2.4 ("Last Man on Earth")

101 27 295
                                    

wulgaryzmy, obrażanie, alkohol, groźby wobec zwierząt

2190 wyrazów

---------------------

Ostatni dzień na Ziemi. Ja i moi przyjaciele. Ognisko. Różowe niebo. Wyludniające się kolejne sektory. 

Ludzie pozostawiali za sobą kilogramy śmieci, które walały się rozrzucone pośród przyklepanej, żółtej trawy.

Stopniowo znikały też wielkie namioty. Najpierw opustoszał sektor pierwszy, potem drugi. Wreszcie siódmy. Przed nami rozciągało się pobojowisko jak po bitwie rycerskiej sprzed tysiąca lat, a nad tym wszystkim górował potężny budynek. Źródło naszych nadziei. Źródło lęków.

Grzebałam patykiem w popiele, pobudzając płomyki ognia do większego wysiłku przy smażeniu moich kiełbasek. Max podał mi małą butelkę z bimbrem domowej produkcji.

— Jakie czasy, taka ostatnia wieczerza – skomentowałam, po czym zamknęłam jak najmocniej powieki, przechyliłam piersiówkę i wlałam sobie piekący płyn do gardła. – Matko, jakie to niedobre – otrzepałam się, namierzając od razu dłonią plastikową butelkę z napojem gazowanym w pomarańczowym kolorze.

— Im gorsze, tym lepsze – zaśmiał się Max. – Ma kopać, a nie pieścić.

— No właśnie – wtrąciła się Wiera, nieco sieknięta już alkoholem. – Od pieszczenia to ty masz kogoś innego.

— Wiecie co, to może ja też zjem – zdecydowała Olga i nabiła sobie kawał kiełbasy na zaostrzony kijek. Był to pierwszy raz, kiedy widziałam ją sięgającą po ciężkostrawną przekąskę. Dołożyła na plastikowy talerzyk solidny kawał buły oraz musztardę.

Na chwilę wszyscy zamilkliśmy. Nic już nam nie mogło dobitniej przypomnieć o nieuchronności jutra.

Pietia leżał na brązowym kocu wyciągniętym z namiotu. Trzymał dłonie splecione za karkiem. Ugiął lewą nogę i oparł na niej prawe kolano, kiwając leniwie kostką. Przygryzał jakąś niewyssaną jeszcze kompletnie z soków, przesuszoną trawkę. Patrzył w niebo. Zaciągał się wieczornym polnym powietrzem, wzbogaconym o pachnący dym z trawionego ogniem suchego drewna. Nie rozmawiał z nami. Pozwalaliśmy mu na chwilę prywatności, wśród dziesięciu tysięcy innych ludzi, otoczonych siatką.

Zdecydowałam się przerwać tę ciszę, zanim wszyscy zdążyliśmy upić się na smutno.

— O czym będziecie myśleć na sekundę przed śmiercią? – zapytałam.

Okej. Nie to miałam na myśli, ale niech już będzie.

— Twoja osiemnastka! – wydarła się na cały głos Wiera, klaszcząc w dłonie i wrzucając sobie niechcący kiełbasę do ogniska. – Pamiętasz cokolwiek?

Próbowała nabić zwęglający się kawałek mięsa zaostrzonym końcem kijka, ale trafiała na wszystko inne dookoła.

— Pamiętam, jak darłyśmy się przez okno i myślałyśmy, że śpiewamy – przypominała mi to, o czym chciałam zapomnieć.

— Tak, oczywiście – potwierdziłam z bardzo oszczędnym uśmiechem. – Zapalenie krtani przez trzy tygodnie.

W grudniu było zimno.

— Max, a ty? – Szturchnęłam swojego chłopaka łokciem, zabierając od niego pojemnik z bimbrem. Za drugim razem smakowało już mniej okropnie.

Jego przystojna twarz pokryła się cieniem zadumy, a następnie wypogodniała.

— Pamiętasz tego dziadka? – zapytał.

Nie musiał mówić nic więcej. Przed oczami stanął mi upalny, letni dzień, gdy szliśmy przez rozpalone słońcem miasto, a na przystanku zasłabł na naszych oczach starszy mężczyzna. Max natychmiast wcisnął mi do ręki swoją torbę i bez zastanowienia rzucił się do udzielania mu pierwszej pomocy. Okazało się, że tamten człowiek doznał rozległego zawału. To był pierwszy przypadek, w którym mój chłopak uratował komuś życie. Ten pierwszy raz zawsze się pamiętało najmocniej.

Jedna z tysiącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz