X

579 32 15
                                    

Przebrałem się w cywilne ubrania i skierowałem w stronę Queens. Zajęło mi to trochę czasu, ale znowu nie tak dużo. Doszedłem do bloku, w którym kiedyś mieszkałem z moim wujostwem i wszedłem na klatkę schodową. Co jakiś czas odwiedzałem kobietę, która pomagała, jak tylko mogła mojej cioci i mnie. Pani Lauren, była starszą, zawsze uśmiechniętą kobietą. Często kupuję Jej zakupy, spędzam z Nią czas, w którym Jej córki, która na ogół przyjeżdża do Niej raz w tygodniu, nie ma w mieście.

Zadzwoniłem na dzwonek, aby zasygnalizować, że nie jestem włamywaczem i otworzyłem drzwi kluczem, który dostałem od córki pani Lauren. Z uśmiechem przywitałem się z Nią i najbliższy czas spędziłem w Jej towarzystwie grając w różne gry i słuchając opowieści o Jej dzieciństwie, które chcąc nie chcąc było w czasach wojennych.

Po jakimś czasie wyszedłem od pani Lauren i wyjąłem papierosa z paczki. Zapaliłem i szedłem przez miasto z kapturem na głowie. On najzwyczajniej w świecie uciekł, kiedy mnie zobaczył. Nie czuję się urażony, ale bardziej utwierdzony w przekonaniu, że jestem nic nie wart.

Poszedłem, więc na cmentarz. Chwilę posiedziałem przy grobach moich rodziców i wujostwa, aż w końcu odważyłem się pójść na jeszcze jeden.

Michelle Jones.

Ostatni raz byłem tu na pogrzebie. Fatalny ze mnie był chłopak, skoro nawet nie potrafię pójść na Jej grób.

Usiadłem na ziemii i patrzyłem się na kamienną płytę w nadziei, że zaraz się za mną pojawi i będę mógł jeszcze raz Ją spotkać. Ale to jest tylko cholerne złudzenie. Fakt, że nie ma ciała daje nadzieję na to, że jednak przeżyła porwanie przez Hydrę, ale Zemo zadbał o to, żebym już nigdy nie usłyszał Jej głosu.

Prawą ręką rwałem trawę, a z oczu płynęły mi łzy. Ogarnąłem to w momencie, w którym usłyszałem dźwięk swojego dzwonka w telefonie. Jakiś numer.

Odebrałem. Ale się nie odezwałem. Czekałem jak ktoś po drugiej stronie słuchawki to zrobi.

- Halo - no jasne? Starkuś...

- Słucham - odparłem chyba bardziej oschle niż planowałem, a ten odchrząknął.

- Gdzie jesteś?

- Coś się stało?

- Nie ma Cię w szkole - no tak... - Ale tak generlanie, to nie. Po prostu się martwię.

- Mhm... To skoro nic się nie stało to do widzenia.

Rozłączyłem się. Zapisałem numer. I przez chwilę zastanawiałem się, o co Mu chodziło. Ale już trudno.

- Nie zasługiwałaś na to, Michelle. A ja nie zasługiwałem na Ciebie - rzuciłem i odszedłem w kierunku Stark Tower.

Przez chwilę pan Stark wydzwaniał, ale gdy nie dawało to skutków odpuścił. Do wieży dotarłem wieczorem (wcale nie szedłem pieszo przez cztery godziny) i początkowo wydawało mi się, że nikogo nie ma, ale już po chwili usłyszałem podniesiony głos pana Starka:

- Mógłbyś łaskawie dawać jakieś znaki życia, a nie wyłączać telefon? Poza tym liczę na trochę szacunku z Twojej strony - planował chyba coś powiedzieć, ale ja Go wyminąłem bez słowa i chciałem przejść do mojego tymczasowego pokoju. - Poczekaj. Słuchaj, powiedziałem coś...

Pociągnął mnie gwałtownie za ramię i już po chwili poczułem Jego dłoń przy mojej twarzy. Potem pulsowanie, docieranie tego co właśnie zrobił. Pieczenie w miejscu małej rany, która powstała w wyniku uderzenia i wzrok Lizzie, którego nie potrafiłbym opisać słowami.

- Kurwa... Przepraszam, ja nie... Ja nie chciałem. Peter...

Odszedłem. Oparłem się o ścianę, usiadłem i wziąłem parę oddechów, żeby ochłonąć. Ale to nic nie dało. Po chwili zaczęło robić mi się gorąco, więc zostałem zmuszony do ściągnięcia bluzy. Nie mogłem opanować oddechu, przymknąłem oczy, ale cały czas miałem przed sobą widok Starka sprzed chwili, a zaraz potem żołnierzy Hydry. W pewnym momencie zarejestrowałem, że do pokoju ktoś wszedł, ale nie była to osoba, którą już wcześniej poznałem. Albo, z którą wcześniej rozmawiałem.

- Hejj... Skup się. Oddychaj. Policzymy do dziesięciu dobrze? Jeden. Dwa. Trzy. Możesz ze mną? Cztery. Pięć.

- Sześć.

- Tak, świetnie. Siedem.

- Osiem. Dziewięć.

Wypuściłem powietrze. Przede mną kucał jakiś facet, którego nie za bardzo kojarzyłem.

- Dziękuję...

Przymknąłem oczy i oparłem głowę o ścianę.

- Nie ma za co. Jestem Bucky. Właściwie to James Barnes, ale wolę Bucky.

- Peter.

- Słyszałem nowiny. Kłótnię też... Jest już w porządku?

Pokiwałem głową na potwierdzenie.

- Jakie nowiny - spytałem w momencie, w którym pan Bucky dosiadł się do mnie?

- No, o tym, że Stark Was adoptował. Nikt się nie spodziewał, że będzie chciał nadal to zrobić po rozstaniu z Pepper. Ale to nie moja sprawa. Przyszedłem, bo chciałem spytać czy nie masz ochoty ze mną potrenować. Steve gdzieś poszedł i nie za bardzo mam z kim, a zawsze będzie miło jak może czegoś Cię nauczę. Jakiś pożytek z nieciekawej przeszłości...

Spojrzałem w stronę pana Barnesa. Na Jego twarzy był widoczny lekki uśmiech, ale w oczach ból. Mogłem się domyślać, co przeżył w Hydrze. Pewnie ten fakt był decydującym w sprawie tego treningu, który niekoniecznie był mi potrzebny, jeśli chodzi o naukę, ale mogłem przynajmniej przestać myśleć.

Z początku pan Barnes chciał mnie nauczyć podstaw, pokazując pewne ruchy, które za każdym razem powtarzałem. Nie chciałem żeby wiedział, że umiem walczyć, szczególnie w ten sposób, w który On próbuje iść. Obydwoje spędziliśmy sporo czasu w Hydrze, ale On oczywiście nie mógł tego wiedzieć.

W pewnym momencie usłyszałem zbliżającą się windę, a gdy doszło do mnie jej dzwonienie odwróciłem swoją uwagę ku osobach z niej wychodzących. Pan Stark i pani Natasha. Rozmawiali o czymś, ale chyba zwrócili uwagę na fakt, że jestem tu z panem Buckym, więc odwróciłem się gwałtownie. W tym samym momencie mój pajęczy zmysł dał o sobie znać. I w tym samym momencie otwartą dłonią zatrzymałem metalowe ramię pana Barnesa.

Przez chwilę chyba nie za bardzo zarejestrował o co chodzi, a później na Jego twarzy pojawił się pytający grymas.

- Jak...? Czekaj, mogłeś tak zrobić od początku? Jakim cudem Ty to zrobiłeś? Co? ...Byłeś w Hydrze. Znałeś te wszystkie ruchy co Ci pokazywałem, dlatego tak szybko łapałeś. Masz w sobie serum superżołnierza?

- Coś w tym stylu...

- Kurwa, Ty masz piętnaście lat. Teraz zaczęli werbować dzieci?

- Stark, jak On to zrobił - usłyszałem za sobą kobiecy głos, należący do pani Natashy?

- Ja może się już dzisiaj zwinę - stwierdziłem chwilę po tym, jak pani Natasha skończyła mówić...

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz