2.5 ("Little Bird")

110 25 347
                                    

eksterminacja

2823 wyrazy

---------------------

Ciepło jesiennego słońca, delikatnie ogrzewające moje plecy i ramiona, ustąpiło miejsca chłodnemu mrokowi klimatyzowanego pomieszczenia. Przeszłam przez szklane drzwi i zostałam skierowana najpierw na klatkę schodową, a następnie na długi i szary korytarz. Ludzie z sektora maszerowali w jednym szeregu. Człowiek za człowiekiem. Jak na stracenie.

Oszczędne świetlówki błyskały ponuro z sufitu przydymionym światłem. Ustawieni co kilkadziesiąt metrów funkcjonariusze uśmiechali się nazbyt uprzejmie. Dawali mi upiorne poczucie, że za parę minut moje życie dobiegnie końca. Pragnęłam, żeby wąski korytarz ze ścianami z dekoracyjnego betonu ciągnął się w nieskończoność, a pochód żywych trupów nigdy nie osiągnął celu. Żebyśmy szli do przodu. Zawieszeni w czasie. Jedna noga, potem druga. Lewa, prawa.

Wreszcie wkroczyliśmy pojedynczo do potężnego pomieszczenia, które pełniło rolę szatni. Rozejrzałam się, a następnie odnalazłam granatową szafkę przyporządkowaną mojemu numerowi. Otworzyłam ją kodem z bransoletki, po czym włożyłam do środka swoją torbę. Zgadywałam, że większość z tych rzeczy miała zostać zutylizowana. Upychałam je w milczeniu. Jakbym wysyłała swój bagaż w ostatnią podróż.

Moje rozmyślania przerwała Wiera.

— Znam skądś tego faceta – szepnęła tak dyskretnie, że usłyszało ją pięćdziesiąt osób, które znalazły się najbliżej.

Obróciłam się, żeby jej powiedzieć, że pewnie koło nas stało sześciuset różnych facetów, ale gdy tylko mój wzrok wylądował tam, gdzie wcześniej trzymałam ramię, zamilkłam. Wiedziałam, o którego chodziło.

— Nie wiem – zastanawiała się na głos moja przyjaciółka – zmatchowałam się z nim na Sputnik.Love, czy coś?

Dostrzegłam wysokiego bruneta ukrywającego swoją atletyczną sylwetkę pod pustynnym strojem w barwie khaki. Miał jasne policzki i kwadratową, dobrze zarysowaną szczękę, pokrytą trzydniowym zarostem. Nieco dłuższe, czarne kosmyki przykrył zawijanym, lnianym nakryciem głowy. Na jego piękne, zielone oczy, zwróciłam uwagę nawet z dalszej odległości, a kompletu dopełniały eleganckie buty z brązowej skóry, pasek w zbliżonym kolorze oraz złoty zegarek.

— Ty, ja też go skądś znam – wychrypiałam z niedowierzaniem.

Na te słowa Max natychmiast się zainteresował. Odwrócił głowę od swojej szafki, po czym namierzył wspomnianego faceta, żeby pobieżnie ocenić, czy ja również mogłam się z nim zmatchować w aplikacji randkowej krajów post-sowieckich. Popatrzył na mnie wymownie. Następnie jednak przeniósł wzrok z powrotem na przystojnego mężczyznę, jakby on również wcześniej go już widział.

— A to nie jest Tungaszwili? – zapytał. – Ten tenisista?

Popatrzyłam jeszcze raz w kierunku bruneta, jednak natychmiast spuściłam oczy na podłogę, widząc jego zirytowane spojrzenie, zwrócone w naszym kierunku. Nie widziałam go wcześniej w sektorze. Zastanawiałam się, czy mógł przyjechać dopiero dzisiaj. Ewidentnie zależało mu na tym, żeby nikt go nie rozpoznał.

— O matko, ale on jest kurewsko przystojny na żywo – pisnęła Wiera po cichu. – Zresztą, w telewizji też był. Fuck. – Obróciła się w kierunku szafek, zaciskając obie dłonie w pięści i przystawiając je do swoich ust.

— Nooo... – potwierdziłam, dokonując zupełnie obiektywnej i niezaangażowanej oceny wyglądu nieznanego mi osobiście mężczyzny.

— Tak – prychnął Max z irytacją. – Przystojny, jak młody Stalin.

Jedna z tysiącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz