XXV. Stevie, my love

422 41 171
                                    

Minęło kilka dni od ostatnich wydarzeń, które pozostawiły na wszystkich nowe blizny — zarówno te fizyczne jak i psychiczne. Hawkins wróciło do swoich dawnych kolorów, jedynie w kilku, no, kilkunastu miejscach konieczny był remont. Miasteczko jednak w końcu było wolne. Will nie wyczuwał już żadnej niepotrzebnej nikomu obecności i wszystko mogło wrócić do normalności.

Wszyscy zgromadzeni byli na cmentarzu. W walce z Vecną poległy dwie osoby — on sam oraz Eleven. Wszyscy byli zrozpaczeni, aczkolwiek najbardziej załamani tym obrotem spraw byli Hopper oraz Mike. Will odczuwał ogromne wyrzuty sumienia względem tego obrotu spraw. Początkowo wydawało się, że dziewczyna przeżyje. Poza wykręconymi pod nienaturalnym kątem nadgarstkami i silnym osłabieniem, wydawało się, że wszystko było w porządku. Jak się wkrótce okazało, nie było. Dziewczyna zmarła wskutek krwotoku wewnętrznego, który przyczynił się do wstrząsu hipowolemicznego. 

Na pogrzebie zawitała również Max Mayfield, która po śmierci Vecny wybudziła się ze śpiączki. Siedziała w wózku inwalidzkim, ponieważ nie była jeszcze na siłach aby poruszać się o własnych nogach. Jej wzrok był znacznie osłabiony. Na jedno oko nie widziała prawie w ogóle, drugie nie było również w pełni sprawne. Tuż przy niej stał Lucas Sinclair, który nie opuszczał jej ani o krok, oraz pielęgniarka, która zgodziła się dziewczynę tu zabrać. Po policzkach rudowłosej spływały łzy po utracie przyjaciółki.

Jane "Eleven" Hopper zdecydowanie była ich bohaterką. Bez niej na pewno by sobie nie poradzili. Bez dziewczyny losy tego starcia, a szczególnie jego skutki byłyby o wiele bardziej gorsze.

Jednakże nie poradziliby sobie również bez Eddiego Munsona i doskonale zdawał sobie z tego sprawę Steve, ale również reszta paczki. Harrington nawet nie chciał myśleć o tym, co by się teraz działo, gdyby i on zginął z rąk Vecny. Dołożyłby się jedynie do żałoby, a nie chciał, żeby ktokolwiek cierpiał i z jego powodu. Eddie, mimo krzywdy, którą mu wyrządził, na swój sposób również był jego bohaterem. 

Mimo to Steve mu nie podziękował. Nie dlatego, że był zbyt dumny czy z powodu tego, że jego zdaniem Eddie na ów podziękowania nie zasługiwał. Po prostu Munsona nie było. Ślad po nim zaginął, choć Harrington podejrzewał, że Dustin coś wiedział. Nie odważył się jednak go o to zapytać. Brak wiedzy miejsca przebywania Eddiego był zwyczajnie bezpieczniejszy. Dla nich obu. Choć szatyn był wdzięczny za uratowanie mu życia, gdzieś w głębi wciąż był zły i sfrustrowany, zwłaszcza ponowną zdradą, której Munson dopuścił się na polu walki. Nie wiedział więc, jakby zareagował, gdyby spotkał gdzieś bruneta i w tak szybkim tempie chyba preferował się nie dowiadywać.

Po pogrzebie Steve wrócił do siebie. Nie był w nastroju do spędzenia czasu z innymi. Tym razem zamiast jednak udać się do swojego pokoju, wszedł do pokoju, który jakiś czas należał do Eddiego. Harrington od pamiętnego wieczoru w ogóle tam nie wchodził, ale dziś coś pchnęło go aby to zrobić. Jego rodzice niedługo mieli wrócić, zatem wypadało trochę posprzątać przed ich przyjazdem. Miejsce to nie kojarzyło mu się już dobrze, w głowie rozbrzmiewały mu nieprzyjemne słowa, których Munson użył wtedy w jego kierunku. Mimo to nie wyszedł. Układał wszystko według własnego uznania, a kiedy ogarnął prawie wszystko, rozejrzał się po pomieszczeniu. Zawiesił wzrok na pewnym przedmiocie.

Gitara. 

TA przeklęta gitara.

Kiedyś szatyn ucieszyłby się z jej obecności. Bo to oznaczałoby dla niego tyle, że Eddie wróci. A na tym etapie swojego życia nie był pewny, czy chciał, aby brunet wrócił. Choć serce łaknęło obecności człowieka, którego wciąż mimowolnie kochał, umysł notorycznie przypominał mu, co chłopak mu zrobił. I choć jeden raz w życiu chciał posłuchał się swojego mózgu.

IΛ∀W∀ IᗡIΛ INƎΛ ⋆ SteddieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz