VIII

627 34 8
                                    

- To nieistotne - odpowiedziałem, natychmiast obracając się.

- Nieistotne? Masz na plecach bliznę z napisem „Heil Hydra". Sam sobie tego nie zrobiłeś. Jesteś cały poobijany. Wracasz pijany do domu o trzeciej i... - złapał mnie za rękę, a ja lekko syknąłem z bólu i szybko ją zabrałem. - Kurwa to jest świeże. Peter... Dlaczego?

„Dlaczego?" to zajebiste pytanie. Które słyszę już po raz czwarty. Ale jest zajebiste nie w tym kontekście. Nie chciałem tego. Nie miał tego zobaczyć. Ale zobaczył. A ja nie potrafiłem Mu odpowiedzieć: „bo nie chcę żyć". Otworzyłem usta w celu wydobycia z nich jakiegoś dźwięku, ale po chwili je zamknąłem spowrotem. Ten dźwięk i tak by mi nie wyszedł, bo poczułem jak pod moimi powiekami pojawiają się łzy, które równie szybko zacząłem tłumić.

- Pytasz się „dlaczego" po tym jak dowiedziałeś się o Hydrze. Jesteś niezwykle skomplikowanym człowiekiem - wymusiłem lekki, kpiący uśmiech, którego i tak nie mógł zobaczyć, bo skutecznie zajmowałem się ubieraniem.

- Jak to się zaczęło?

- Za szybko...

- Domyślam się. Masz kurwa piętnaście lat. A blizny raczej nie są z teraz.

- Nie, o tym mówię. Chodzi, o to, że... Ja nie chcę, o tym mówić.

- Peter...

- Dla mnie ten temat jest zakończony. Naprawdę nie chcę, o tym rozmawiać.

- Ale wiesz, że nie odpuszczę?

- Ta...

- Weź tą tabletkę. Przy mnie. Resztę wezmę ze sobą - kurwa. Czy On może chociaż raz odpuścić? - Czemu się tak patrzysz?

- Nie mogę... Odpierdoli mi jeszcze bardziej niż wczoraj. Pieprzone eksperymenty Zemo mają swoją cenę...

Tym razem nie powstrzymałem łzy przed spadnięciem. Ale uśmiechałem się. Nie wiem dlaczego. Wspomnienia nagle zaczęły mi napierać do głowy, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Nie mogłem popajączkować, posłuchać muzyki, czy się pociąć. Byłem w Stark Tower, a przede mną stał Jego właściciel i nie wiedział co ma zrobić. Stał w ciszy i się na mnie gapił.

***

- Słuchaj, będzie prościej, gdy nie będziesz się szarpać. Za chwilę i tak nie będziesz niczego pamiętać, więc po co te nerwy - oznajmił mi jakiś agent, ale oczywiście musiałem nie posłuchać? Przecież jest jeszcze szansa, że ucieknę. Jak na zawołanie po tej myśli, dostałem cios w głowę i zacząłem się jeszcze bardziej wyrywać. Do sali wszedł jeszcze jeden zamaskowany żołnierz i oznajmił, że się mną zajmie.

- Ile Ty masz lat - nie odpowiedziałem, a w zamian otrzymałem cios w brzuch? - Głuchy jesteś? Skoro tak chcesz, to trudno. Twoja wina.

Złapał mnie za koszulkę i szybko zdarł materiał, po czym przycisnął do ściany i zadał kolejny cios w brzuch. Chcąc, nie chcąc, zgiąłem się łapiąc za bolące mnie miejsce, a ten zdjął moje spodnie.

- Nie krzycz - powiedział, patrząc mi w oczy. - I nie próbuj się wyrywać. Stój nieruchomo, chyba, że ja Ci będę kazał zrobić coś innego.

Nie chciałem, ale coś mi nie pozwalało na zrobienie czegoś innego niż to co On powiedział. Próbowałem się wyrwać, ale cały czas stałem w tej samej pozycji, aż ten rzucił mnie na łóżko tyłem do siebie. Próbowałem krzyczeć, ale jedyne co zdołałem zrobić to wydusić łzy, w momencie, w którym poczułem rozrywający ból w swoim ciele. Ból, który trwał w kółko i nie zapowiadało się, żeby się skończył. I nie skończył nawet, kiedy mój oprawca oznajmił, że mogę się ruszyć, a sam opuścił pokój.

Łzy po moich policzkach poleciały ciurkiem, kiedy zacząłem zbierać swoje rzeczy, po czym po chwili poczułem ukłucie na szyi i bezwiednie opadłem na podłogę.

***

- Chcesz coś na uspokojenie?

Pokręciłem powoli głową. W sumie to byłem spokojny. Już teraz tak. Przymknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech i wypuściłem powietrze z ust.

- Powiedziałem, że nic nie wezmę.

- Właściwie to powiedziałeś tylko, że nie chcesz tabletki na kaca, bo Ci „odpierdoli".

- Jest to równoznaczne ze wszystkimi lekami. Zresztą nie jest tak źle. Za niedługo mi przejdzie.

- Nie ma niczego, co możesz wziąć?

- Już się uspokoiłem.

- Pytam w razie czego. Coś, cokolwiek?

- Na melisie przejdzie - rzuciłem. - Nie wiem, z tego co wiem z leków, to nie ma. Jakoś sobie radzę.

Odpuścił. Stwierdził, że nie chce mnie już dzisiaj męczyć i wyszedł z pokoju, mówiąc, że w razie czego mogę Go zawołać poprzez Friday. Oczywiście, nie zrobiłem tego. Do południa, aż zostałem zawołany na obiad, w zasadzie nie widziałem się z nikim.

Przy stole panowała grobowa cisza. I chociaż ciszę uwielbiam, tym razem było ciężej. Nie tknąłem nic, tylko siedziałem, patrzyłem się w talerz i przesuwałem jedzeniem, czekając aż wszyscy inni skończą. Czułem na sobie Ich wzrok, ale chyba lepiej, że o tym nie wiedzą. Po tym, jak zjedli ogarnęliśmy stół i każde poszło w swoją stronę.

Wszedłem do pokoju po plecak, telefon i słuchawki i udałem się do wyjścia. I prawie wyszedłem. Ale przy wejściu usłyszałem zwracający się do mnie głos pana Rogersa:

- Wybierasz się gdzieś?

- Mam piętnaście lat. I swoje życie - rzuciłem jednocześnie naciskając na klamkę.

- A szkołę też masz swoją? Za moich czasów w poniedziałki się uczyło.

- Już jest po lekcjach - wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się do rozmówcy, opierając się plecami o drzwi. - Zresztą i tak są w tym tygodniu zajęcia wychowawcze, poszli tylko Ci co mieli coś do zdania.

- A Twoja siostra?

- Liz nie jest moją siostrą. I ma zdać ułamki, żeby przejść, więc musiała iść. A teraz jest u przyjaciółki.

- Stark wie, że wychodzisz?

- A co to, przesłuchanie?

- Nie po prostu mamy spore zamieszanie w związku z bratem Thora, który zwiał z Asgardzkiego więzienia i siedzi obecnie gdzieś u Nas.

- Z tym Lokim, co rozpierdolił Nowy Jork?

- Język. I tak, z tym.

- A, okej. To ja idę. Do widzenia.

Nie zdążyłem usłyszeć odpowiedzi, bo wyszedłem z budynku. Z początku miałem się po prostu przejść i posiedzieć na cmentarzu, albo gdzieś na ławce w parku, ale wkrótce przebrałem się w swój strój i do wieczora zajmowałem się sprawami w Queens.

Aż w końcu przysiadłem na swoim ulubionym dachu...

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz