Aksamitna śmierć IV

386 42 4
                                    

Aksamitne pocałunki


Lily i James pobierają się na początku września, kiedy lato powoli się kończy, lecz wciąż jest skłonne uraczyć ostatnim dniem ciepła. Dlatego pogoda jest przyjemna, co umożliwia ślub na zewnątrz, w ogrodzie posiadłości Potterów.

Severus się tego nie spodziewał, ale większym wyzwaniem niż uśmiechanie się do Pottera, było poznanie rodziców braci. Zostaje przedstawiony jako chłopak. Harry łączy ich palce razem i z dumą przedstawia go swojej mamie. Severus nie wiedział, że tak można kochać. Że akceptacja to tak wspaniałe uczucie. Euphemia całuje go w oba policzki, mówi coś o tym, że jest niesamowicie wysoki, ale stanowczo potrzebuje więcej jedzenia. Pyta, czy odżywia się zdrowo. Fleamont mówi, że czytał jego pracę. Że go podziwia.

Severus czuje, że się popłacze. Harry stoi obok i pęka z dumy. Uśmiecha się szeroko jak debil.

— I co? — pyta, gdy już odchodzą. — Mówiłem, że to dobry pomysł.

Nie wie, co odpowiedzieć, więc po prostu całuje go w usta. Krótko, ale z całą miłością i wdzięcznością.

Lily i James pobierają się pod białym łukiem przyozdobionym bladoróżowymi liliami, które rozsiewają bardzo mocny i słodki zapach. Gości jest sporo, rozpoznaje też wiele znajomych twarzy: ludzi z Hogwartu, Pokątnej, zjawiła się nawet siostra Lily wraz ze swoim mężem.

Jak na złość Severus i Harry mają stolik z resztą huncwotów, czyli Peterem, Remusem i Syriuszem, który to pije szampana, łypiąc na Snape'a groźnie. Trwają w niejakim rozejmie — po prostu się do siebie nie odzywają, wręcz ignorują. Tylko Harry rozmawia pełen energii, cały w uśmiechach, jakby to on brał ślub.

Severus nie potrafi odpędzić tej myśli; chciałby, aby to ich dzisiaj związała magia. Z rozmyślań wyrywa go głos chłopaka:

— Chodź, zatańczmy!

Może przez to, że bujał w obłokach, ale nie oponuje, gdy Harry wyciąga go za rękę na drewniany parkiet. Otoczony przez parę dębowych słupów przyozdobionych girlandami kwiatów, między którymi to zwisają magiczne lampki błyszczące jak świetliki.

Jest już ciemno, nad nimi rozpościera się atramentowe niebo wraz z Wielkim Wozem. Nawet gwiazdy są dzisiaj dekoracją dla młodej pary. Lily i James tańczą obok nich, zarumienieni. Severus czuje się nieswojo. Harry chyba to wyczuwa, bo obejmuje go za szyję i uśmiecha się pokrzepiająco.

— Wszystko jest okej. — Znaczy: nikt się z ciebie nie śmieje, wszyscy zajęci są sobą, wyluzuj.

Więc Severus próbuje. Zatraca się w zielonych oczach, w krokach, które powtarza w myślach, by się nie pomylić, aż w końcu zapomina o innych, zaczyna bawić się razem z Harrym.

W końcu obaj są zbyt zmęczeni, by dalej tańczyć, Harry odchodzi, by porozmawiać z bratem, całując go w policzek na pożegnanie. Nawet nie pyta czy chce mu towarzyszyć, ten wieczór jest zbyt spokojny, by zniszczyć go kłótnią, która byłaby nieunikniona.

Snape odchodzi więc trochę na bok; jest mu gorąco. Siada na trawie, skąd jeszcze lepiej widać gwiazdy. Gdzieś w zaroślach śpiewają świerszcze, a muzyka orkiestry weselnej jest tylko echem.

Unosi włosy związane czarną kokardą w kucyk, by powachlować spocony kark. Takie imprezy nie są w jego stylu, stanowczo woli rozmowy w małym gronie przy winie, ale raz na jakiś czas może się poświęcić; to nawet miła odmiana.

— Sev! Tu jesteś! — woła Lily. Biegnie w jego stronę, unosząc białą, zwiewną suknię, która wygląda jak z kart powieści Jane Austen, których Lily jest zagorzałą fanką. — Co się tak ukrywasz?

Amarylis |snarry|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz