XXXIV

318 25 5
                                    

Przypatrywałem się przez dłuższą chwilę przedmiotowi znajdującemu się w pudełku, które przed chwilą otworzyłem.

- Generalnie to jest strój. Tylko z użyciem nanotechnologii mógł znaleźć się w pierścieniu. Mówiłeś, że zostałeś bez stroju, więc stwierdziłem, że Ci go zrobię, a użyjesz Go kiedy będziesz czuł się na siłach. Wyrzutnie sieci właściwie sam skonstruowałeś, więc chociaż to miałem z głowy... Coś nie tak?

- Ja... - zacząłem i spojrzałem jeszcze raz ze smutkiem w stronę przedmiotu. - Chyba nie mogę tego przyjąć.

- Czemu?

- Nie wiem, po prostu. Dziwnie się z tym czuję.

- No jasne, tak jak już uzgodniliśmy, wrócisz do bycia Spidermanem dopiero jak będziesz gotowy, ale uznałem, że strój Ci to ułatwi. Jeśli nie, no to trochę przeczeka i tyle. Ale może chociaż go zobaczysz?

Zacząłem nerwowo wędrować wzrokiem pomiędzy panem Starkiem a strojem.

- Powiedziałem, że nie chcę niczego od nikogo - odparłem, starając się zachować spokój.

- To przecież tylko mały prezent od taty. Słyszałem, że prezentów się nie oddaje.

- Nie jest pan moim tatą. Tak jak już to kiedyś powiedziałem - mój tato zginął w katastrofie lotniczej. Naprawdę ciężko żebym miał dwóch ojców.

- Wiesz, że chcę dla Ciebie dobrze. Stworzyłem Ci strój, żeby Cię uszczęśliwić.

- Przecież nie mówię tak, żeby sprawić panu przykrość. Doceniam wszystko co pan robi, ale...

- Ale?

- Nieważne. Po prostu nie powinienem tego przyjmować. Ale dziękuję. Ja... Chyba powinienem już iść.

I wyszedłem. Zdałem sobie sprawę, że Ci ludzie są zbyt blisko mnie, a nie powinni. Jest zbyt duże prawdopodobieństwo, że coś Im się stanie. Zemo wie na kim mi zależy, a jak Ich od siebie odsunę, to może chociaż Oni będą bezpieczni.

Wszedłem do pokoju i niemal od razu oparłem się o ścianę i opadłem na podłogę. Wiem, że pan Stark chce dobrze, ale to jest trudne. Wplotłem palce we włosy i pochyliłem głowę do przodu. Ale to wcale nie musi być tak trudne, to tylko ja wszystko wszystkim utrudniam. Szkoda tylko Jego starań.

Podniosłem się w podłogi i zgarnąłem z biurka wyrzutnie sieci, kartkę i długopis. Napisałem na niej parę zdań, Friday otworzyła okno i takim sposobem udało mi się choć na chwilę wydostać na zewnątrz.

Niedługo później znalazłem się na moim dachu. Wziąłem jedną z wielu paczek papierosów, zapalniczkę i naładowany pistolet.

Po jakimś czasie (znając życie krótkim, bo jeśli chodzi o spalanie paczek w takim stanie, to zazwyczaj tyle schodzi) stanąłem na krawędzi dachu i spojrzałem na ulicę z jak zwykle dużą ilością pędzących samochodów. Każdemu wiecznie się gdzieś śpieszy. Niech mi ktoś wytłumaczy tylko po co. Po śmierci i tak wszystko zostawiamy. Przeszedłem się wzdłuż kamiennej posadzki, aż w końcu przystanąłem i skierowałem w swoją stronę. Wystarczy jeden krótki strzał i nie będę już nikomu przeszkadzać. Bo przecież tylko do tego się nadaję. Załadowałem magazynek i po raz ostatni pomyślałem o tym, co zostawiam i czy to jest już jedyna opcja.

I zdecydowałem się skoczyć. I zastrzelić dla pewności. Dla mnie to była jedyna opcja.

I prawie by mi się to udało, gdyby nie czyjaś ręką z zaangażowaniem przyszpilająca mnie do posadzki dachu i wyrywająca mi broń z dłoni.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz