IV

715 41 13
                                    

Po jeszcze paru namowach w wykonaniu Meredith wyszedłem z budynku, po to, aby ukryć się za nim i narzucić na siebie mój kostium Pająka. Jak zawsze po „pracy" postanowiłem skoczyć na krótki patrol po mojej okolicy.

Mimo faktu, że zwykle na patrolu całkiem sporo się dzieje, tym razem Nowy Jork zawiódł mnie pod względem wrażeń. Przez godzinę włóczyłem się po mieście, zapewniając sobie własną rozrywkę w postaci puszczania pajęczyny wysoko nad ziemią i zarzucania nowej sekundy przed cudownym spotkaniem z ziemią. W pewnym momencie mojego minimalnego igrania ze śmiercią usłyszałem pisk opon i krzyki ludzi dobiegające z wcale nie tak daleka. Od razu szybko ruszyłem w tamtą stronę, wciąż kołysząc się na pajęczynach. Wypadek samochodowy. Przez chwilę zamarłem, ale wiedziałem, że muszę pomóc ludziom wydostać się z auta. O ile Ci ludzie żyją. Do jednego z pojazdów zaczęli podchodzić przechodnie w większej ilości, więc podałem im szybkie polecenie sprawdzenia ile ludzi tam jest i czy ktoś ucierpiał oraz zawiadomienia odpowiednich służb. Sam ruszyłem do drugiego samochodu. Znajdowała się w nim prawdopodobnie tylko kobieta, ale po krótkim rozeznaniu doszedłem do wniosku, że była nieprzytomna. Podszedłem do Niej i ku mojej uldze wyczułem puls. Po chwili razem z jednym z przechodniów udało nam się ocucić kobietę i przetransportować z dala od pojazdu.

Cała sytuacja zajęła trochę czasu, ale w końcu przysiadłem na swoim ulubionym dachu. Ulubionym ze względu na widok - Avengers Tower. Jestem ciekaw, gdzie Nas weźmie Pan Stark, jeśli się zgodzimy. Jeśli się zgodzimy to pewnie od jutra zaczniemy nowe życie. Ale czy to jest mi potrzebne? Narobię sobie więcej wrogów niż już posiadam. Z drugiej strony jeszcze tylko trzy miesiące. Dam radę. Muszę dla Lizzie. Ja mógłbym odpuścić tę okazję, ale nie mogę odebrać tego Jej. Ona zasługuje na lepsze życie, na życie poza ścianami sierocińca.

- Witaj Pajączku - zanim mój rozmówca zdążył coś dopowiedzieć, szybko założyłem maskę i jednym, sprawnym ruchem zdążyłem Go powalić na beton i przytrzymać w sposób, z którego nie miałby szans się uwolnić, przykładając Mu, tym samym do gardła nóż.

- Ty debilu - wydarłem się tak, że ludzie z dołu zaczęli się patrzeć w Naszą stronę! Nie żeby mieli szansę cokolwiek zauważyć.

- No już, złaź ze mnie. To teraz tak na Ziemi wita się starych przyjaciół? Nie nadążam już za tym światem. Czekaj, chwilę... Coś się w Tobie zmieniło. Strój ten sam... Czyżby Nasz Pajączek trochę przypakował? Wyglądasz olśniewająco.

- Ta, zmieniło się tyle, że mam na całym swoim ciele krew. Myślę, że stałem się przez to bardziej olśniewający - odparłem chowając nóż do podręcznej kieszonki. No co? Trzeba być zawsze przygotowanym. Zawsze można spotkać mniej zainteresowanego Twoją osobą, sympatycznego typka w zielonym kapturze. Podkreślając to, że właściwie nigdy nie widziało się Jego twarzy. Ale kto by się tym przejmował.

- Nie no, olśniewający to Ty jesteś zawsze. Ale rzeczywiście krew na Twoim stroju sprawia, że jesteś jeszcze bardziej uroczy niż zwykle - co? Kurwa, skąd w moim życiu biorą się tacy idioci?

- Yy... Co u Ciebie słychać?

- O! Świetnie, że pytasz. Zupełnie nic. Nudzi mi się jak cholera. Ziemia jest nudną planetą. Ameryka jest nudnym kontynentem. A Stany są nudnym państwem. A ja muszę tu siedzieć. Dlatego czekałem na Ciebie na dachu i liczę na to, że umilisz mi towarzystwo. Na ich mieszkańców nie mam co liczyć.

- Daj ludziom szansę.

- Jak na razie to mnie nienawidzą, oczywiście z wzajemnością, aczkolwiek nienawidzą. Może być ciężko. Jak ja dostanę szansę to może Oni też.

- A może Ty pierwszy to zrób?

- Nie będę się przed Nimi kłaniał. Doskonale, o tym wiesz.

- Ta, wiem. A tak zmieniając temat to skąd właściwie jesteś? Skoro nie z Ziemii?

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz