Prolog

1.5K 97 75
                                    

Privet Drive to cicha i spokojna ulica na szanowanym osiedlu jakich pełno w tak urokliwej mieścinie jak Surrey. Nikt tu nie pali, pije sporadycznie, każdy ma pracę i małżonka, nie licząc powoli wymierających emerytów. Jednak obecność czarodziejskiego dziecka w końcu musiała zaburzyć tę idyllę.

To nie tak, że Harry zrobił to specjalnie, świadczą o tym świecące od łez oczy, po prostu na chwilę stracił czujność i cudowny wazon (prezent ślubny dla jego wujostwa od ciotki Marge) runął z hukiem podczas czyszczenia go z kurzu.

Pociera siny policzek od wczorajszej kary za wyszczerbienie talerza, na ramieniu czuje jeszcze palce wbijające się w kości jak szpony drapieżnego zwierzęcia — ciotka na pewno zamknie go znów w komórce pod schodami, a wuj nie daruje zniszczenia tak ważnej pamiątki.

Pociąga nosem. Ręce drżą, gdy klęka i zaczyna zbierać roztrzaskaną porcelanę. Jest tak zaaferowany nadchodzącą karą, że nie uważa i przecina sobie palec. Delikatnie, pojawiają się tylko trzy krople krwi, ale dla pięciolatka wystarczy, by łzy spłynęły po policzkach. Zły rzuca zebrane odłamki i siada na podłodze, chlipiąc cicho. Nie potrafi opanować drżenia ramion, gdy małym ciałem wstrząsają szlochy.

Harry podnosi głowę, wbijając mordercze spojrzenie w wazę. Gdyby tylko mógł cofnąć czas... Tak bardzo chce cofnąć czas! Wtedy waza będzie czysta i cała, a on dostanie kolację. Burczy mu w brzuchu na samą myśl o jedzeniu. Mruży oczy, nie spuszczając wzroku z wazy, palec go boli, a oczy pieką od łez, wszystko to magicznie by ustało, gdyby czas po prostu na chwilę się cofnął.

Zawiesza głowę, gdy nic się nie dzieje i wkłada palec do buzi, czując na języku metaliczny posmak krwi. Wstaje, ale nagle robi mu się ciemno przed oczami, świat zaczyna wirować, a on pada jak długi na podłogę.

To uczucie podobne do tego, gdy czasami nie dostaje jedzenie przez cały dzień, a wieczorem wstaje nagle, wtedy też świat jest taki chwiejny, gdy powoli spowija go czarna mgła.

— Fleamont! Dziecko! — rozlega się krzyk kobiety.

— Ale kochanie, nie musisz krzyczeć... — Wysoki mężczyzna z czarnymi włosami, w których już gdzieniegdzie prześwitują srebrne kosmyki, staje jak wryty, gdy zatrzymuje się przy drzwiach do kuchni i zagląda do środka.

Jego żona, Euphemia Potter, klęczy przy roztrzaskanej porcelanie, ale nie to jest w tym obrazku najdziwniejsze — bowiem pośród odłamków leży chłopiec.

Harry dorastając, niewiele pamięta ze swojego poprzedniego dzieciństwa, robi wszystko by zapomnieć prawdziwą rodzinę. Jednak zawsze lubi, gdy mama nazywa go ich drugim cudem i całuje w bliznę na czole, wspominając jak magicznie pojawił się w ich domu.

— To przeznaczenie — zwykł mawiać tato. — Wyglądasz jak mój syn, wiedziałeś do jakiego domu wpaść. — Śmieje się, czochrając mu włosy.

Jego rodzice długo nie mieli dziecka, dopiero po wielu latach małżeństwa przyszedł na świat James, cud numer jeden. Euphemia zawsze żałowała, że jej syn jest jedynakiem, gdyż szansa na kolejną ciążę była niewielka.

— Rozpuścilibyśmy go jak dziadowski bicz — mawia.

Z Jamesem nie zawsze jest mu po drodze; ich charaktery bardzo się różnią, ale łączy ich wspólna pasja do quidditcha, dzięki czemu stali się nierozłączni. Nawet w Hogwarcie, pomimo bycia w innych domach, mimo Huncwotów Jamesa, mimo tak odmiennych spojrzeń na życie (James jednak wyszedł rodzicom lekko rozpuszczony), wielu kłótni, ostatecznie zawsze są braćmi.

Mimo to Harry czasami naprawdę rozważa morderstwo pierwszego stopnia, szczególnie gdy mają miejsce takie sytuacje. Może to wina tego, że jednak pamięta niektóre rzeczy z domu wujostwa, kuzyna, ciągły strach, dlatego też tak nie znosi dręczycieli (tato mawia, że gdyby nie to, na sto procent trafiłby do Gryffindoru jak James, bo nie ma w sobie wystarczająco "puchatości").

Amarylis |snarry|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz