Aksamitna śmierć VI

342 41 4
                                    

Aksamitne zaprzeczenie

❧ 

Pierwszą noc spędza z alkoholem, którym próbuje wypalić dławiące uczucie w gardle, które wspina się, próbując wydostać się w postaci krzyku, ale zostaje zrzucone ze stromych krawędzi przełyku falą palącej whiskey.

Nie śpi, nawet nie myje się, tylko odświeża zaklęciem i od razu wychodzi, w pośpiechu zakładając pelerynę. Poranek jest rześki, bramę dworu Czarnego Pana zdobi rosa. Jego buty lśnią od niej.

Dzięki swojej ciężkiej pracy i oddaniu może tutaj przychodzić kiedy tylko zechce, nawet dostał własną pracownię, dlatego też nikogo nie powinien dziwić jego widok, nawet o takiej wczesnej porze, bywało, że spędzał tutaj całe noce, pilnując eliksirów. Teraz bez przeszkód może sprawdzić tropy, zorientować się, czy w tym, co mówił James Potter było choć trochę prawdy.

Najpierw sprawdza lochy. Pilnujący wejścia śmierciożerca nawet go nie sprawdza; wita jedynie kiwnięciem głowy. Wszyscy znają i szanują Severusa Snape'a; nikt nie chce umrzeć we śnie czy w trakcie kolacji.

— Ciężka noc? — wita go strażnik. Severus rozpoznaje w nim Arkadiusa Shafiqa; najmłodszego z szanowanej rodziny, który przez swój niewyparzony język został wiele razy przywoływany do porządku i często też karany, na przykład nocnymi zmianami przy lochach.

— Można tak powiedzieć — wzdycha, pocierając twarz. Jest zmęczony, tak, ale nie będzie w stanie odpocząć, dopóki nie dowie się, co się stało z Harrym. Dopóki go nie znajdzie. — Ktoś niedawno umarł? — Próbuje brzmieć nonszalancko, jakby zupełnie go to nie obchodziło, jakby w środku wszystkie jego wnętrzności się nie skręcały.

— Potrzebujesz świeżego trupa? — W ciemnych oczach Arkadiusa odbija się światło pomarańczowych płomieni świec, sprawiając, że jego oczy migoczą i nadają mu wygląd podekscytowanego człowieka. — Niestety... ostatnio uważamy. Pan ma inne... zobowiązania, nie schodzi tutaj za często.

Severus unosi brew w odpowiedzi i wchodzi do środka. Zagląda do każdej jednej celi, które pełne są w większości mugoli. Jednak Harry'ego nie znajduje.

Gdy sprawdza ostatnią celę, oddycha z ulgą. Nie chciał tutaj znaleźć swojego ukochanego, choć oznaczałoby to oczywiście, że ten żyje.

Nie traci nadziei, spędza cały dzień w zamku, warząc eliksiry, jednocześnie wypytując też o to, co się ostatnio działo. Żaden śmierciożerca ani słowem nie zająknie się o Harrym.

Czeka go kolejna nieprzespana noc. Jego kości protestują, gdy unosi głowę, którą pochylał nad kociołkiem większość dnia. Prostuje plecy, coś w nich strzyka. Idzie do pracy, sprząta sklep, poprawia fiolki, sprawdza eliksiry, które gotują się w kociołkach na zapleczu, w końcu otwiera sklep i zaczyna dzień. Wszystko to robi mechanicznie, ledwo cokolwiek czując.

Podczas przerwy obiadowej siada na zapleczu z kanapką w dłoni, wpatrując się w nią beznamiętnie. Uderza w niego, że tym razem nie zje obiadu z Harrym, że po pracy nie udadzą się razem na lody... Nic.

Czuje się słabo, nic nie je. Reszty dnia nie pamięta.

Wie, że wrócił do domu, potykając się o puste butelki. Że upadł. Że rozciął sobie rękę. Że naszła go przerażająca myśl: a co jeśli James Potter miał rację?

Kontynuuje egzystencję, ale tak naprawdę żyje sprawdzaniem tropów. Każda misja to jednoczesne sprawdzanie, czy nie ma tu Harry'ego. Wie, że powinien zacząć wypytywać wprost, wie. I absolutnie nienawidzi się za to, jakim tchórzem jest, że nawet w takiej sytuacji myśli o tym, by troszczyć się o samego siebie.

Amarylis |snarry|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz