§8§

268 10 10
                                    

Harry resztę dnia spędził siedząc na swoim łóżku, nie jedząc tego co podawał mu Louis, czym robił sobie jeszcze większe problemy, ale nie myślał o tym, bo jego głowę zastępowało wiele innych strasznych myśli, których chciał się za wszelką wyzbyć, jednak to jak walczenie z nałogiem. Trzeba być naprawdę silnym psychicznie, aby się tego podjąć, a w tym momencie Harry nie był jakkolwiek stabilny, więc demony otaczały jego umysł i robiły sobie z tego niesamowitą zabawę.

A on cierpiał.

W jego głowie mieszały się wspomnienia sprzed kilku godzin, które zagwarantował mu artysta z dodatkowym etatem pieprzenia swoich ofiar. Nie chciał rozmyślać o tym co miało miejsce, a tym bardziej o jego dziwnej formie samoobrony, które wygenerowało jego ciało, któremu każdy dotyk ze strony oprawcy stawał się przyjemnością. Harry próbował się tego wyprzeć, ale to było wręcz niemożliwe. W ten sposób popadał ze skrajności w skrajność, a Louis to wszystko obserwował.

Szatyn złapał się nawet na tym, że obserwował chłopaka z lekką obsesją, kiedy uroda wręcz równała się z budową ciała. Spoglądał na każdy mankament ciała, zaczynający się na każdym zarysie mięśni, a kończący się na szmaragdowych oczach, które w tym momencie pokazywały lekki strach i zagubienie, jednak podczas zdecydowanych ruchów stawały się zabójcze i przyprawiające o dreszcze na plecach. Ciemnoróżowe usta kontrastowały idealnie z mleczną skórą i mocnymi rysami twarzy, przypominając Louis'owi z kim ma do czynienia.

Nie mógł patrzeć na tego mężczyznę jak na zwykłą ofiarę, które miał dotychczas. Harry Styles był w niezrównoważonym wieku, który balansował między stabilnością, a jednak wciąż sięgał po młodzieńcze błędy, stojące bardzo blisko. Jego umysł pragnął powagi i czystości, lecz ciało wciąż pragnęło dotyku i brudnego seksu, którego nigdy nie dostał.

Dlatego jeden dotyk Tomlinsona zmieniał światopogląd Harry'ego, a ten z kolei pogubił się do niemożliwości.

Louis widząc, że pięć godzin samotnego siedzenia nie wróży nic dobrego, ruszył w stronę kuchni po uszykowane danie, kierując się w stronę sypialni, gdzie wciąż siedział zarumieniony brunet, z którego wciąż nie zeszły emocje. Kiedy tylko zobaczył Louis'a, jego ciało lekko drgnęło, a ślina ciężko przeszła przez zaschnięte gardło. Szybko jednak zrozumiał w jakiej sytuacji się znalazł i zmarszczył lekko brwi, przybierając formę bardziej atakującą niżeli obronną. Gdyby tylko miał wolne dłonie...

Louis wszedł do pokoju z obojętnym wyrazem twarzy i podszedł w stronę Harry'ego, który zauważył dobrze wyglądające jedzenie na tacy. Nie chciał pokazywać swoich chęci do spożywania go, jednak był tylko człowiekiem, więc jego oczy niemal same go wydały, choć uparcie trzymał je w złości.

- Pij.- powiedział stanowczo Louis, stając obok Harry'ego, który naprawdę musiał przełamać własną dumę, co było dla niego cholernie ciężkie.

- Nie lepiej zostawić mnie w spokoju i pozwolić umrzeć?- zapytał drżącym i ochrypniętym głosem, czym zdziwił samego siebie oraz szatyna, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Nie chciał pokazać jak bardzo każdy mięsień zaczyna coraz bardziej boleć od zbyt mocnego rżnięcia oraz tego, że był naprawdę mocno osłabiony.

Louis tylko uśmiechnął się lekko na jego wypowiedź, bo mimo inteligencji i szacunku bruneta do samego siebie, czasami nie wiedział co mówi.

- Wole mieć twoją krew bezpośrednio na rękach.- odpowiedział mrocznie, na co Harry spłonął strachem, bo właśnie w tym momencie mógł dokładnie i stabilnie spojrzeć na jego mroczną stronę. Spoglądali tak na siebie do momentu, w którym Louis przybliżył szklankę z wodą do ust bruneta, który samoistnie rozszerzył wargi, wciąż spoglądając w oczy własnego oprawcy z coraz większą obawą. Jego pewność uciekała coraz bardziej, a nadzieja na ucieczkę malała w szybkim tempie.

CHERRY 🍒 | LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz