21. Otwierasz swoje oczy, patrząc w moje i wszystko wydaje się lepsze

894 101 377
                                    

[Taylor Swift - The Last Time]
[Gdzieś na niebie, obecnie]

Być może trudno w to uwierzyć, ale rzadko latam samolotem. Tak samo nieczęsto wybieram pociągi, ponieważ jeśli jest coś, co mnie nienawidzi bardziej, niż nastoletni ja, który codziennie rano recytował mantrę auto-hejtu, jest to oczywiście komunikacja miejska. Jeżeli potraficie wyobrazić sobie przepełniony autobus, który śmierdzi zdechłym szczurem, spoconym starym marudą i nutką kadzidłowych perfum jakiejś babci – to ja jestem w tym autobusie pomiędzy nimi wszystkimi, na dodatek przyciśnięty policzkiem do szyby.

Kilkukrotnie zdarzyło mi się lecieć z Nowego Jorku do domu, ale były to nagłe przypadki, a że raczej nie decyduję się na pierwszą klasę – wolę mieć prąd w mieszkaniu – to jakiś dzieciak kopał mnie w nerki, obok wcisnął się nazista, a jeszcze do tego mieliśmy dwugodzinne opóźnienie.

Spodziewałem się, że nasza przeprawa z Nowego Jorku do Las Vegas przebiegnie zdecydowanie inaczej, skoro poważni, bogaci ludzie, to jest producenci filmowi, udostępnili swoją ekskluzywną maszynę Michaelowi. Jednakże pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, podróżowanie ze mną z reguły zakończy się jakąś nieprzyjemnością, gdyż ściągam na siebie niesympatyczne wypadki, niczym prawdziwy magnes dla pecha.

Siedziałem na białym fotelu ze skóry syntetycznej, obserwując swoje rozklejone już połowicznie trampki. Co jakiś czas skubałem skórkę przy paznokciu zębami i starałem się przekonać w głowie, że samolot nie spadnie, bo może nie miałem lęku wysokości, ale Liz swego czasu odkryła w sobie pasję do oglądania katastroficznych filmów dokumentalnych, zatem osobiście wykształciłem w drobny lęk przed byciem częścią takiego wypadku. Choć pewnie, gdyby samolot zaczął spadać, ja skończyłbym w dwóch, albo w dwunastu częściach.

Wówczas zrozumiałem dlaczego dostaliśmy ten lot i nie było to spowodowane ogromną wdzięcznością producentów wobec Michaela, a strachem menagera Mary-Jane, albo jak kazała na siebie mówić – Jenny, że ktoś zobaczy wschodzącą gwiazdę, jak wypluwa z siebie flaki w publicznej de facto ubikacji, samolotu drugiej, bądź pierwszej klasy, komercyjnych linii lotniczych.

To wyglądało całkiem smutno, jak scena z Bojacka Horsemana, gdy Mike odebrał ją i zapytał, czy wszystko w porządku, bo miała nieźle przyćpane oczy, a kiedy zapewniła, że tak, oboje wiedzieliśmy już, co będzie następne, bo ledwie wystartowaliśmy, a dziewczyna mogąca mieć maksymalnie dziewiętnaście lat, tak po prostu zwymiotowała do styropianowego pojemnika na paluszki krabowe, które zamówiła na wynos.

Przez pierwsze pół godziny lotu słuchałem więc soundtracku z ubikacji – to jest wymiotowania i uspokajania, z czego obie te rzeczy były dla mnie raczej znajome, natomiast sam widok opiekuńczego, kompletnie gotowego do panowania nad sytuacją Michaela, przypomniał mi sporo momentów z przeszłości, do których wolałbym nie wracać.

- Usiądź sobie. – Mike pomógł dziewczynie ubrać bluzę, którą zdjął z siebie, zostając w tank-topie Led Zeppelin, poprawiając jej złote loki w koku, a potem uśmiechnął się do mnie przepraszająco. – Ogarnę trochę tę łazienkę.

- Nie musisz, ktoś to posprząta – wyburczała aktorka w zawinięty kaptur, który opadał jej na ramię.

- Tym kimś będę ja – odparł, dlatego wlepiłem w niego pytający wzrok.

Nastąpiła między nami pozaustna wymiana zdań o treści – „Pomóc ci?", „Nie, nie trzeba", „Na pewno?", „Na pewno, dziękuję".

Więc nagle już nie byłem sam ze swoimi rozklejonymi trampkami, a miałem towarzystwo w postaci zielonkawej na twarzy Jenny, uderzająco przypominającej mnie samego, gdybym był dziewczyną, dlatego zerknąłem jeszcze za Cliffordem, próbując powstrzymać parsknięcie.

all too well {muke} ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz