Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem mojego przyjaciela w, jak zwykle, zielonym kapturze.
- Nie jestem głodny. Czekaj... Co?
- No wiesz... Piętnaście minut już dawno minęło. Stwierdziłem, że wyrwę się i poczekam tu na Ciebie, bo Twój ojciec umiera z nieświadomości co się z Tobą dzieje. Masz rozciętą wargę i odrobinę podbite oko.
- Będę żył.
- To na pewno.
- Miałeś być w Stark Tower...
- I byłem - stwierdził. - Również byłem w czymś zielonym.
- Wiesz ile osób nosi coś zielonego w tej wieży? I nie wiedziałem, żeby ktoś był skuty.
- Byłem skuty, ale niekoniecznie Ty to widziałeś.
- Czyli Ty mnie widziałeś - spytałem, próbując zrozumieć? - Rozmawialiśmy?
- Sprawiasz mi zawód, Pajączku...
- Jakaś podpowiedź?
- „Złodziej i seryjny zabójca".
- Loki...
- Bingo, Peter Parker. Albo Stark. Nie wiem, jak wolisz.
- Parker. „Stark" brzmi... Dziwnie. Naprawdę przez cały czas to byłeś Ty?
- Niezmiennie ja - odpowiedział ściągając kaptur z głowy. - Nie bój się, nie powiem Starkowi, o tym że palisz.
- Właściwie to On już wie...
- Tym lepiej. Proponuję, żebyś wrócił do Wieży.
- Jeszcze chwilę posiedzę.
- Dobra. Ale ja spadam, bo mogłem wyjść tylko na chwilę. Mam taki areszt czy coś i muszę siedzieć w tej całej niesamowitej rezydencji Starka. Dam Mu znać, że żyjesz i masz się dobrze, po prostu chcesz świętego spokoju, może być?
- Jasne, dzięki.
Kosmita... Loki zeskoczył z budynku i już po chwili zniknął mi z pola widzenia. On czasem nie miał odebranych mocy?
Kiedy zaczęło się ściemniać postanowiłem wrócić do Wieży. Skoczyłem na balkon od mojego pokoju i popchnąłem drzwi.
Co za skurwiel...
Próbowałem otworzyć okno na wszystkie sposoby, ale Stark zrobił wszystko o co Go poprosiłem, tyle że kurwa odwrotnie. Westchnąłem i przysiadłem opierając się o szklane wyjście na balkon.
Zajebiście. I co ja kurwa teraz zrobię?
Posiedziałem przez chwilę i po dłuższym namyśle stwierdziłem, że skoro chce afery, to będzie ją miał.
Skoczyłem na ziemię i ruszyłem ku drzwiom wejściowym. Kiedy wszedłem do budynku nagle wszyscy zgromadzeni na mnie spojrzeli.
- Mam sprawę do Starka. Wiem, gdzie mam iść - powiedziałem jednocześnie naciskając przycisk przywołujący windę. Wyszedł z niej jakiś facet, który bardzo uważnie mi się przyglądał, ale zignorowałem to.
Wszedłem do pustej już windy, zdjąłem maskę i poleciłem Friday, żeby zawiozła mnie na odpowiednie piętro.
Wyszedłem na salon i od razu zauważyłem paru Avengers na kanapie.
- A co to? Bal przebierańców - spytał pan Rogers, wychylając się z kuchni? - I co Ci się stało?
- Ta, czterech typów było w takich czarnych maskach i udawali złodziei z wiatrówkami - odpowiedziałem, dalej idąc przed siebie i ignorując wzrok pozostałych zgromadzonych.
Wkrótce potem doszedłem do pokoju pana Starka. Chwilę zastanawiałem się czy zapukać i zdecydowałem, że wolę to zrobić, bo po tym człowieku wiele można się spodziewać. Gdy usłyszałem donośne „wejdź" w wykonaniu pana Starka, otworzyłem drzwi i zastałem Go kompletnie nie zwracającego uwagi na otoczenie, tylko skupionego na ekranie komputera.
Chwilę stałem w ciszy i czekałem aż cokolwiek zrobi czy powie. Ale ten nawet nie spojrzał na to, kto wszedł.
Zorientował się dopiero po chwili i gwałtownie zwrócił wzrok ku mojej osobie.
- O, Peter, to Ty. Co się nie odzywasz? Chodzisz tak po Wieży? I co Ci się stało?
- Poprosiłem Cię o dwie rzeczy. Niezamykanie pieprzonego okna, po to, abym mógł wejść przez nie z powrotem oraz trzymanie mojej tożsamości przed resztą Avengers jeszcze przez jakiś czas w tajemnicy. Żadnej z nich nie zrobiłeś, tak jak prosiłem. I Ty mi mówisz o zaufaniu... Zwierzyłem Ci się z wielu rzeczy. A Ty zwyczajnie wykorzystałeś fakt, że zostawiłem ubrania w pokoju i nie miałem co zrobić, więc albo miałem opcję nocować gdzieś na ulicy, albo wrócić tu i wbić w stroju Spidermana.
- Ale wróciłeś.
- Wrócić to się kurwa mogę na zewnątrz.
- Nie przeklinaj.
- To nie przeginaj. Ludzie na mnie patrzyli jak na jakiegoś nawiedzonego.
- Jadłeś coś?
- Co?
- Miałeś przyjść zjeść, a postanowiłeś uciec. Zaczynam podejrzewać, że masz niezłe zaburzenia odżywiania. Nie miałeś czasem przyśpieszonego metabolizmu?
- Mam. I zmieniasz temat.
- To wracając do poprzedniego - kiedy zamierzasz powiedzieć reszcie - moja złość w tej chwili odeszła, a ja przygryzłem wargę?
- A może nie chcę?
- I będziesz to tak ukrywał?
- Właściwie to i tak już wiedzą. Po prostu będę unikał zbędnych pytań.
- A nie chcesz wziąć udziału w misji?
- Jakiej misji?
- No wiesz... Ratowanie świata na większą skalę - pan Stark wstał i zaczął powoli do mnie podchodzić. - Problem w tym, że Fury Ci nie powierzy roli w misji, jeśli Twoja tożsamość nie będzie jasna dla S.H.I.E.L.D. albo przynajmniej dla Niego. Z kolei Avengers... Nie wiem czy do końca ufają zamaskowanym bohaterom pojawiającym się znikąd. Lepszą opcją chyba będzie powiedzenie kim jesteś, nie sądzisz?
- Świetna przemowa, ale jest pewien drobiazg, którego nie uwzględniłeś... Nick zna mnie odkąd się urodziłem i doskonale wie, że jestem Spidermanem. Nie wie tylko, że skopiowałem informacje z Ich bazy danych i na bieżąco mam nowe, ale tak właściwie to On wyciągnął Nas z Hydry. I możliwe, że wie o mnie więcej niż Ty. A co do reszty Avengers - myślę, że zwyczajne unikanie nieprzyjemnych pytań wystarczy. Poza tym... Nie rozumiem na co ta rozmowa, skoro i tak już znają tożsamość Spidermana. A teraz wybacz... Muszę kogoś znaleźć.
CZYTASZ
Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєń
FanfictionPeter Parker po utracie swojej ostatniej rodziny trafia do domu dziecka. Któregoś dnia przychodzi tam gość, którego chłopak od razu przyciąga uwagę. Peter i Jego młodsza koleżanka, Lizzie, trafiają do nowego świata, a Peter musi pokonać wiele trudno...