego zwiadowcę. Szybko go rozpoznałam.
-Wracaj na mur, poradzę sobie.
-Nie pozwolę ci lecieć samej-krzyknął Erwin.
-Zabieram tylko rannych i wracam-powiedziałam lądując.
-Jak sobie radzisz?
-Dobrze-podniosłam ranną dziewczynę.
-Uważaj!
Znowu znajome zwolnione tempo, tym razem w moją stronę leciał fragment dachu, poczułam, że ktoś mnie popycha
-Erwin!-krzyknęłam widząc jak w jego plecy uderza kilka cegieł, na domiar złego w naszą stronę biegła dwójka tytanów. Adrenalina zrobiła swoje, chwyciłam mocniej Erwina i wbiłam się w pobliski dach, wyciągnęłam czerwoną flarę i szybko ją wystrzeliłam- zabiję cię kiedyś-powiedziałam przez łzy.
-Pani kapral!-usłyszałam głos Jeana- widzieliśmy jak pani tu podlatuje. Co się stało?
-Bierz Erwina i uciekamy. Szybko! To jest kurwa rozkaz.
Przez łzy prawie dwa razy wpadłam na inne dachy, gdy wróciliśmy na mur szybko podbiegłam do Erwina. Rozdarłam jego koszulę i odwróciłam go na bok.
-Szwy i bandaże, ale to już.
Frank szybko rzucił mi potrzebne rzeczy.
-Powoli znosimy rannych-dodał Marley-wszystko się udało.
Nie słuchałam go, nie mogłam się skupić na niczym poza Erwinem, krwawił z okolic potylicy, wiedziałam, że jeden zły ruch sprawi, że go nie odzyskam.
-Nie odejdziesz mi tutaj-mówiłam przez łzy- nie pozwolę ci na to. Nie teraz.
-Y/n musimy schodzić-powiedział Frank.
-Do jasnej cholery to ja wam wydaje rozkazy! Jeśli reszta chce jechać bez generała to proszę bardzo, bo ja mu kurwa ratuje życie. Dajcie mi jeszcze kilka minut.
Zszyłam ostatnie miejsce i otarłam go swoim rękawem. Opadłam na jego klatkę piersiową nadal płacząc.
-Masz pieprzone szczęście Erwinie Smith, kilka centymetrów i kilka sekund i byłoby po tobie. Możemy powoli schodzić- powiedziałam ocierając łzy, dopiero po chwili zorientowałam się, że zrobiłam to zakrwawionym rękawem.
-Co z generałem-usłyszałam za sobą głos Hange.
-Przeżyje, ale ma płytki oddech. Jean możesz mi pomóc?
-Oczywiście-powiedział podnosząc Erwina.
Całą drogę trzymałam go za rękę na zmianę płacząc i sprawdzając jego tętno.
-Nie odejdziesz mi teraz. Obiecałeś-powtarzałam jak mantrę. Nawet nie zauważyłam kiedy dojechaliśmy. Jean bez żadnych rozkazów wziął Erwina na ręce. Wstałam i powlokłam się za nim.
-Do mojego gabinetu-rzuciłam przez łzy.
Chłopak posłusznie zaniósł go do mojego łóżka. Po drodze dołączył do nas Connie, Hange, Miche, Levi i mój zespół. Nikt się nie odzywał, a martwą ciszę przerywał tylko mój płacz. Uklęknęłam przy leżącym Erwinie i złapałam go za rękę.
-Y/n-odezwała się jako pierwsza Rebeca- co z panem generałem?
-Żyje, mało brakowało, dostał koło potylicy i koło skroni, poza tym w wielu innych miejscach. Poleciał za mną i odrzucił mnie na bok kiedy w naszą stronę leciały fragmenty dachu. Przez kilka dni pewnie będzie nieprzytomny- dodałam ocierając łzy.
-Jesteś jego aniołem-powiedziała Hange i razem z Michem podeszli mnie przytulić.
-Raczej on jest moim. Jakie są straty?
-10 osób nie żyje, rannych jest pełno, jeszcze nie liczyliśmy, ale spokojnie wypełniają karty przy wyjściu, nie musisz się martwić, wszystkim się zajmiemy. Na szczęście nie ma wielu poważnie rannych. Zespół pułkownik Hange i kaprala Leviego się nimi zajmuje.
-Teo, jak zwykle można na ciebie liczyć, dziękuję.
-Poza nami-wtrącił Jean.
-Przecież to oczywiste skoro jesteśmy tutaj-jęknął Connie- przy okazji-zwrócił się bardziej do mojego zespołu niż do mnie- czy wy wiecie, że pani kapral potrafi być straszniejsza od Leviego?
-Nie uwierzyłbym, gdyby mnie tam nie było-powiedział Marley- y/n pierwszy raz widziałem cię w takim stanie.
-Przepraszam-podeszłam i przytuliłam każdego z chłopaków- nie chciałam na was nakrzyczeć, bardzo wam dziękuję, cudownie się spisaliście.
-Przynajmniej teraz będziemy się trochę ciebie bać-zaśmiał się Frank- tak jak chciałaś. Kto by pomyślał, że nasza słodka i niewinna pani kapral potrafi być taka stanowcza.
-Jeszcze raz wam dziękuje, wam wszystkim. Jesteście najwspanialsi. Hange przynieś mi raporty moje i Erwina, Connie i Jean, jesteście wolni, a mój zespół może wrócić i opatrywać rannych. Poradzicie sobie beze mnie?
-Tak jest!-powiedziała Rebeca salutując- już lecimy!
-A ja będę ci przynosił wodę i jedzenie bo wiem, że się stąd nie ruszysz- dodał Miche.
-Dziękuję- powiedziałam znowu go przytulając.
-A teraz leć się umyć, jesteś cała we krwi i kurzu, popilnuje Erwina na wypadek, gdyby zachciało mu się stąd uciec.
-Kate!- krzyknęłam do wychodzącego zespołu.
-Słucham- powiedziała dziewczyna podbiegając do mnie.
-Dotrzymaj towarzystwa panu pułkownikowi żeby nie zaczął podrywać generała, sprawdzaj co jakiś czas puls, a gdyby coś się działo to zapukaj do mojej łazienki.
-Rozkaz-powiedziała uśmiechnięta dziewczyna- Miche znowu jesteś na mnie skazany.
-Jakoś nie narzekam- uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo.
Zamknęłam za sobą drzwi i opadłam na podłogę , przygryzłam wargę i uderzyłam pięścią w ścianę. Dlaczego to się musiało stać, dlaczego teraz. Zaczęłam ściągać ubrania i zobaczyłam, że sama dość mocno krwawię na plecach, nawet tego nie poczułam, niesamowite co adrenalina potrafi zrobić z ludzkim ciałem. Weszłam pod prysznic i próbowałam przestać płakać, powoli zaczynało mi się kręcić w głowie od nadmiaru emocji, jeszcze z rana wszystko szło tak dobrze, dosłownie kilkanaście godzin temu leżałam wtulona w Erwina nie myśląc nawet, że cokolwiek może mu się stać. Rozumiałam teraz wszystkie jego uczucia związane z moim wypadkiem. Ja przeżyłam, on też musi, obiecał mi to. Obwiązałam się bandażem i przebrałam się w świeże luźne ubrania. Spięłam włosy i wzięłam głęboki oddech, muszę być silna. Za nas oboje.
-Co z nim?- zapytałam wracając do Micha i Kate.
-Jest stabilny, widać, że jego organizm walczy.
-Tak łatwo się nie poddasz, prawda Erwinie- powiedziałam łapiąc go za rękę.
-Pułkownik Hange przyniosła ci raporty, a Miche zaraz przyniesie nam coś do jedzenia.
-Czyli jednak- powiedziałam gdy mężczyzna wyszedł z sali- czułam, że między wami zaiskrzy.
-Miche jest naprawdę kochany, opowiadał mi, że źle cię potraktował i, że dzięki tobie zaczął się zmieniać na lepsze. Masz zbawienny wpływ chyba na wszystkich zwiadowców.
-Marnuję się jako lekarz, powinnam zawodowo swatać ludzi.
-Szkoda, że sama nie możesz się zeswatać, tak długo się zbieracie z panem generałem.
-Chciałam z nim o tym porozmawiać, ale nie sądziłam, że znajdzie aż tak dobrą wymówkę żeby poczekać- zaśmiałam się- jak wam dzisiaj poszło?
-Rebeca to dobra dowódczyni, potrafi zachować zimną krew, bardzo cię podziwia i stara się być taka jak ty.
-Trzeba przyznać, że jest wyjątkowo zdolna, każdy z mojego zespołu ma w sobie coś niesamowitego. Rebeca potrafi zachować zimną krew, Robert szybko ocenia sytuację, Mel jest bardzo odważna, Caroline pracuje tak szybko i sprawnie, że nawet ja jej nie dorównuje, a Teo jest niesamowicie waleczny. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego zespołu.
-Oni wszyscy skoczyliby za tobą w ogień, tak jak mówiłaś, macie bardziej przyjacielskie relacje, ale darzą cię niesamowitym szacunkiem i zaufaniem. Okrzyczeli połowę dowództwa, że sami sobie poradzą z rannymi, a ty masz odpoczywać i, że skoro ich zespoły były chętne do pomocy to niech się teraz przydadzą.
-Uściskaj ich ode mnie- powiedziałam zabierając talerz od wchodzącego Micha- ja zajmę się raportami, postaram się do was schodzić.
-Robert powiedział, że sami będą cię odwiedzać, żebyś nie musiała się stresować- powiedział Miche- jest tak jak mówi Kate, wskoczą za tobą w ogień.
CZYTASZ
Oddaj swoje serce |Erwin Smith x Reader|
RomanceOd kilku lat jesteśmy na wojnie, mam krew tysięcy osób na rękach, codziennie zastanawiam się ile jeszcze osób przeze mnie zginie, tylko dzięki tobie czuję się jeszcze trochę jak człowiek, a nie jak bezduszny diabeł posyłający ludzi na smierć. Jesteś...