II

813 45 6
                                    

Pan Stark siedział w ośrodku do wieczora. Wbrew pozorom nie było tak źle. Na prośbę dzieciaków opowiadał, o tym jak to jest być Avengerem, ale także wynalazcą. Wypytywał jeszcze trochę o mnie, co, jak można się spodziewać, średnio Mu wyszło, ale miał dobre chęci. Chyba. Zazwyczaj na początku tak to działa.

Zapewniał mnie, że nie uraziła Go sytuacja z warsztatu, ale dalej mi w chuj głupio. Jak można się tak zachować przed wieloletnim idolem? Oberwał przez całe moje udawanie stoickiego spokoju poza warsztatem. Naruszył moją przestrzeń, którą bardzo sobie cenię, ale nie zasłużył na opieprz za to, że moje życie jest do dupy. Przecież nawet Go nie znam.

Dzisiaj niedziela. Josha jak zwykle nie ma. Zastanawiam się czy może ktoś Go nie adoptował w międzyczasie, ale wydaje mi się, że raczej by nam powiedzieli. Albo przynajmniej On by powiedział, w momencie, w którym by się pakował (bo Jego rzeczy już trochę nie ma). Z drugiej strony czy jakby stało się coś złego to ukrywaliby to? Prędzej, czy później i tak wyjdzie co się stało.

Wzięło mnie na rozkminy, a najwyższa pora wstać samemu zanim wstanę w wyniku oblania wodą z pistoletu, albo dostania strzałkami z Nerfa. Ostrzegam - to boli, nawet przy wysokim progu bólu.

Po szybkim ogarnięciu siebie i pokoju wyszedłem na upragnione śniadanie. Przy zwiększonym metabolizmie chodzę cały czas głodny, niezależnie od tego ile zjem, z tym, że jeszcze kiedyś moi przyjaciele zawsze mnie ratowali swoimi kanapkami. Znali tajemnicę, która się kryła za moimi pewnymi dziwnymi zachowaniami, więc zawsze byli przygotowani na to, że chętnie się przyłączę do Ich posiłku. Gdy tak teraz, o tym myślę, to w sumie Im współczuję. No, bo ile można?

Po zjedzeniu śniadania od razu opuściłem ośrodek, po to, aby szybko przebrać się w mój strój, polecieć na krótki patrol, a potem do miejsca, które kiedyś było moim wolontariatem, a teraz stało się mi bardziej bliskie i trudno mi się stamtąd wychodzi. Odkąd pamiętam pomagałem Emily w ogarnianiu wszelkich spraw w schronisku, przez co stała się taką moją starszą siostrą.

W czasie patrolu zdołałem jedynie przeprowadzić starszą panią przez ulicę i złapać złodzieja roweru. Nie powinno to dziwić, zważywszy na porę dnia i dzień tygodnia, ale nie powiem - powiało nudą.

Wkrótce, jednak zaczęła dochodzić godzina rozpoczęcia mojej pracy, więc zacząłem się zbierać do schroniska. Oczywiście, jak przystało na osobę z możliwością bardzo szybkiego biegu i huśtania się na pajęczynach przez miasto, musiałem się spóźnić. Za każdym razem się dziwię w jaki sposób mi to wychodzi, ale nigdy nie doszedłem do rozwiązania tego problemu. Ostatecznie jestem praktycznie zawsze spóźniony.

Tym razem również nie udało mi się przyjść na czas. Wchodząc do budynku przywitałem się z Emily, na co ta tylko pokręciła z uśmiechem głową (pewnie dlatego, że prowadziła rozmowę telefoniczną, inaczej na pewno skomentowałaby tą sytuację). Szybko, więc poszedłem się przebrać i dowiedzieć co mam dzisiaj robić.

Plan na dziś: karmienie, wysłanie na spacer z Meredith, ogarnięcie kojców i późnym popołudniem trening. Oczywiście w międzyczasie muszę pilnować czy ktoś nie przyszedł z zamiarem adopcji, albo nie dzwoni. I ktoś ma wieczorem przyjść po odbiór Charlie.

Lubię tu siedzieć, zawsze to lepsze niż sierociniec, ale jakoś wszystko idzie mi dzisiaj mozolnie. Mam wrażenie, jakby sens na cokolwiek wyparował w momencie, w którym nastąpił wieczór dnia poprzedniego. Spotkałem idola, super. Naprawdę się cieszę. Nawet prowadziłem z Nim normalną konwersację, co bardzo rzadko się zdarza, ale mam wrażenie, że i tak spieprzyłem to po całej linii. Albo po prostu zacząłem zbytnio fantazjować i w momencie, w którym wyszedł została tylko wielka pustka. Z drugiej strony, pewnie jak dla Niego, mogłem być w ogóle niezainteresowany. Albo On nie był zainteresowany. Trudno się dziwić, skoro nie potrafię prowadzić praktycznie żadnego rodzaju konwersacji, nawet jeśli fascynuje mnie zarówno sam temat, jak i osoba. Tak było tym razem. Wielu na moim miejscu skakałoby z radości, że spotkało swojego idola, który stał się nim w sferze superbohaterstwa, ale też sama osoba kryjąca się pod maską, jest zdecydowanie istotą moich marzeń. Tak, zdecydowanie chciałbym być kimś w rodzaju Tonego Starka. Ale to tylko głupie marzenie.

Do wieczora cały czas byłem zajęty i starałem się zbytnio nie myśleć. Tak jak zawsze, gdy tu jestem. Odpływam do świata, w którym zwierzęta dostają nadzieję i szansę na lepsze życie. W pewnym momencie, konkretniej w takim, w którym i tak kończyłem karmić naszych podopiecznych, Emily poprosiła o przygotowanie Charlie, więc poczekałem aż zje, a w międzyczasie zacząłem zbierać Jej rzeczy.

Zawsze uwielbiałem patrzeć jak zwierzęta są oddawane w ręce nowej rodziny, na to szczęście, gdy zrozumieją, że to właśnie one zostały adoptowane. Charlie nie była nam dłużna. Od razu zrozumiała co się dzieje i nie szczędziła od okrzyków radości i wskakiwania na każdą napotkaną na swojej drodze osobę. Jak zwykle moim zadaniem było Jej przyprowadzenie do nowego właściciela i fakt, że jestem z Nią bardzo mocno związany sprawił, że oczy mi się zaszkliły. Z uśmiechem na twarzy i smyczą w ręce wyszedłem z pomieszczenia do holu i niemal natychmiast zauważyłem Emily, która rozmawiała z jakimś mężczyzną - jak zakładam, nowym właścicielem.

- Oczywiście za jakiś czas przyjedzie ktoś na kontrolę, czy Charlie dobrze się żyje, ale nie ma się czego obawiać - usłyszałem głos właścicielki schroniska i jedynie za sprawą lepszego słuchu słyszałem dokładnie Jej słowa. - W razie czego można do nas zadzwonić i dopytać się o jakieś szczegóły dotyczące na przykład tego co lubi. Resztę myślę, że już załatwiliśmy. Za chwilkę powinien przyjść Peter z Charlie... O jest już.

Gdy doszedłem do Emily nowy właściciel powoli odwrócił się w stronę swojej pociechy. Przez chwilę zamarłem i nie kontrolowałem kroków, które stawiałem. To był nikt inny, jak obiekt moich ostatnich rozmyślań - Anthony Edward Stark.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz