XXVIII

381 26 3
                                    

Przy stole rozmowy trwały w najlepsze. Jedynymi osobami, które zdecydowały się nie udzielać byłem ja i pan Banner. Ale w naszym zachowaniu i tak widać było różnicę, bo On przynajmniej coś jadł, a ja zwyczajnie siedziałem, czekając aż będę mógł się zwinąć.

- Peter - z zamyślenia wyrwał mnie głos pana Starka. - Co, o tym sądzisz?

Kurwa. Akurat kiedy ja postanowiłem nie słuchać, serio?

- Nie słuchałeś, prawda - pokręciłem powoli głową, zwracając wzrok ku pełnemu talerzowi, leżącemu przede mną?

- Chcemy skończyć tą Waszą chorą grę na paintballu. Każdy wybierze stronę i pojedziemy tam podzieleni na drużyny. I to wszystko w sumie. - powiedziała pani Wanda. - Tyle Cię ominęło przez ostatnie dziesięć minut.

- Aha, spoko. Ale my w nic nie gramy. Mogę już iść?

- Nic nie zjadłeś - stwierdził pan Stark. I w zasadzie to była to prawda.

- Czyli mogę czy nie? Bo to nie była odpowiedź na pytanie.

- Ty też nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Ma pan rację, po prostu sobie pójdę.

- Pete - wstałem, ale gdy usłyszałem to słowo na chwilę zamarłem...

- Nie zdrabniaj mojego imienia.

- O i znowu powiedział na „Ty". Słyszeliście - powiedział z entuzjazmem pan Stark? - A dlaczego mam nie zdrabniać Twojego imienia?

- Tato, proszę... Lepiej nie - chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem. Lizzie właśnie nazwała Go tatą. Ja rozumiem, że swojego nie zna, ale pana Starka też nie zna.

- Nazwałaś mnie tatą - spytał pan Stark z uśmiechem?

- Tak, ale jak pan nie chce...

- Nie, nie. Będę się czuł zaszczycony. I z całą pewnością wolę to niż per „pan".

Najzwyczajniej w świecie odszedłem, na co nikt już nie zwrócił uwagi, przebrałem się w strój i wydostałem przez okno.

Jak zwykle pomogłem w paru drobniejszych sprawach i przysiadłem na dachu.

Założyłem słuchawki, oparłem głowę o komin i wysłuchałem w piosenki brzmiące w moich uszach.

Wiem, że nie powinienem tak zareagować, ale to było silniejsze ode mnie. Jedno słowo było jak cios. Najlepsze, że nie powinno mnie ono w żaden sposób dotknąć.

Czuję, że przegiąłem, mimo że byłem wiele razy upominany, żeby nie mówić do nich per „pan". Ale zamiast powiedzieć po imieniu powiedziałem do pana Starka „tato". W moich poprzednich rodzinach zastępczych już dawno bym za to oberwał, nie mówiąc już o Hydrze. Chociaż tam to nawet nie odważyłbym się tak powiedzieć, bo po pierwsze nie miałbym do kogo, a po drugie chyba nie chciałbym znać konsekwencji jednego słowa.

Ale jest dobrze. Nawet jeśli przegiąłem, to czuję, że potrzebowałem tego przeświadczenia, że mam jeszcze jakiś zalążek rodziny.

W pewnym momencie muzykę przerwał mi dźwięk wiadomości. Zignorowałem go, ale po chwili muzyka ponownie przestał grać, więc postanowiłem spojrzeć komu się aż tak nudzi, żeby do mnie pisać.

„Nadawca: Mr. Anthony Stark

Treść: O której wrócisz?

Ja: Nie wiem
A co?

Mr. Anthony Stark: A wszystko w porządku?

Ja: Tak
Coś się stało?

Mr. Anthony Stark: Nie
Po prostu uważaj na siebie"

Wysłałem mu łapkę w górę i położyłem telefon obok siebie. Przecież nic mi nie będzie, jakoś sobie radzę odkąd skończyłem sześć lat. Wujkowie mnie kochali i pomagali jak tylko mogli, ale mieli też swoje życie. Przecież nikt nie musi się o mnie martwić, daję radę. Zapomniałem jakie to uczucie, kiedy ktoś oczekuje wiadomości potwierdzającej, że wszystko jest okej. Ale przecież każdy kto czegoś potrzebuje, jest miły. Może tym razem też tak jest?

Spojrzałem w dół. Było wysoko. W końcu to jeden z wyższych budynków w Nowym Jorku. Moim błędem było przekonywanie się o tym po raz setny, bo chwilę później na swoim karku poczułem bolesne ukłucie, a jeszcze później kompletnie odpłynąłem.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz