XXIX

361 27 3
                                    

- Proszę pana, obiekt odzyskuje przytomność - usłyszałem zamglony głos, a zaraz po nim krzątanie się przy czymś na czym leżałem.

W uszach mi piszczało, byłem przytwierdzony czymś do niewygodnego stołu, a wokół było zbyt wiele bodźców.

- Pobudka. Mamy dzisiaj piękny dzień - tym razem już inny głos usłyszałem o wiele wyraźniej. I wydawał się on zbyt znajomy. Otworzyłem powoli oczy, przez co światło zaczęło mnie razić. Gdy przyzwyczaiłem się do kolorów zobaczyłem osobę, która śniła mi się po nocach. Ogarnęło mnie przerażenie, starałem się użyć mojej siły aby się wyrwać, ale to na nic. Przed moimi oczami ukazał się nikt inny jak Baron Helmut Zemo. - Dzień dobry żołnierzu, dawno się nie widzieliśmy. Albo bardziej to Ty nas dawno nie widziałeś. Wiesz co się teraz stanie, prawda? Uaktywnimy to co w Tobie najlepsze i zlikwidujesz dla nas parę osób. A potem... No cóż, jeszcze więcej. I tym razem nikt Cię nie uratuje. Jakieś ostatnie życzenia zanim staniesz w obronie naszego świata przed ludźmi bez wizji?

- Ta... Strzel se w łeb. Najlepiej śmiertelnie - Zemo zaśmiał się, po czym poszedł po zeszyt, w którym znajdowały się słowa wywołujące wszystkich Zimowych Żołnierzy. Po raz kolejny zacząłem próbować się wyrwać, ale na nic się to zdało. Zemo otworzył po chwili zeszyt na odpowiedniej stronie i rozpoczął powrót mojego koszmaru.

W mojej głowie dudniły słowa, które gdy je usłyszałem przebijały moje ciało jak tysiąc noży.

- Oдино́чество (samotność) - na to słowo zaczęła mnie okropnie boleć głowa, byłem jeszcze bardziej niespokojny. Zdałem sobie sprawę, że to jakimś cudem jeszcze działa. - Семья́ (rodzina). Поте́ря (strata). Rру́ппа (zespół). Лва́дцать (dwadzieścia). Ноль (zero - w znaczeniu cyfry). Патро́н (nabój). Шесть (sześć). Пау́к (pająk). Самолёт (samolot).

I straciłem kontrolę. Drugi ja, którego udało się uśpić Shuri, znowu mnie opętał. Codzienne wstawanie w tej pustej organizacji, prawie całkowity brak kontaktu ze światem ze strony mojej, nie Zimowego Żołnierza. Codzienne stwierdzanie, że jestem tylko bezwartościowym śmieciem, którego, nawet gdy ma się okazję, nie da się wykorzystać do wyższych celów. Każdy pieprzony rozkaz, który jest świętością i moje drugie ja wykonujące je bez chwili zastanowienia.

Próbowałem coś zrobić, żeby się wydostać z tej pułapki, ale się nie dało. Patrzyłem w oczy ludziom zanim moje palce pociągnęły za spust. Obrywałem za wszystko co zrobiłem źle, mimo że starałem się nie denerwować nikogo, żeby nie mieć jeszcze bardziej przesrane. Po jakimś czasie zrezygnowałem z rozmyślania czy jest szansa, że ktokolwiek mnie jeszcze z tego uratuje.

***

Któregoś wieczoru, który o dziwo był wieczorem wolnym, ponieważ większość elity wyjechała na jakąś misję, do „mojego pokoju" wszedł jeden z żołnierzy z zadaniem dla mnie. Oczywiście zadanie polegało na zlikwidowaniu kogoś. Miałem się zapoznać z dokumentami, potrenować, a później zlikwidować cel.

Otworzyłem kopertę i w głębi duszy (bo nad swoim ciałem nie miałem kontroli) przeraziłem się.

„Anthony Edward Stark"

Ja nie mogę Go zabić. Muszę się powstrzymać. Muszę wrócić do normalności. Albo przynajmniej zabić siebie, żeby nikomu się nic nie stało.

Ale tym razem się nie udało.

Zaliczyłem trening (który swoją drogą był jedną wielką masakrą) i niedługo później musiałem wyruszyć z misją do Avengers Tower.

Przysłuchiwałem się wszystkim pomieszczeniom szukając mojego celu, ale na nic to się zdało, bo nie mogłem Go znaleźć. To był moment, w którym odetchnąłem w głębi duszy. Z tym, że niestety usłyszałem nadjeżdżający samochód. I jak się niestety okazało znajdował się w nim cel mojego przybycia.

Nie wchodziłem przez okno czy dach, zwyczajnie przeszedłem obok asystentki jakiegoś gościa, która siedziała na wyspie i reszty ludzi, którzy tylko na mnie spojrzeli i wszedłem do windy wjeżdżając na odpowiednie piętro. Nie miałem na sobie muduru Hydry, żeby nikt mnie nie powstrzymał, zamiast tego zwykłą czarną bluzę i spodnie oraz flyers. Po chwili znalazłem się w windzie i wybrałem odpowiednie piętro. W międzyczasie podłączyłem słuchawki do mp3 i włączyłem muzykę. Do dłoni wziąłem pistolet i dałem ręce za siebie, żeby z początku nie rzucał się w oczy, gdy drzwi windy się otworzą. A miały już wkrótce.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz