⋆. :°•⋆ Prolog ⋆•°: .⋆

1.6K 85 156
                                    

Dustin był zrozpaczony. Trzymał w ramionach ciało swojego najlepszego przyjaciela i płakał jak nigdy dotąd. Był już w takim stanie, że dotąd powtarzane niczym mantra imię nie przechodziło już mu przez gardło. Wzrok miał zamazany przez regularnie wzbierające się łzy, aczkolwiek to nie powstrzymało go, aby delikatnym ruchem przymknąć powieki Eddiego Munsona. Bo takim sposobem mógł oszukać przynajmniej samego siebie, że lider klubu Ognia Piekielnego wcale nie odszedł. Jedynie spał wykończony po mistrzowskim wykonaniu hitu Metalliki oraz rozprawieniu się z demobatami. Zrobił sobie drzemkę, na którą zasłużył. Bo tym razem nie uciekł, a zachował się jak prawdziwy bohater.

Jednakże ta wersja działała tylko w jego głowie, bo negował śmierć przyjaciela. W głębi duszy zadawał sobie pytanie, czemu Eddie nie uciekł. Bo miał na to szansę. Mógł bezproblemowo to zrobić i być teraz bezpieczny. Cóż, w części. W Hawkins wciąż był uznawany za zbira, a klub DnD za jego kult. Poza tym Jason ze swoją bandą wciąż prawdopodobnie go szukał, aby pomścić Chrissy. Jednakże Dustin wierzył, że udałoby im się trzymać go w bezpiecznym miejscu do czasu, w którym cała społeczność odrzuci tę absurdalną teorię, że to Munson stał za śmiercią dziewczyny, a sam Eddie mógłby ponownie bez strachu przemierzać ulice miasteczka.

Nie wiedział, ile czasu minęło, kiedy na horyzoncie pojawili się Steve z Nancy oraz Robin. Spojrzał na nich z niemrawą miną i ponownie zalał się łzami.

— Eddie — zaczął, ale głos mu się załamał. Nie był w stanie wykrztusić z siebie nic więcej. 

Steve podbiegł do Dustina i wziął go w swoje ramiona. Może był trochę zazdrosny o bliskość, która narodziła się między Hendersonem a Munsonem, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Ten dzieciak potrzebował teraz jego wsparcia. Podczas gdy Dustin wypłakiwał się w jego ramię, Harrington przyglądał się spokojnej twarzy Munsona. Skanował jej każdy cal, jakoby tym miałby doszukać się jakiegoś znaku, że Eddie wcale nie odszedł.

Dustin wymamrotał coś w jego pierś, ale Steve nic nie zrozumiał. Ściągnął więc jedynie brwi.

— Co? — zapytał. 

— Vecna — powtórzył brunet. — Pokonaliście go?

Steve pokręcił jedynie głową. Nie powinni teraz o nim rozmawiać. Może jego sprawa była istotna dla dobra ich wszystkich, jednakże Eddie powinien być teraz dla nich priorytetem.

— Nie teraz. 

Dustin przytaknął skinieniem głowy, po czym spojrzał na twarz Harringtona. Oczy miał opuchnięte od płaczu, a w gardle go drapało.

— Musimy go stąd zabrać. Do szpitala. Może mogą jeszcze coś zrobić — mówił zachrypniętym głosem. — Nie możemy go tutaj tak zostawić. Nie możemy. 

— I zabierzemy — odezwała się Nancy, nim Steve zdążył zareagować na słowa przyjaciela. — Musimy tylko sprawdzić, czy na pewno mamy bezpieczną drogę. Poza tym wolę nie ryzykować. Kto wie, czy demobaty nie zyskają na mocy. Chodźmy.

Henderson spojrzał na nią skonfundowany.

— I mam tu zostawić Eddiego? 

Było to dla niego tak absurdalne, że sam nie wierzył, co słyszał. 

— Przecież nie ucieknie. Wrócimy tu za chwilę po niego. 

— Nance — rzucił Steve. 

Był nieco zdumiony tą nieczułością, którą wykazywała się teraz dziewczyna. Właściwie jedynie troszkę go to zaskoczyło. W końcu, kiedy byli w związku, nigdy nie zdobyła się na to, aby powiedzieć mu wprost, że go kocha.

— No co? — Uniosła brew. — Zostawimy w przyczepie broń i wszystkie zbędne rzeczy, zrobimy miejsce, aby bezproblemowo go wnieść do środka, to tyle. Poza tym może w tym czasie zdążymy obmyślić plan, jak przenieść go z powrotem do Hawkins. W końcu nie rzucimy jego ciałem, no nie? To by było nie na miejscu.

Pozostała trójka zastanowiła się chwilę nad tym planem. Miało to swoje zalety. Choć Dustinowi nie do końca podobał się zamysł zostawienia bruneta samego, w ostateczności przystał na koncepcję Nancy. Bo, choć zazwyczaj to on przychodził z genialnymi pomysłami, tym razem w jego głowie panowała pustka. W tej chwili potrzebował polegać na drugiej osobie.

Ruszyli w stronę przyczepy. Steve obejrzał się przez ramię na leżące, wśród tych nawiedzonych nietoperzy, ciało Eddiego Munsona. On też nie chciał wierzyć, że to już koniec. Może nie był z nim blisko, ale mimo to nie mógł pogodzić się z jego śmiercią. 

Podróż zajęła im nieco dłużej niż wcześniej ze względu na kuśtykającego Dustina, ale odbyła się pomyślnie. Odłożyli wszystkie zbędne rzeczy, zrobili miejsce, aby było gdzie położyć Eddiego. Jedynie burza mózgów, odnośnie tego, jak przenieść chłopaka do Hawkins, nie miała jeszcze miejsca. Ale tym mogli się przecież zająć po tym, jak już zabiorą Munsona do środka. 

Jednakże kiedy wrócili na miejsce zbrodni, znaleźli tam jedynie leżące demobaty. Nie było żadnego śladu po Eddiem. Wszyscy spojrzeli po sobie skonsternowani. Przeżył?

— Eddie?! — zawołał Dustin, rozglądając się wokół. Pokuśtykał kilka kroków do przodu. — Eddie?!

Steve Harrington również się do niego dołączył. 

* * *

Otworzył oczy. Był słaby, a wzrok miał zamglony. Nie przeszkadzało mu to jednak w spostrzeżeniu przerażającej postaci, która górowała nad nim. Może wcześniej nie widział jej w rzeczywistości, ale dobrze wiedział, kim była ta istota. Dungeons & Dragons na coś się przydawały.

Vecna.

Jezusie Chrystusie. Czy nawet po śmierci podzieli los biednej Chrissy? Nawet teraz nie mógł zaznać spokoju? 

A może on wcale nie umarł? Może wydawało mu się, że odchodził, ale w ostateczności wtedy nie zginął, a jedynie zasłabł? A zginąć miał dopiero teraz? Przełknął ślinę. 

— Eddie. — Usłyszał głęboki głos. 

Nie chciał go jednakże słuchać. Podniósł się słabo na łokciach i rozejrzał za swoimi przyjaciółmi. Nie było ich w zasięgu wzroku. Sam Munson nie wiedział nawet, gdzie przebywał. Ostatnie miejsce, w którym się znajdował, było wypełnione demobatami. Tutaj nie było nawet śladu tych potworów.

— Dustin?! Harrington?! Wheeler?! Robin?! Ktokolwiek?! HEJ! Pomóżcie!

Jednakże nikt nie przybiegł mu z pomocą. Został sam na sam z Vecną. A więc to miał być jego ostateczny koniec. Może poprzednim razem nie uciekł, ale tym razem oddałby wszystko, aby móc to zrobić. Jednakże nie mógł. Nie był na siłach, aby to zrobić, nie wspominając już o tym, że był sparaliżowany strachem.

Szepczący, jak brzmiał jeden z przydomków Vecny, wyciągnął w jego kierunku dłoń. Eddie przygotowywał się mentalnie, że zaraz uniesie się w powietrze, a następnie usłyszy trzask łamania swoich własnych kości, czego wisienką na torcie miało być pozbawienie go oczu. Jednakże nic, ku jego wielkiemu zaskoczeniu, takiego nie nastąpiło.

Zamiast tego na twarzy Vecny pojawił się dziwny grymas, który miał być prawdopodobnie imitacją uśmiechu.

— Mam propozycję nie do odrzucenia, Kasie Krwawa Ręko.

Munson uniósł brew. To był jakiś sen? Pierdolony koszmar, z którego musiał się wybudzić? Nie podobało mu się to i zrobiłby wszystko, aby powrócić do przytomności w miejscu, w którym mógł być bezpieczny.

— Że co proszę? — wydukał jedynie, ośmielając się spojrzeć Vecnie prosto w oczy.

✎﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏﹏

Witam w mojej nowej pracy! Prolog slightly króciutki, ale rozdziały powinny być już dłuższe!

Mam nadzieję, że ff się Wam spodoba i z niecierpliwością czekam na Wasze opinie!

Kinda can't believe I'm actually doing it tho 🙊




IΛ∀W∀ IᗡIΛ INƎΛ ⋆ SteddieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz