XXXII

358 29 1
                                    

Pan Stark spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

- Coś nie tak - spytałem?

- Nie, po prostu fajnie się Cię słucha, gdy masz tyle energii i układasz sobie plan.

- Nie nazwałbym tego planem, ale okej. Po prostu potrzebuję chociaż wyrzutni sieci.

- Bardzo chcesz wyjść, co?

- Tak. Zaraz mnie coś trafi od tego siedzenia i nic nie robienia. Za dużo myślę.

- A może chcesz iść do warsztatu? I tak żadne z nas już raczej dzisiaj nie zaśnie - pan Stark zdziwił mnie tym pytaniem. - A tak w ogóle to Karen masz wbudowaną w strój czy jak?

- Nie. Mam słuchawkę, od Shuri, zaszyfrowaną. Właśnie na takie wypadki, żeby AI nie wpadła w czyjeś ręce.

- A mogę zobaczyć jak zaprogramowałeś?

- No pewnie - odpowiedziałem z ironicznym entuzjazem. - A w jaki sposób chce pan to zobaczyć? Nie mam telefonu.

- Tylko spytałem. Dałoby się to zrobić.

- Mhm... Przepraszam, po prostu... Nieważne. Mogę się gdzieś położyć?

- Czwarte drzwi po prawej jest na pewno wolny pokój - stwierdził z wyczuwalnym smutkiem w głosie. I to kurwa moja wina. - A tak to w zasadzie w większości pomieszczeń możesz położyć się spać.

- Mhm... Dzięki.

- Dobranoc.

Nie odpowiedziałem. Zamknąłem za sobą drzwi od pokoju i usiadłem na skraju łóżka. Dlaczego ja kurwa nie potrafię pociągnąć z nikim rozmowy, tylko wiecznie albo kogoś odpycham, albo mam do Niego pretensje?

Podwinąłem nogi do siebie i po chwili po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Bo przecież muszę być na tyle zjebany, żeby nie móc sobie normalnie poradzić z problemami. Z kieszeni spodni wyciągnąłem ostrze skalpela znalezione w MedBayu w momencie, w którym byłem skazany do niedawna leżeć. Wiedziałem, że to nie najlepszy sposób na radzenie sobie ze swoimi myślami, ale przynajmniej na chwilę pozwalał mi się od nich odciąć. Dziękowałem sobie w myślach, że w międzyczasie zdążyłem się przebrać z czarne ubrania i z tą myślą zacząłem starać się w końcu zasnąć, niezaplamiając przy tym białej pościeli.

Obudziłem się pod wpływem wzroku. Po skórze przeszedł mi znajomy dreszczyk, więc natychmiast otworzyłem oczy i zerwałem się do pionu.

- Hej, spokojnie. To tylko ja - powiedział pan Stark, który w tym samym momencie oparł się o framugę drzwi. - Przyszedłem tylko sprawdzić, czy jeszcze śpisz.

- Już nie.

- Przepraszam, że Cię obudziłem.

- Mam płytki sen. Łatwo mnie obudzić, więc nic się nie stało. Nie był pan na tym zebraniu czy czymś tam?

- Byłem. Nic nowego w sumie Fury nie powiedział.

- Okej.

- Peter?

- Tak?

Spojrzałem w miejsce, któremu już dłuższy moment przyglądał się pan Stark. Czyli jednak nie udało mi się nie zaplamić tej pościeli. Ale no kurwa prawie nie widać, dlaczego to zauważył?

- Tak jest łatwiej - rzuciłem, gdy krępująca cisza trwała już zbyt długo.

- Wiem. Ale niekoniecznie jest to najlepszy sposób. Wiesz, że jeśli potrzebujesz to możesz nam się wygadać.

- To nie jest takie proste. I nie jest łatwo przestać, gdy już się zacznie. Poza tym mam przyspieszoną regenerację, więc szybko się goi.

- Chodź, opatrzę Ci to, oddasz mi ten skalpel, pójdziemy zjeść, bo inaczej Mrożonka zrobi nam krzywdę i jakoś sobie poradzimy, dobrze?

Pan Stark odsunął się od framugi i wyciągnął do mnie rękę. Przez moment nie ruszyłem się z miejsca, ale po dłuższym zastanowieniu położyłem skalpel na wyciągniętej przez Niego dłoni, po to żeby chwilę później samemu wstać z łóżka i włożyć swoje dłonie do kieszeni. Sądząc po Jego minie, niekoniecznie o taki gest Mu chodziło, ale raczej stwierdził, że o tyle dobrze, że oddałem Mu ten skalpel.

Wyszedłem z pokoju, poczekałem minutę na pana Starka i razem udaliśmy się do ambulatorium. Chwilę się pomotał i z moją drobną pomocą założył mi opatrunek. Zgodnie z tym co wcześniej powiedział pan Stark, zostałem zmuszony także do jedzenia - zjadłem na tyle, żeby mi dali spokój, poczekałem na pana Starka i wspólnie zjechaliśmy na piętro minus pierwsze.

Friday zeskanowała wymiary mojego ciała i przez resztę dnia projektowaliśmy wygląd stroju i to w jaki sposób wbudować tam Karen. Aż w końcu wieczorem wyszedłem się przejść z Charlie. Dziękowałem sobie w myślach, że zatrzymałem mp3 mojego wujka i puściłem muzykę na słuchawkach. Zatrzymałem się pod budynkiem, na którym zwykle siadałem i rozejrzałem się wkoło. Gdy zobaczyłem zielony kaptur niemal od razu chciałem dostać się na dach. Było to raczej niezbyt możliwe ze względu na fakt, że nie byłem sam, dlatego szybko zrezygnowałem z tego pomysłu.

Po jakimś czasie wszedłem do Wieży, zamknąłem za sobą drzwi, odpiąłem smycz Charlie i skierowałem się do swojego pokoju. Ale przy jego drzwiach usłyszałem jak ktoś woła moje imię. Rozejrzałem się i dopiero po chwili zauważyłem pana Lokiego.

- Coś się stało - spytałem?

- Tak. Dawno Cię nie widziałem. W sensie nie w Wieży, tylko na mieście.

- Nie chcę wychodzić...

- Ale dzisiaj wyszedłeś. Nie wracasz do tych swoich mikromisji?

- Nie mam tego w planach w najbliższym czasie. I nie mam stroju. Zacząłem coś robić z panem Starkiem, ale do końca to jeszcze daleko.

- Brakuje mi Pajączka w spandexie, słuchającego metalu na uspokojenie na skraju dachu.

- Uwielbiam pomagać ludziom, ale nie nadaję się do tego. Nie jestem w stanie nawet obronić najbliższych, wiecznie tylko wszystkich narażam. A myśl, że dałem się tak łatwo podejść żołnierzom Hydry, jakoś mnie nie uspokaja. Ale nie umiem żyć bez latania po mieście i pomagania przechodniom, tylko... Muszę się przełamać. I rzeczywiście mieć ten strój.

- Peter - usłyszałem głos Karen z przestrzeni, - pan Barton prosi Cię, abyś ubrał się w dres i wygodny t-shirt i za piętnaście minut był przy drzwiach wyjściowych, ponieważ wychodzicie.

- Co? Gdzie - ściągnąłem brwi?

- Nie zostałam, o tym poinformowana.

- Wiesz coś - zwróciłem się do pana Lokiego?

- Nie, raczej nic mi nie mówią.

- I Ty Loki, również - dopowiedziała Karen.

Spojrzeliśmy po sobie i doszliśmy do wniosku, że wypadałoby ich posłuchać. Poszliśmy się przebrać i chwilę później szliśmy już w stronę drzwi. Wszyscy już tam stali, ubrani mniej więcej w takim stylu sportowym.

- Dzielimy się na dwie drużyny - oznajmił od razu pan Rogers. - Po prostu każdy idzie, gdzie chce byle po równo i myślę, że będziemy mogli jechać.

Wyszło na to, że rzeczywiście każdy poszedł do kogo chciał. Ja oczywiście poszedłem z dala od pana Starka, właściwie nie wiem dlaczego, a Liz zrobiła kompletnie odwrotnie. Ustaliliśmy, że nikt nie używa mocy, żeby szanse były równe. I w miarę dobrych nastrojach ruszyliśmy na paintballa.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz